— Drugi Decker — powtórzył zdziwiony kardynał. — Wpada do nas bez uprzedzenia, ale cóż, chętnie z panem porozmawiam.
— Mówię w imieniu istoty obcej, która uciekła ze swojej rodzinnej planety, Wasza Eminencjo — zaczął Decker. — Chodzi o tę jajowatą bańkę mydlaną, którą nazywam Dymkiem, chociaż posiada ona inne imię.
— Wydaje mi się, że widziałem już kiedyś, wiele lat temu tego Dymka lub któregoś z jemu podobnych — rzekł w zamyśleniu Theodosius. — Ale proszę, nie owijaj w bawełnę i mów, o co wam chodzi.
— Dymek domaga się łaski, Wasza Eminencjo — ciągnął Decker. — Prosi o udzielenie mu azylu. Nie może wrócić do Centrum, ponieważ odebrano by mu tam życie. Jest więc bezdomną istotą, która dostała srogą nauczkę. Teraz jest już pokorny.
— Chyba musi być w kiepskim stanie — zauważył Theodosius.
— Jest, Wasza Eminencjo. Dlatego prosi…
— Wystarczy — przerwał Theodosius. — A teraz powiedz mi, czy miejsce, z którego uciekł nazywane jest Niebem?
— Nic o tym nie wiem. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś je tak nazywał.
— Czy słyszałeś, że jeden z naszych Słuchaczy starał się dotrzeć do waszego Centrum, tak chyba nazywacie to miejsce, prawda?
— Tak, Wasza Eminencjo, taką nosi nazwę, Centrum Badań Galaktyki. Wiemy też, że ktoś lub coś pasujące do opisu Słuchacza podanego mi przez Tennysona starało się przedostać do Centrum, ale udało nam się to coś odstraszyć.
Tennyson spojrzał ponad jego ramieniem i zauważył, że ludzie ze świata równań rozeszli się nieco, dzięki czemu Dymek i Stóg Siana stali się teraz stosunkowo lepiej widoczni. Podskakujący przed nimi Pluskacz powoli poruszał się w kierunku Bąbla.
Dotarł do miejsca bezpośrednio przed Dymkiem i zaczął bardzo szybko podskakiwać w miejscu.
— O mój Boże — krzyknął Tennyson. — Znowu to samo! — Wyminął rozmawiających i rzucił się w kierunku Pluskacza. Za sobą słyszał tupot czyichś nóg i krzyk Deckera:
— Z drogi, głupcze! Uciekaj!
Tennyson biegł dalej. Decker dogonił go jednak i mocno odepchnął z drogi. Tennyson jeszcze przez chwilę starał się utrzymać równowagę, w końcu jednak runął na schody i sturlał się po paru stopniach tłukąc sobie jedno ramię.
Decker krzyknął na Dymka w jego własnym języku:
— Nie, Dymku! Nie rób tego. Jeszcze ci mało? Nie masz żadnych szans. Wszystko skończone.
Również Stóg Siana wrzeszczał na Bąbla:
— Ty i ten twój cholerny zwierzak! Wykończycie nas! — Potem, zwracając się do Deckera krzyknął: — Uciekaj! On to zrobi.
Decker rzucił się w przeciwnym kierunku.
Pluskacz wybuchł, zmieniając się w kulę jasnego płomienia, który był jednak zupełnie zimny. Tennyson leżąc w sporej odległości od miejsca eksplozji Pluskacza poczuł zimny powiew.
Zaraz po tym zapadła straszna cisza, tłum umilkł — Cisza i ciemność. Leżąc na plecach i patrząc w kierunku bazyliki Tennyson zauważył szary cień wyłaniający się z panelu wizyjnego zainstalowanego dla Jego Świątobliwości. Kiedy cień rozpostarł się nad całym placem, zapadła najczarniejsza noc. Chwilę później jasność Plus-kacza zgasła, a razem z nią znikła również ciemność. Pluskacz nie emanował już światłem. Leżał nieruchomo rozciągnięty na chodniku. U jego boku spoczywał Stóg Siana, a zaraz obok Dymek. Tennyson patrzył, jak Bąbel powoli zaczął czołgać się aleją z trudem pokonując kolejne metry. Theodosius i Nestor stali czekając, aż Dymek dotrze do nich. Decker pokuśtykał przez chodnik i podniósł Stóg Siana, stawiając go na nogach. Pluskacz zaczął nieznacznie się poruszać, więc Decker podszedł do niego, podniósł go za jedną mackę i ruszył alejką ciągnąc go za sobą.
Tennyson zerwał się na równe nogi. Ramię, na które upadł, strasznie go bolało. Zataczając się podszedł do Deckera i Stogu Siana.
— Nie wiedział, kiedy powiedzieć „dość” — tłumaczył Decker wskazując skinieniem głowy na Dymka. — Jest jednym z tych fanatyków, którzy nie znają umiaru. Nawet gdy dostał już jedną nauczkę i wiedział, że nic z tego nie będzie musiał spróbować. Wiesz jak brzmi jego motto? „Najpierw galaktyka, potem wszechświat”.
— Wariat — podsumował Tennyson.
— Z pewnością — przyświadczył Decker.
— Ale zostałeś z nim.
— Tak jak ci powiedziałem, przyjacielu. Walka przeżycie.
Dymek doczołgał się już do miejsca, w którym stał Theodosius. Zatrzymał się i został tak zwrócony twarzą w kierunku chodnika.
Decker rzucił coś do niego, a Dymek odpowiedział tłumionym głosem.
— Powiedziałem przed chwilą, że jest już pokorny — zaczął Decker. — Wygląda na to, że się pomyliłem. Ale teraz ma już dość. Teraz jest już naprawdę pokorny. Niech pan go weźmie i zwiąże tak silnie, jak tylko się da. Ale najlepiej będzie po prostu go wykończyć.
— My nie zabijamy nikogo — odparł urażony Theodosius. — U nas wszystkie formy życia są święte Ale mamy dla niego miejsce. A co z tym skaczącym stworem?
— Jego też niech pan weźmie razem z Dymkiem. Wątpię, żeby przeżył swój ostatni wyczyn.
— A ten trzeci?
— Chodzi panu o Stóg Siana, Eminencjo?
— Tak. Chyba tak.
— Stóg Siana jest w porządku. Nie skrzywdziłby nawet muchy. Powiedziałbym nawet, że jest całkiem przyzwoity. Ręczę za niego.
— W takim razie wszystko w porządku. Zajmiemy się tymi dwoma. Aha, i proszę przyjąć wyrazy wdzięczności.
— Wyrazy wdzięczności?
— Za potwierdzenie, że jeden z naszych Słuchaczy został wystraszony, gdy próbował wkraść się do Centrum.
Tłum znowu zaczął szemrać, zbierając się do wybuchu.
W tym momencie jednak nad głowami rozległ się donośny głos.
Mówił Jego Świątobliwość.
— To koniec na dziś. W odpowiednim czasie wszystkie fakty zostaną rozważone, a rezultaty oznajmione publicznie.
żebrali się w mieszkaniu Tennysona, przed kominkiem, w którym płonął ogień. Tennyson wstał, żeby napełnić szklaneczkę Ecuyera i rzekł do Theodo-siusa:
— Wasza Eminencjo, cały czas mam wrażenie, że jestem niegościnny, nie mogąc zaproponować panu nic do zjedzenia, podczas gdy reszta nas wcina kanapki i pije tak smakowite trunki.
Kardynał wygodniej rozsiadł się na krześle, które Jill przyniosła z kuchni.
— Wystarczy mi, że jestem tu pośród przyjaciół i ogrzewam się przy kominku. Pamięta pan noc, kiedy przyszedłem do pana, a pan zaprosił mnie do środka?
— Pamiętam — odparł Tennyson. — Nie mógł pan wejść, bo przyszedł pan z wieściami od Jego Świątobliwości.
— Właśnie. Od tamtej pory czekałem tylko na pana zaproszenie.
— Nie trzeba było czekać — wtrąciła Jill. — Niech pan wpada, kiedy tylko będzie pan miał ochotę. Zawsze jest pan tu mile widziany.
— Wygląda na to, że wszystko dobrze się skończyło zauważył Ecuyer. — Możemy chyba kontynuować pracę przerwaną przez zamieszki. Wkrótce Słuchacze wznowią swe wyprawy.
— Jego Świątobliwość powiedział, że ogłosi wyniki swoich przemyśleń w terminie późniejszym — przypomniała Jill. — Myślicie, że mógłby…
— Nie — nie dał jej dokończyć Theodosius. — Po wysłuchaniu wszystkiego, co drugi Decker miał nam do powiedzenia, szczególnie o Centrum i wizytach Mary, wątpię, żeby miał się nad czym zastanawiać. Prawdę mówiąc, Jego Świątobliwość przyjąłby o wiele słabsze dowody. Kiedy usłyszał o całym tym zamieszaniu z Niebem i propozycji kanonizacji Słuchacza, poczuł się gorzej, niż nam się wydaje. Musicie pamiętać, że jest komputerem, chociaż prawie doskonałym. Nie ma wątpliwości, po której stoi stronie.
Читать дальше