Dwa dni — pomyślał. — Czy rzeczywiście minęły zaledwie dwa dni od powrotu z nieudanej wyprawy i spotkania z inspektorem Draytonem? Tak wiele wydarzyło się w tym czasie, że odnosił wrażenie, ż musiało minąć znacznie więcej dni. Już miało miejsce tak wiele niewiarygodnych zdarzeń, które rozgrywały się nadal, równie niewiarygodne, a wszystkie miały niesłychaną wagę, mogły bowiem zadecydować o przyszłości rodzaju ludzkiego i całej federacji założonej przez człowieka.
Próbował rozbudzić w sobie nienawiść do Kołowców, ale nie znalazł w duszy nawet cienia niechęci. Byli zbyt obcy, zbyt wiele dzieliło ich od ludzi, by mogli wzbudzać tak bardzo ludzkie uczucia jak nienawiść. Byli raczej uosobieniem zła, niż istotami przesiąkniętymi złem. Uświadomił sobie jednak, że owo rozróżnienie w niczym nie umniejszało zagrażającego z ich strony niebezpieczeństwa. Istniał przecież drugi Peter Maxwell, który z pewnością został zamordowany przez Kołowców — na miejscu wypadku czuć było specyficzny, odpychający fetor, a teraz, po zajściach w gabinecie Sharpa, nie było wątpliwości co do pochodzenia owego smrodu. Został zamordowany, ponieważ Kołowcy sądzili, że wracający Maxwell przebywał na krystalicznej planecie, a w morderstwie widzieli metodę na bezproblemowe zakończenie pertraktacji z Czasem w sprawie zakupu Artefaktu. Gdy pojawił się drugi Maxwell, Kołowcy nie mieli odwagi ponownie dokonać zabójstwa. Dlatego właśnie pan Marmaduke próbował go przekupić.
Na scenie pozostał jeszcze niejaki Monty Churchill, przypomniał sobie Maxwell. Kiedy to wszystko się zakończy, niezależnie od rezultatu, będzie musiał odszukać Churchilla i posiąść niezbitą pewność, że wszelkie rachunki między nimi zostały uregulowane.
Zbliżyli się do mostu, zanurzyli w jego cieniu i stanęli półkolem.
— W porządku, wy nędzne trolle! — wykrzyknął O’Toole w kierunku niemych kamieni. — Jest nas tutaj cała grupa i chcielibyśmy przeprowadzić z wami rozmowę.
— Zamilcz — odezwał się Maxwell do goblina. — Najlepiej w ogóle nie zabieraj głosu. Ty nigdy nie dojdziesz do porozumienia z trollami.
— A któż dojdzie z nimi do porozumienia? — zagrzmiał O’Toole. — Z tymi parszywcami, bez krzty honoru, baz odrobiny zdrowego rozsądku…
— Powstrzymaj się — powtórzył Maxwell. — Nie chcę już słyszeć ani słowa…
Otaczała ich cisza przedświtu. Dopiero po dłuższej chwili odpowiedział im skrzekliwy głos, dobiegający gdzieś z najciemniejszego zakamarka pod mostem.
— Kto tam jest? — zapytał głos. — Jeżeli przyszliście nam urągać, to próżne wasze wysiłki. Ten tam głośnousty O’Toole złorzeczy nam i wymyśla od wielu, wielu lat. Ale już dość tego.
— Nazywam się Maxwell — przedstawił się profesor nieznanemu rozmówcy. — Nie przyszedłem, by z was szydzić. Chciałem was prosić o pomoc.
— Maxwell? Serdeczny przyjaciel O’Toole’a?
— Serdeczny przyjaciel was wszystkich, każdego plemienia niziołków. To ja czuwałem przy umierającym banshee, zamiast tych wszystkich, którzy powinni, a nie przybyli, żeby spędzić z nim ostatnie chwile jego życia.
— A pić z O’Toolem to pijasz. I rozmawiasz z nim, właśnie tak. I dajesz posłuch wszystkim jego kłamstwom.
O’Toole rzucił się krok do przodu, kipiąc niepohamowaną wściekłością.
— Wcisnę wam z powrotem te słowa do gardeł! — wrzasnął. — Pozwólcie mi choć raz zacisnąć palce na ich plugawych szyjach!…
Wrzaski urwały się nagle, ponieważ Sharp zaszedł go od tyłu, chwycił za zwisające nisko siedzenie spodni, uniósł wysoko w górę i trzymał nad głową, bulgoczącego jeszcze i krztuszącego się ze złości.
— Mów dalej — zwrócił się Sharp do Maxwella. Jeżeli ta miernota nadal będzie robiła tak kiepski użytek ze swojego gardła, znajdę pierwszą lepszą kałużę i zakleję mu je błotem.
Sylwester podszedł do Sharpa, uniósł łeb i obwąchiwał zwisającego bezradnie O’Toole’a. Ten zaczął oganiać się przed kotem, młócąc rękoma jak wiatrak na silnym wietrze.
— Zabierzcie go ode mnie! — zawył.
— On myśli, że jesteś myszą — zabrał głos Oop. — Zastanawia się właśnie, czy jesteś wart choć najmniejszego wysiłku z jego strony.
Sharp obrócił się i kopnął Sylwestra między żebra. Kocur odskoczył i zaczął groźnie warczeć.
— Harlowie Sharp — odezwała się Carol, robiąc krok do przodu. — Nie waż się nigdy więcej postępować w ten sposób. Jeżeli jeszcze kiedykolwiek to uczynisz, ja…
— Zamknijcie się! — wrzasnął Maxwell, doprowadzony do ostateczności. — Zamknijcie wszyscy swoje jadaczki! Gdzieś tam w górze smok walczy o swoje życie, a wy tu kłócicie się między sobą.
Zapadła cisza. Niektórzy cofnęli się o krok. Maxwell odczekał jeszcze chwilę, po czym przemówił do trolli:
— Nie wiem, co działo się tu do tej pory. Nie wiem, na czym polega wasz spór. Potrzebujemy jednak waszej pomocy, przyszliśmy więc, by o nią prosić. Obiecuję wam, że będziecie dobrze traktowani. Ale mogę wam także obiecać, że jeśli nie będziecie się zachowywać rozsądnie, nie omieszkamy przekonać się, co może z tym waszym mostem zrobić kilka lasek porządnego materiału wybuchowego.
Tym razem słaby skrzekliwy głos pod mostem się nie ociągał.
— Jedyne, czego zawsze pragnęliśmy, o co zawsze prosiliśmy tego głośnoustego O’Toole’a, to choćby najmniejsza beczułka słodkiego październikowego piwa.
Maxwell odwrócił się.
— Czy to prawda? — zapytał.
Sharp postawił O’Toole’a z powrotem na ziemi, by ten mógł odpowiedzieć.
— Nie możemy pozwolić na robienie precedensów — zaoponował goblin. — Tak nie inaczej. Od niepamiętnych czasów my, gobliny, mamy wyłączność na warzenie najwspanialszego piwa. Ale wypijamy je sami. Nie możemy zrobić więcej piwa, niż jesteśmy w stanie sami wypić. A jeżeli uwarzymy go dla trolli, to zaraz i wróżki będą chciały…
— Przecież wiesz, że wróżki nie pijają piwa — odezwał się Oop. — Tak jak krasnoludki interesuje je wyłącznie mleko…
— Tak, zaraz wszyscy byliby spragnieni — zaskamlał O’Toole. — A uwarzenie nawet tylko tego, co sami potrzebujemy, zajmuje przecież tak wiele czasu i tak wiele myślenia, jest poza tym pracochłonne…
— Jeżeli jest to tylko sprawa produkcji, z pewnością moglibyśmy wam pomóc — zaproponował Sharp.
Pan O’Toole zaczął rytmicznie uginać kolana ze złości. — A pluskwy?! — krzyknął. — Co z pluskwami?! Ja was znam, zaraz byście je wyeliminowali z procesu produkcji, zasłaniając się tą parszywą higieną. Żeby wyprodukować najlepsze październikowe piwo, do zaczynu należy wrzucić pluskwy i wiele innych rzeczy, które wy uznalibyście za całkowicie zbędne.
— Nie zapomnimy o pluskwach — rzekł Oop. — Będziemy pełzać, aż nazbieramy cały koszyk i wrzucimy je do…
Pan O’Toole wychodził już niemal z siebie. Jego twarz płonęła purpurą.
— Rozumiecie… wy zupełnie nie… — wrzeszczał, z trudem łapiąc oddech. — Pluskiew nie można tak po prostu wrzucać!… Pluskwy muszą trafić do kadzi po bardzo wnikliwej selekcji i…
Nagłemu zamilknięciu goblina towarzyszył głośny ryk.
— Sylwester! Puść go! — krzyknęła Carol.
O’Toole oklapł i tylko cicho zawodząc wymachiwał rękoma, uwieszony między szczękami tygrysa. Sylwester zaś trzymał łeb na tyle wysoko, że nogi goblina nie mogły dosięgnąć ziemi.
Oop tarzał się po piasku ze śmiechu i młócił pięściami ziemię.
— On myśli, że O’Toole jest myszą! — zapiszczał. Spójrzcie tylko na tego kotka. Złowił sobie małą myszkę! Sylwester obchodził się jednak ze swym łupem bardzo delikatnie. Nie zadrasnął nawet O’Toole’a, jeśli nie liczyć zranionej godności. Trzymał go w swoich szczękach, a potężne kły obejmowały goblina w pasie.
Читать дальше