Slogom chwilowo wystarczyło podziwianie obrazów w galerii bazyjskiej, przedstawiających bitwy i palenie biblioteki. Emerytowany miastowy podszedł do mnie i podziękował mi za poświęcony im czas. Dzieci z suwinu wypytywały mnie o moje ostatnie badania. Dwoje spóźnialskich czekało spokojnie, aż wyłuszczę dzieciakom pewne teoryczne zawiłości, o których nie miały pojęcia, aż w końcu zakonnica zlitowała się nade mną (albo nad dziećmi) i wyprowadziła swoich podopiecznych.
Spóźnialscy — mężczyzna i kobieta — byli oboje w piątej dekadzie życia. Nie miałem wrażenia, żeby łączył ich romans. Oboje byli ubrani jak kupcy, mogli więc być wspólnikami w interesach. Na szyjach nosili smycze z identyfikatorami, jakie extramuros służą do potwierdzania tożsamości i upoważniają do wstępu w miejsca dla innych zakazane. Ponieważ u nas ich nie potrzebowali, włożyli je do kieszeni na piersi. Stanowili wdzięczną parę turystów: trzymali się grupy, wymieniali uwagami, wskazywali sobie nawzajem co ciekawsze detale.
— Zaintrygowało mnie to, co powiedziałeś o córkach Cnoüsa — odezwał się mężczyzna.
Po akcencie poznawałem, że pochodzi z innej części kontynentu, z okolic, w których miasta są większe i gęściej rozmieszczone, a jeden koncent może mieścić nawet tuzin kapituł, zamiast — jak u nas — trzy.
— Spodziewałbym się raczej, że deklarant będzie się starał podkreślać dzielące je różnice — mówił dalej. — Tymczasem odniosłem wrażenie, jakbyś doszukiwał się…
Zawahał się, jakby nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa we fluksyjskim.
— Analogii między nimi? — podsunęła kobieta. — Paraleli?
Jej akcent, a także rysy twarzy i odcień skóry dowodziły, że przybyła z innego kontynentu — z kontynentu, który w naszych czasach był siedzibą państwa sekularnego. Na podstawie tych spostrzeżeń wypracowałem sobie już w głowie rozsądną teorię na temat tej dwójki: mieszkali w dużych miastach daleko stąd, byli zatrudnieni u tego samego pracodawcy, w firmie o globalnym zasięgu, i w jakimś sobie tylko znanym celu odwiedzali jej lokalny oddział, gdy dowiedzieli się, że u nas właśnie kończy się apert, i postanowili poświęcić parę godzin na obejrzenie matemu. Przypuszczałem, że w młodości oboje spędzili trochę czasu wśród unarystów. A że mówili po fluksyjsku? Może po prostu mężczyzna czuł, że jego orthyjski trochę zardzewiał, i wolał się do niego nie odwoływać.
— Większość uczonych zgodziłaby się chyba z twierdzeniem, że zarówno Deät, jak i Hylaea przestrzegają nas przed myleniem symbolu z obiektem symbolizowanym — odparłem.
Mężczyzna posłał mi takie spojrzenie, jakbym dźgnął go palcem w oko.
— A cóż to ma być za stwierdzenie? „Większość uczonych zgodziłaby się chyba…”. Dlaczego nie powiesz wprost, o co ci chodzi?
— W porządku. Zarówno Deät, jak i Hylaea przestrzegają nas przed myleniem symbolu z obiektem symbolizowanym.
— Tak lepiej.
— Dla Deät symbolem jest idol, dla Hylaei trójkąt nakreślony na tabliczce. Idol symbolizuje prawdziwego boga, który mieszka w niebie, a trójkąt jest przedstawieniem teorycznego trójkąta z HŚT. Rozumiecie teraz, dlaczego można powiedzieć, że coś łączy poglądy sióstr?
— Owszem — przyznał niechętnie mężczyzna. — Ale mało który deklarant przedstawiłby tak rozbudowany wywód tylko po to, żeby w tym miejscu go zakończyć. Dlatego nadal czekam, aż przedstawisz mi dalsze argumenty, tak jak to się robi w dialogach.
— Doskonale to rozumiem, jednak wtedy nie byłem w dialogu.
— Ale teraz jesteś!
Potraktowałem to jak żart i zaśmiałem się w sposób, który — miałem nadzieję — zostanie uznany za uprzejmy. Przez twarz mężczyzny przemknął cień rozbawienia, ale nie trwało to długo. Kobieta sprawiała wrażenie zaniepokojonej.
— Wtedy nie byłem, a miałem do opowiedzenia historię, która musiała brzmieć sensownie. I będzie tak brzmiała, jeśli przyjmiemy, że Deät i Hylaea podjęły tę samą ideę, tylko postanowiły ją rzutować na dwie różne dziedziny. Gdybym stwierdził, że opisały ojcowską wizję na dwa sprzeczne sposoby, naprawdę nie miałoby to sensu.
— Miałoby, gdybyś przedstawił Deät jako obłąkaną — zaoponował.
— Rzeczywiście. Może jednak nie chciałem być taki bezpośredni, mając w grupie tylu deolatrów.
— Czyli powiedziałeś coś, w co nie wierzysz, tylko dlatego, że chciałeś być uprzejmy?
— To raczej kwestia rozłożenia akcentów: ja naprawdę wierzę w to, co powiedziałem o zgodności ich poglądów… Ty zresztą również, bo do tego miejsca się zgadzaliśmy.
— Jak ci się wydaje, czy taka mentalność jest bardzo rozpowszechniona w tym koncencie?
Słysząc to pytanie, kobieta skrzywiła się, jakby zaleciał ją jakiś wyjątkowo ohydny zapach. Zniżyła głos, zwracając się do mężczyzny:
— „Mentalność” ma w tym wypadku negatywny wydźwięk, nie uważasz?
— No dobrze. — Mężczyzna nie spuszczał mnie z oka. — Ilu z was tutaj zgodziłoby się z tobą?
— To typowy spór proceńczyka z halikaarnijczykiem. Deklaranci ze szkoły Halikaarna, Evenedryka i Edhara poszukują prawdy w czystej teoryce. Proceńczycy i faanowie podejrzliwie traktują ideę prawdy absolutnej i mają skłonność do wkładania historii Cnoüsa między bajki. Owszem, oficjalnie szanują Hylaeę za to, co symbolizuje, i w porównaniu z Deät uważają ją za mniejsze zło, ale wątpię, żeby naprawdę wierzyli w istnienie HŚT. Nie bardziej niż w istnienie nieba.
— Co innego edharczycy, tak? Oni wierzą? — upewnił się mężczyzna, po czym, widząc znaczące spojrzenie kobiety, dodał: — Wspomniałem o edharczykach tylko dlatego, że, jakkolwiek by na to patrzeć, znajdujemy się przecież w Koncencie Saunta Edhara.
Gdyby był moim fraa, może rozmawiałbym z nim bardziej otwarcie. Był jednak sekularem, miał zdumiewającą wiedzę i sprawiał wrażenie ważnej osobistości. Może gdybyśmy się spotkali w pierwszym dniu apertu, coś by mi się jeszcze wymsknęło — ale nasze bramy stały otworem już od dziesięciu dni, wystarczająco długo, żebym wyrobił w sobie prymitywne odruchy polityczne. Odpowiadałem nie tylko w swoim imieniu, ale także w imieniu koncentu, a dokładniej — w imieniu zakonu saunta Edhara. Wszystkie edharskie kapituły na całym świecie traktowały naszą kapitułę jak matkę i w kapitularzach wieszały sobie obrazki przedstawiające nasz tum.
— Jeżeli spytasz o to edharczyka wprost, nie będzie chciał odpowiedzieć.
— Ale dlaczego? Przecież to jest Koncern Saunta Edhara.
— Po Trzeciej Łupieży koncent został podzielony. Dwie trzecie edharczyków przeniesiono gdzie indziej, żeby zrobić miejsce dla Nowego Kręgu i kapituły Zreformowanych Faanów Starych.
— Ach tak, rozumiem… Najwyżsi wstawili wam tu garść proceńczyków, żeby mieli na was oko?
Kobieta nie wytrzymała i złapała swojego towarzysza za rękę.
— Zakładasz, że sam jestem edharczykiem — zauważyłem. — Tymczasem nie przeszedłem jeszcze kwalifiku. Nawet nie wiem, czy Zakon Saunta Edhara mnie zechce.
— Oby zechciał. Dla ciebie tak będzie lepiej.
Nasza rozmowa toczyła się coraz dziwniejszym torem, aż dotarliśmy do momentu, w którym nie widziałem sposobu jej kontynuowania. Na szczęście kobieta przyszła nam z odsieczą:
— Idąc tutaj, zastanawialiśmy się, czy w związku z ostatnim posunięciami Niebiańskiego Strażnika deklaranci nie czują presji, żeby zmienić swoje poglądy. I przyszło nam do głowy, że sposób, w jaki potraktowałeś kwestię Deät i Hylaei, może być odbiciem wpływów sekularnych.
Читать дальше