A jutro? Było tak wiele spraw, które musiał jutro załatwić. Postanowił jednak na razie nie zaprzątać sobie nimi głowy. Nawet myślenie odkładał do jutra.
Podniósł szklaneczkę ponad krawędź marmurowej donicy i wylał jej zawartość do ziemi.
— Na zdrowie! — mruknął do rośliny.
Ostrożnie i powoli, tak by nie stracić równowagi, pochylił się i postawił szklaneczkę na podłodze.
— Sylwester! Czy wiesz, kogo my tu mamy? — rozległ się jakiś głos.
Odwrócił się. Po przeciwnej stronie donicy stała Carol wraz z tulącym się do jej nóg Sylwestrem.
— Chodźcie tutaj — zaprosił. — Znalazłem sobie tę małą kryjówkę. Jeżeli będziecie oboje stać spokojnie…
— Przez cały wieczór próbowałam zdybać cię gdzieś na uboczu — przerwała mu Carol — ale to było niewykonalne. Czy mógłbyś mi zdradzić, o co chodziło w tym wspólnym polowaniu z Sylwestrem na Kołowca?
Wsunęła się głębiej w róg pokoju za donicą i z surową miną czekała na wyjaśnienia.
— Byłem tak samo zaskoczony jak ty — rzekł. — Kiedy nie wiadomo skąd pojawił się Sylwester, nie zdążyłem nawet otworzyć ust. Nie miałem pojęcia…
— Często jestem gościem na podobnych przyjęciach przerwała mu lodowatym tonem. — Oczywiście, nie z mojego powodu, gdybyś miał jeszcze jakieś wątpliwości, ale z uwagi na Sylwestra. Stanowi dobry temat do rozmów.
— Cóż, to chyba dobrze dla ciebie — próbował zażartować. — Masz punkt przewagi nade mną. Ja w ogóle nie byłem zaproszony.
— Tak czy inaczej, również się tu znalazłeś.
— Lepiej nie pytaj, w jaki sposób. Zmusiłabyś mnie do udzielania wyjaśnień.
— Sylwester zawsze zachowywał się jak grzeczny kotek dodała oskarżycielsko. — Jest może trochę łapczywy, ale to dżentelmen.
— Tak, wiem, że wywieram zły wpływ na wszystkich, z którymi się stykam — przyznał Maxwell.
Carol obeszła w końcu donicę i usiadła na sąsiednim krześle.
— Czy zamierzasz udzielić odpowiedzi na moje pytanie? Maxwell pokręcił głową.
— Nie wiem, czy potrafię. To wszystko było mocno zagmatwane.
— Chyba nigdy nie spotkałam bardziej irytującego człowieka — syknęła. — Z całą pewnością nie traktujesz mnie poważnie.
— Swoją drogą — wtrącił — widziałaś obraz, prawda?
— Dlaczego pytasz? Oczywiście, że widziałam. Przecież jest główną atrakcją przyjęcia. Na równi z tym śmiesznym Kołowcem.
— Nie zauważyłaś nic niezwykłego?
— Niezwykłego?
— Owszem, na obrazie.
— Nie, chyba nie.
— Znajduje się tam, na szczycie wzgórza, niewielki prostokąt. Czarny, jakby wkopany w ziemię. Wygląda zupełnie jak Artefakt.
— Przegapiłam go. Nie przyglądałam się aż tak dokładnie.
— Myślę, że zwróciłaś uwagę na gnomy.
— Tak, zauważyłam je. Faktycznie, postacie przypominały gnomy.
— A te wszystkie inne stwory? — ciągnął Maxwell. — Wyglądały w jakiś sposób odmiennie.
— Odmiennie od czego?
— Lambert zwykle malował trochę inne stworzenia.
— Nie wiedziałam, że jesteś ekspertem w dziedzinie twórczości Lamberta.
— Nie jestem — odparł. — Kiedy dziś rano dowiedziałem się o przyjęciu i nowym obrazie Nancy, poszedłem do czytelni i przejrzałem książkę, w której było też wiele kolorowych reprodukcji dzieł Lamberta.
— A właściwie co z tego, że są one inne? — zapytała Carol. — Malarz ma przecież prawo malować, co tylko sobie zażyczy. — Pewnie, że ma, wcale tego nie neguję. Ale obraz Nancy przedstawia Ziemię. Został na nim uwieczniony Artefakt, nie wątpię w to, a zatem obraz musi przedstawiać Ziemię. Rzecz jasna, nie taką Ziemię, jaką znamy dzisiaj, ale prawdopodobnie z epoki jurajskiej.
— Czyżbyś uważał, że inne jego obrazy nie wyobrażały krajobrazów Ziemi? Musiały przedstawiać Ziemię. Za czasów Lamberta nie znano innych pejzaży, które można by przenosić na płótna. Nie istniały jeszcze podróże kosmiczne, prawdziwe podróże kosmiczne, poza lotami na Księżyc i Marsa.
— Istniały jednak podróże kosmiczne wyobraźni — stwierdził Maxwell. — Podróże w przestrzeni i w czasie ludzkiego umysłu. Żaden malarz nie był nigdy ograniczony koniecznością przenoszenia na płótno swoich czasów i swojego otoczenia. Tak właśnie wszyscy uważają, sądzą, że malarstwo Lamberta też czerpie tematy z wyobraźni. Ale ja, po dzisiejszym wieczorze, skłaniam się ku wnioskowi, że malował on pejzaże autentyczne, sceny z życia, istniejące postacie, słowem to, co widział na własne oczy.
— Wszystko pięknie, tylko wytłumacz mi, w jaki sposób on mógł widzieć podobne krajobrazy. Rozumiem, że obecność Artefaktu na obrazie jest dla ciebie czymś niezwykłym, ale…
— Czy pamiętasz, co opowiadał Oop? — wtrącił szybko. Wspominał chochliki, trolle i wiele innych rodzajów niziołków, znanych już neandertalczykom. Ale mówił też, że istniały ponadto inne, znacznie gorsze stworzenia, dużo bardziej złośliwe i niebezpieczne, których jego współplemieńcy śmiertelnie się bali.
— Sądzisz, że niektóre z postaci na obrazach Lamberta mogą przedstawiać te właśnie stworzenia, o których wspominał Oop?
— Właśnie to miałem na myśli — przyznał. — Zastanawiam się, czy Nancy nie miałaby nic przeciwko temu, gdybym przyprowadził tu jutro Oopa, żeby pokazać mu obraz.
— Nie sądzę, żeby się sprzeciwiała — stwierdziła Carol. Ale chyba nie będzie to potrzebne. Zrobiłam zdjęcia obrazu.
— Ależ ty…
— Tak, wiem — odparła szybko. — Dobrze wiem, że nie wolno tego robić. Ale poprosiłam Nancy o pozwolenie, a ona stwierdziła, że nie ma nic przeciwko temu. Co innego mogła powiedzieć? Nie mam zamiaru handlować zdjęciami, ani nic w tym rodzaju. Zrobiłam je wyłącznie dla siebie, dla osobistej satysfakcji. Nazwijmy to drobną zapłatą za przyprowadzenie Sylwestra, żeby goście mogli go obejrzeć. Nancy doskonale zdaje sobie sprawę z atrakcyjności Sylwestra i dlatego nie mogła nie zgodzić się na wykonanie fotografii. Jeśli chcesz, żeby Oop rzucił na nie okiem…
— Naprawdę mogłabyś…? — spytał.
— Oczywiście, dlaczego nie? I nie potępiaj mnie za zrobienie zdjęć. To tylko forma wyrównania rachunków.
— Wyrównania rachunków? Z Nancy?
— Nie tylko z nią, lecz także ze wszystkimi, którzy zapraszają mnie na swoje przyjęcia. Absolutnie ze wszystkimi. W rzeczywistości nie mnie zapraszają. Zapraszają Sylwestra. Zupełnie jakby był tresowanym niedźwiedziem, albo jakimś cyrkowcem. To oczywiste, że jeżeli chcą gościć jego, muszą również zaprosić mnie. Wiem doskonale, z jakiego powodu mnie zapraszają, a oni również mają świadomość, że ja wiem. Mimo to nadal dostaję zaproszenia.
— Chyba rozumiem.
— Uważam, że traktują mnie bardzo protekcjonalnie. — Też tak sądzę.
— Jeżeli chcemy pokazać zdjęcia Oopowi, to chyba powinniśmy już iść stąd — zaproponowała. — Przyjęcie dogorywa na stojąco. Czy jesteś pewien, że nie chcesz mi zdradzić szczegółów tej afery z Kołowcem?
— Później — odparł. — Nie teraz. Może opowiem ci kiedy indziej.
Wysunęli się z kryjówki za gigantyczną donicą i zaczęli lawirować między rzednącym tłumem gości w kierunku wyjścia z salonu.
— Czy nie powinniśmy złapać Nancy i pożegnać się z nią? — zasugerowała Carol.
— Nie teraz. Możemy zostawić jej liścik, albo zatelefonować i przeprosić, że nie mogliśmy jej znaleźć, podziękować za miły wieczór, nadmieniając, że bardzo podobało nam się przyjęcie, że nigdy go nie zapomnimy, że jej obraz wywarł na nas nadzwyczajne wrażenie, że zdobycie go musiało kosztować ją wiele zachodu…
Читать дальше