Mr Marmaduke z dużą szybkością zmierzał w kierunku schodów. Sylwester znajdował się teraz zaledwie o jeden skok przed Maxwellem, natomiast od Kołowca dzieliły go trzy dobre susy.
Maxwell chciał krzyknąć na kota, ale nie mógł złapać oddechu, a poza tym wydarzenia rozgrywały się za szybko. Kołowiec dotarł już do podnóża schodów. Maxwell rzucił się do przodu z rozpostartymi ramionami, lądując na grzbiecie szablozębnego, otoczył rękoma jego szyję i razem potoczyli się po podłodze. Kątem oka spostrzegł jeszcze, że Kołowiec balansuje ukosem na stopniach schodów i zaczyna pochylać się do przodu.
Nagle rozległy się krzyki przestraszonych kobiet i zaskoczonych mężczyzn oraz brzęk tłuczonego sźkła. Maxwell stwierdził ponuro, że przynajmniej tym razem przyjęcie okaże się o wiele bardziej atrakcyjne, niż zakładała to sama Nancy.
Zatrzymali się w końcu na ścianie obok schodów. Sylwester, który znalazł się na górze, pochylił łeb i usiłował polizać go czule po twarzy.
— Tym razem naprawdę ci się udało, Sylwester — mruknął. — Postawiłeś nas właśnie w dość kłopotliwej sytuacji. Sylwester nadal chlastał ozorem. Z głębin jego piersi dobywał się głośny pomruk zadowolenia.
Maxwell odsunął kota i podpierając się na łokciach usiadł z plecami wspartymi o ścianę.
Powyżej schodów, na podłodze salonu leżał na boku Mr Marmaduke. Oba jego koła wirowały z zawrotną szybkością, przy czym dolne, ocierające o posadzkę, wprawiały go, niczym bąka, w powolny ruch obrotowy.
Po schodach zbiegła szybko Carol, stanęła z pięściami wspartymi na biodrach i popatrzyła w dół na Maxwella i Sylwestra.
— To wy dwaj! — krzyknęła, dławiąc się ze złości.
— Jest nam bardzo przykro — powiedział Maxwell.
— Gość honorowy! — wrzasnęła, a w jej głosie pojawiło się więcej piskliwych tonów. — Gość honorowy! A wy dwaj ścigacie go korytarzem, jak byście byli na polowaniu na sarny!
— Nic mu się takiego nie stało — mruknął Maxwell. — Jak widzę, nie ucierpiał zanadto. A wcale bym się nie. zdziwił, gdyby jego brzuszysko rozpękło się i to całe robactwo rozpełzło po podłodze.
— Co sobie pomyśli Nancy? — rzuciła oskarżycielskim tonem Carol.
— Wyobrażam sobie, że będzie zachwycona — odparł Maxwell. — Nie było podobnych atrakcji na żadnym z jej przyjęć od czasu, gdy ziejący ogniem, ziemnowodny mieszkaniec Systemu Pokrzywy na któreś Boże Narodzenie podpalił choinkę.
— Oczywiście zmyślasz — stwierdziła Carol nieco spokojniejszym głosem. — Nie myśl, że uwierzę w te bajki.
— Słowo honoru! Byłem tu wówczas i widziałem na własne oczy, pomagałem nawet gasić ogień.
W salonie kilku gości uchwyciło leżącego Kołowca i dźwigali go w górę, by mógł stanąć na swoich kołach. Dokoła krzątały się już miniaturowe roboty domowe, zbierając z podłogi rozbite szkło i wycierając rozlane napoje.
Maxwell podniósł się na nogi. Sylwester nie miał zamiaru odstąpić od niego, ocierał się o kolana i mruczał bezustannie. Pojawiła się wreszcie Nancy i wdała w rozmowę z panem Marmaduke. Goście nadal otaczali go szerokim półkolem i przysłuchiwali się cichej wymianie zdań.
— Na twoim miejscu zwiałabym stąd jak najprędzej — zasugerowała Carol. — Nie sądzę, żebyś został serdecznie przyjęty przez nią.
— Wręcz przeciwnie — odparł Maxwell. — W tym domu zawsze jestem mile widziany.
Ruszył nieśpiesznie w stronę schodów, a Sylwester pomaszerował za nim z królewską gracją. Nancy odwróciła się, ujrzała go, po czym przedarła się przez tłum i szybkim krokiem podeszła do niego.
— Peter! — zawołała. — Więc to prawda, znów jesteś wśród nas.
— Tak, oczywiście.
— Czytałam o tobie w gazetach, ale nie mogłam w to uwierzyć. Sądziłam, że to oszustwo, albo głupi kawał.
— I mimo wszystko zaprosiłaś mnie? — Ja cię zaprosiłam?
Nie oszukiwała go. Widział to wyraźnie po jej minie.
— Mam rozumieć, że to nie ty przysłałaś do mnie Krewetkę…
— Jaką krewetkę?
— Stworzenie, które przypominało przerośniętą Krewetkę… Zaprzeczyła ruchem głowy, a na jej twarzy odmalowało się głębokie zdumienie. Patrząc na nią, Maxwell z pewnym niedowierzaniem spostrzegł pierwsze oznaki starzenia się. W kącikach oczu pojawiły się liczne drobniutkie zmarszczki, których nawet kosmetyki nie były w stanie ukryć.
— Stworzenie przypominające krewetkę — powtórzył. Powiedział, że występuje w twoim imieniu. Przekazał mi zaproszenie na przyjęcie i rzekł, iż zostanie przysłany po mnie samochód. Przyniósł mi nawet ubranie, mówiąc…
— Uwierz mi, Peter — przerwała mu Nancy. — Nie zrobiłam niczego podobnego, nie zapraszałam cię, ale bardzo się cieszę, że przyszedłeś.
Podeszła bliżej, położyła dłoń na jego ramieniu, a na jej ustach wykwitł kpiący uśmieszek.
— Za to z przyjemnością dowiem się, co właściwie zaszło pomiędzy tobą i panem Marmaduke — dodała ciszej.
— Bardzo mi przykro z tego powodu.
— Daj spokój. Jest moim gościem i powinien być traktowany na równi z resztą gości, ale w gruncie rzeczy jest okropny, Peter. To wyjątkowy nudziarz, a do tego snob i…
— Nie teraz — szepnął ostrzegawczo Maxwell.
Mr Marmaduke uwolnił się z kręgu gości i toczył się powoli w ich kierunku. Nancy odwróciła się ku niemu.
— Czy nic się panu nie stało? — zapytała. — Dobrze się pan czuje?
— Wszystko w porządku — burknął Kołowiec.
Podtoczył się bliżej do Maxwella i z górnej części beczkowatego ciała wysunęło się ramię — cienkie, elastyczne, sznurkopodobne, bardziej przypominające mackę zakończoną trzema szponiastymi palcami. Wyciągnął ją na całą długość i otoczył nią ramiona Maxwella. Czując dotyk macki profesor miał ochotę odskoczyć, lecz jedynie ogromnym wysiłkiem woli powstrzymał dreszcz obrzydzenia.
— Bardzo panu dziękuję — odezwał się Mr Marmaduke. Jestem ogromnie wdzięczny. Prawdopodobnie uratował mi pan życie. Padając, dostrzegłem, jak pan rzucił się na tę bestię. To był bohaterski wyczyn.
Tulący się do nogi Maxwella Sylwester uniósł w górę łeb, zwiesił dolną szczękę, obnażając kły, i zaczął cicho warczeć.
— On nie skrzywdziłby pana — wtrąciła Carol. — Jest łagodny jak kotek. Gdyby nie rzucił się pan do ucieczki, na pewno nie pogoniłby za panem. Zrozumiał widocznie, że chce się pan z nim zabawić, a on uwielbia takie zabawy.
Sylwester ziewnął szeroko, ukazując wszystkie zęby.
— Ja natomiast nie przepadam za podobnymi zabawami stwierdził Mr Marmaduke.
— Przeraziłem się nie na żarty, widząc pański upadek rzekł Maxwell. — Myślałem przez moment, że zaraz pan pęknie.
— Nie ma podstaw do obaw — odparł Kołowiec. — Jestem wyjątkowo elastyczny. Moje ciało jest zrobione ze znakomitego materiału, mocnego, twardego, a zarazem sprężystego.
Macka zsunęła się z ramion Maxwella, zawirowała w powietrzu jak natłuszczony sznur, aż w końcu zniknęła z powrotem w korpusie. Maxwell zauważył ze zdumieniem, że w miejscu, gdzie skryła się w ciele, nie pozostał nawet najmniejszy ślad.
— Proszę mi wybaczyć — rzekł Mr Marmaduke. — Jest tu ktoś, z kim chciałbym się jeszcze zobaczyć. — Zawrócił i potoczył się szybko w głąb salonu.
Nancy wzruszyła ramionami.
— Skóra mi ścierpła — powiedziała. — Chociaż muszę przyznać, że jego obecność jest ogromną atrakcją. Nie każdy ma okazję gościć w swym domu Kołowca. Nie muszę ci chyba mówić, Peter, ile zachodu kosztowało mnie, żeby przyjął zaproszenie. Ale teraz żałuję. On przyprawia o mdłości.
Читать дальше