— Ale przecież banshee nie umarł.
— Nie umarł, ale umiera. Och, jaka szkoda! Był ostatnim w tym rezerwacie z wielkiego i szacownego plemienia, a i pozostałych, żyjących jeszcze gdzieś na świecie, jest mniej niż palców u jednej ręki.
Uniósł kufel, zanurzył w nim pysk i zaczął łapczywie, z lubością chłeptać piwo. Kiedy w końcu odstawił kufel, jego wąsy pokrywała gęsta piana, ale zostawił ją, nie zawracając sobie głowy wycieraniem ust.
— My wymieramy najgodniej — oznajmił podniosłym tonem. — Wiele zmieniło się na tej planecie, ale każdy przedstawiciel niziołków, a także inni, nie tacy znów mali, nadal schodzi w głąb wąwozu, gdzie cienie zalegają grubą warstwą, i tam opuszczamy grono wszystkich istot żywych. Taki jest nasz koniec. A największym wstydem dla każdego z nas jest zadrżeć na samą myśl o nadejściu końca, jesteśmy bowiem, mimo licznych wad, istotami przyzwoitymi. Nawet trolle, zanim spadnie na nich degradacja, posiadają nadal kilka zalet zupełnie nienaruszonych, chociaż w tej chwili skłonny byłbym głosić wszem i wobec, że są wszelkich zasad pozbawieni. Z pewnością kradzież kamienia służącego mi za stopień jest płytką sztuczką, jasno demonstrującą, że wyzuci są z jakiejkolwiek godności ducha.
Ponownie uniósł kufel do ust i opróżnił kilkoma tęgimi haustami, po czym z hukiem odstawił go na stół i spojrzał na ciągle pełne naczynie Maxwella.
— Proszę pić! — ponaglił. — Do dna! Napełnię znowu. Trzeba dobrze przepłukać gardło.
— Pan się zawsze spieszy — zganił go Maxwell. — To wstyd pić piwo w ten sposób. Powinno się je smakować, delektować się trunkiem.
O’Toole wzruszył ramionami.
— Świna jestem, bez wątpienia. Ale to tylko odczarowane piwo, nie ma się co nad nim rozczulać.
Mimo tego wyznania wstał i poczłapał w stronę beczki, aby napełnić swój kufel. Maxwell pociągnął łyk piwa i przekonał się, że O’Toole miał rację, faktycznie czuć je było stęchlizną miało dziwny zapach, kojarzący się z niewiadomych powodów z dymem palonych, zwiędłych liści.
— No i co? — zapytał goblin.
— Jest w nim jakiś dziwny posmak, ale da się wypić.
— Któregoś dnia ten most trolli do końca rozbiorę! — krzyknął O’Toole, aż trzęsąc się w kolejnym przypływie wściekłości. — Kamień po kamieniu, oskrobując najstaranniej każdy z mchu, żeby pozbawić je mocy magicznej, a potem młotkiem porozbijam je na mnóstwo mniejszych kawałeczków, przetransportuję kawałeczki na szczyt jakiegoś urwiska i rozsypię tak daleko i szeroko, żeby przez całą wieczność nie było możliwości pozbierania ich. Mimo że… — urwał, a ramiona opadły mu ku ziemi — byłaby to niezwykle ciężka praca. Ale kusi mnie. Było to najłagodniejsze i najsłodsze piwo, jakie kiedykolwiek udało nam się uwarzyć, a teraz, sam pan widzi, ledwie nadaje się dla świń. Jednak grzechem byłoby wylać nawet tak ohydne w smaku pomyje, jeśli miało to być piwo.
Pochwycił swój kufel i podniósł go do ust. Jabłko Adama zaczęło się poruszać pod skórą szyi i nie odstawił kufla, dopóki nie wychylił go do dna.
— A jeśli poczynię zbyt wielkie spustoszenia w tym najplugawszym z mostów — dodał — i te nikczemne trolle zgłoszą się ze skomleniem do władz, wtedy wy, ludzie, zaczniecie mnie ciągać na dywanik, bym przedstawił swoją motywację, a przecież nie tak to powinno wyglądać. Nie ma żadnej godności w życiu według prawa, ani żadnej przyjemności. Przeklęty niech będzie ten dzień, kiedy powstała rasa ludzka.
— Drogi przyjacielu — zagaił wstrząśnięty Maxwell. Nigdy przedtem nie mówił mi pan czegoś podobnego.
— Ani żadnemu innemu człowiekowi — wyznał goblin. — Ze wszystkich ludzi na świecie tylko przed panem mogę odsłonić swoje uczucia. Chyba jednak, przypadkiem, pozwoliłem sobie ponad miarę.
— Wie pan dostatecznie dobrze, że nie pisnę o tym nikomu ani słowa.
— Oczywiście, że wiem, i nie tym się martwię wcale. Jest pan nieomal jednym z nas. Na tyle bliski goblinom, ile tylko człowiek może osiągnąć.
— To zaszczyt dla mnie — wyznał Maxwell.
— Jesteśmy wiekowi, bardziej wiekowi niż ludzki rozum potrafi to sobie przyswoić. Czy ma pan pewność, że nie chce wychylić kufla tego najbardziej ohydnego i podłego napitku, żeby zacząć następny?
Maxwell zaprzeczył ruchem głowy. — Proszę się nie krępować i napełnić swój kufel ponownie. Ja będę sobie sączył powoli. Dobrze mi się siedzi tu z panem.
Pan O’Toole zrobił kolejną wyprawę do beczki, wrócił z napełnionym po brzegi kuflem, postawił go na stole i zaczął pieczołowicie usadawiać się na krześle.
— Wiele lat temu — rzekł, kiwając ze smutkiem głową strasznie dawno temu pojawił się parszywy mały naczelny i popsuł nam wszystko.
— Dawno temu? — podchwycił Maxwell. — Czy nie było to przypadkiem w epoce jurajskiej?
— Pan mówi jakimiś łamigłówkami. Nie rozumiem tego pojęcia. Ale wtedy było nas bardzo dużo i wiele różnych rodzajów, a -teraz została nas tylko garstka i nie wszystkie różne rodzaje. Wymieramy bardzo powoli, ale nieubłaganie. Wstanie kiedyś taki świt, który nie ujrzy już żadnego z nas. Wtedy wy, ludzie, będziecie mieli wszystko dla siebie.
— Jest pan zbyt zdenerwowany — wtrącił Maxwell. — Wie pan doskonale, że wcale nie o to nam chodzi. Czynimy przecież wiele starań…
— Przyjaznych starań? — spytał goblin.
— Tak, mogę rzec, że nawet bardzo przyjaznych starań. Po policzkach goblina spłynęło kilka mimowolnych łez. Uniósł swą zrogowaciałą, owłosioną łapę i otarł je.
— Proszę nie zwracać na mnie szczególnej uwagi — powiedział. — Głęboko jestem przygnębiony. To przez tę sprawę z banshee.
— Banshee jest pańskim przyjacielem? — spytał Maxwell nieco zdziwiony.
— Nie jest moim przyjacielem — odparł pan O’Toole. On stoi po jednej stronie granicy, a ja po drugiej. Odwieczny wróg, ale to nadal jeden z nas, jeden z tych naprawdę najstarszych. Trzymał się lepiej niż inni, z uporem nie poddawał się śmierci. Wszyscy inni już nie żyją. Lecz w takich chwilach dawne waśni odpływają w błoto. Nie możemy siedzieć i czuwać przy umierającym, jak nakazywałoby sumienie, ale przy tej niemożliwości chcemy oddać mu ten niewielki honor, czuwając dla niego. I w takiej chwili owe pełzające przy ziemi trolle, nie mające w sobie ani krzty honoru…
— Czy chce pan powiedzieć, że nikt z mieszkańców rezerwatu nie mógłby siedzieć przy śmiertelnym łożu banshee? Mr O’Toole ociężale pokręcił głową.
— Ani jeden spośród z nas. To byłoby wbrew prawu, byłoby pogwałceniem starych obyczajów. Nie umiem panu wytłumaczyć, ale on jest poza granicą.
— Więc musi umierać w samotności.
— Tak. Siedzi w ciernistym krzaku, zaraz za chatą, która stanowiła jego domostwo — wyjaśnił goblin.
— W ciernistym krzaku?
— Ciernie są siedliskiem magii, a w samym drzewie… Zakrztusił się, sięgnął pośpiesznie po kufel i uniósł go do ust. Przy każdym łyku grdyka podskakiwała w górę i w dół.
Maxwell sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął zdjęcie odnalezionego ostatnio obrazu Lamberta, wiszącego obecnie w salonie Nancy Clayton.
— Panie O’Toole — rzekł. — Jest coś, co chciałbym panu pokazać.
Goblin odstawił kufel.
— Proszę mi więc pokazać — odparł. — Zawsze jest tyle niepotrzebego gadania, kiedy ma pan do mnie jakąś sprawę.
Sięgnął po zdjęcie i pochylił się nad nim z zainteresowaniem.
— Trolle, to jasne — odezwał się po chwili. — Ale tych innych nie rozpoznaję. Tak jakbym powinien, ale nie mogę. Istnieją legendy, bardzo, bardzo stare legendy…
Читать дальше