Maxwell zsunął ją z ramion i postawił na nogach. Dziewczyna oparła się o ścianę.
— Nikt mnie nigdy nie podniósł w podobnie prostacki sposób — oświadczyła. — Nie masz w sobie ani odrobiny rycerskości, jeśli zdolny byłeś zapakować dziewczynę w ten sposób…
— Zgadza się, popełniłem wielki błąd — odparł Maxwell. — Powinienem był cię tam zostawić, rozciągniętą na podłodze. Sylwester zatrzymał się, wyciągnął szyję i powąchał Kołowca, a jego pysk wykrzywił się wyraźnie w grymasie niesmaku i zdumienia. Kołowiec nie dawał znaku życia. Usatysfakcjonowany Sylwester wyprostował się, po czym przysiadł na zadzie i zaczął myć sobie łapą wąsy. W stosie robaków na podłodze obok leżącego Kołowca wrzało. Niektóre z nich zaczęły wypełzać ze sterty, rozłażąc się na wszystkie strony po korytarzu.
Sharp przesunął się przy ścianie obok szczątków Kołowca. — Chodźmy — powiedział. — Wynośmy się stąd.
W całym korytarzu powietrze nadal.było przesiąknięte ohydnym fetorem.
— Wyjaśnijcie mi, o co tu chodzi — wykrztusiła Nancy. Dlaczego pan Marmaduke…?
— To tylko cuchnące robaki — mruknął Oop. — Czy możesz to sobie wyobrazić? Olbrzymie galaktyczne imperium cuchnącego robactwa! A my się ich baliśmy!
Inspektor Drayton wysunął się do przodu i rzekł z powagą: — Obawiam się, że będziecie musieli wszyscy udać się razem ze mną. Musimy spisać wasze zeznania.
— Zeznania! — oburzył się Sharp. — Pan chyba postradał rozum! Mamy teraz składać zeznania, kiedy smok toczy walkę…
— Zabito nieziemca — Drayton podniósł głos. — W dodatku nie będącego jednym z członków wspólnoty, ale przedstawiciela potencjalnie wrogiej nam rasy. Ten czyn może pociągnąć za sobą poważne reperkusje.
— Proszę napisać w protokole — podsunął Oop — że został zabity przez dziką bestię.
— Oop! — krzyknęła Carol. — Jak możesz proponować coś podobnego? Sylwester nie jest dziki, to łagodny, oswojony kotek. Poza tym nie jest bestią.
Maxwell rozejrzał się dokoła.
— A gdzie podział się Duch? — zapytał.
— Zmył się — wyjaśnił Oop. — Jak zawsze, gdy zaczynają się kłopoty. To zwyczajny tchórz.
— Powiedział przecież…
— Właśnie — przerwał Oop. — A my tu tracimy czas. O’Toole potrzebuje naszej pomocy.
O’Toole czekał na nich przy zejściu z pasa komunikacyjnego.
— Wiedziałem, że w końcu dotrzecie tu — rzekł na powitanie. — Duch obiecał, że was zaraz sprowadzi. Potrzebujemy kogoś, kto dogada się z trollami, ukrywającymi się i bełkoczącymi pod tym swoim mostem, do których nie trafiają żadne argumenty.
— Cóż trolle mają z tym wszystkim wspólnego? — zapytał Maxwell. — Czy ty choć raz w życiu mógłbyś dać im spokój? — Otóż trolle, chociaż takie plugawe, mogą być naszym jedynym wybawieniem — wyjaśnił. O’Tolle. — Tylko one, jakkolwiek ani trochę nie cywilizowane, nie mające ani krzty ogłady, zachowały biegłość w tajemnych sztukach dawnych czasów, a specjalizują się w prawdziwie parszywych zabawach, w najbardziej złośliwych czarach. Jeszcze wróżki, naturalnie, hołdują dawnym umiejętnościom, ale wszystkie ich czary są z rodzaju tych subtelnych, a w naszym przypadku nie potrzeba ani trochę subtelności.
— Czy mógłbyś nam dokładniej wyjaśnić, co się tutaj dzieje? — poprosił Sharp. — Duch nie zadał sobie trudu wprowadzenia nas w sprawę.
— Chętnie — odparł chochlik. — Ruszajmy jednak w drogę, a podczas marszu zrelacjonuję wam wszystkie wydarzenia. Mamy bardzo mało czasu do stracenia, a trolle to zatwardziałe dusze i będzie trzeba użyć perswazji, żeby cokolwiek dla nas zrobiły. Czają się pod omaszałymi kamieniami tego niepotrzebnego mostu i zachowują tak, jakby wszystkie straciły rozum. Chociaż, żeby być wiernym prawdzie, te śmierdzące trolle nie miały czego tracić.
Maszerowali gęsiego w górę skalistego parowu, wrzynającego się pomiędzy dwa wzgórza. Na wschodniej stronie nieba pojawiła się pierwsza łuna nadchodzącego świtu, lecz ścieżka, wijąca się między drzewami i ocieniona kępami krzewów, tonęła w mroku. Tu i ówdzie rozbudzone ptaki zaczynały nieśmiałe trele, a gdzieś w górze zbocza rozlegały się odgłosy buszowania szopa.
— Przyszedł do nas, do domu, smok — zaczął opowiadać O’Toole podczas marszu. — Wrócił do tego jedynego miejsca na Ziemi, jakie mu pozostało, gdzie mógł przebywać wśród znanych mu istot, ale Kołowcy, którzy w zamierzchłych czasach nazywali się zupełnie inaczej, zaatakowali go w powietrzu, lecąc jak ogniste miotły w szyku bojowym. Nie udało im się zmusić go do opadnięcia na ziemię, gdzie mogliby go pojmać i zamknąć w zagrodzie bardzo szybko. Zaiste, wspaniała to była walka. Smok oganiał się od nich, zmęczył się jednak bardzo i teraz musimy wykazać dużo pośpiechu i sprytu, jeżeli chcemy przyjść mu z pomocą.
— Liczysz, że trolle będą w stanie ściągnąć na dół Kołbwców, jak uczyniły to z autolotem? — zapytał Maxwell.
— W rzeczy samej, mój przyjacielu. Właśnie taki pomysł zrodził się w mojej głowie. Ale te parszywe trolle chcą przy okazji dobić targu.
— Nigdy nie przypuszczałem, że Kołowcy mogą latać odezwał się Sharp. — Dotychczas widywałem ich jedynie turlających się po ziemi.
— Możliwości to oni mają wiele — stwierdził O’Toole. Ze swych ciał mogą wysuwać różne przyrządy w olbrzymiej ilości i nie mieszczące się w wyobraźni. Dysze do rozpylania ich ohydnego gazu, strzelby miotające śmiercionośne strzały, czy silniki odrzutowe, dzięki którym mogą latać jak miotły po niebie z przeraźliwą szybkością. I nigdy nie używają tego w dobrych celach. Przepełnieni złością i urazą z dawnych czasów, zaszyli się gdzieś w głębinach galaktyki, a zawziętość drąży ich umysły niczym rak. Wciąż czekają na sposobność, żeby stać się czymś, czym nawet nie mają szansy zostać, jako że są i na zawsze pozostaną jedynie niewolnikami.
— Czy musimy angażować trolle? — spytał wyraźnie zirytowany Drayton. — Mogę w każdej chwili sprowadzić samoloty i uzbrojonych ludzi…
— Niech pan nie struga głupszego niż jest pan naprawdę rzucił bez pardonu Sharp. — Nie możemy tknąć ich jednym palcem, nie możemy nawet zaaranżować jakiegokolwiek wypadku. Ludzie nie mają prawa mieszać się w te sprawy. To jest zatarg pomiędzy niziołkami a ich dawnymi niewolnikami.
— Przecież kocur już zabił…
— Kocur, a nie człowiek. My możemy jedynie…
— Sylwester chciał nas tylko obronić — odezwała się Carol. — Czy musimy iść tak szybko? — zaprotestowała Nancy. — Nie przywykłam do takiego tempa.
— Proszę, oto moje ramię — odezwał się Lambert. — Ta ścieżka wygląda mi na nieco wyboistą.
— Czy wiesz, Pete, że pan Lambert zgodził się być gościem w moim domu przez jakiś rok, albo nawet dłużej, i namalować kilka obrazów dla mnie? — spytała Nancy, z trudem łapiąc oddech. — Czy nie uważasz, że to wspaniale z jego strony?
— Tak, z pewnością — odparł Maxwell.
Ostatnie sto metrów ścieżka wspinała się stromo w kierunku szczytu wzgórza, lecz teraz znów sprowadziła ich na dno parowu, usiane gigantycznymi głazami, które w nikłym blasku poranka sprawiały wrażenie przyczajonych, szykujących się do skoku bestii. Ponad wąwozem przerzucony był prastary most o konstrukcji przypominającej żywo fragment jakiejś średniowiecznej drogi. Spoglądając na niego, Maxwell stwierdził, że trudno uwierzyć, iż został zbudowany zaledwie kilka dziesiątków lat temu, kiedy zakładano tutejszy rezerwat.
Читать дальше