Dath był uroczo bezpośrednim dzieciakiem i miał cudowną zdolność zadawania nawet najbardziej podstawowych pytań bez cienia zażenowania. Próbowałem udzielać mu odpowiedzi w podobnym duchu.
— Wiesz, że sam jestem slogiem, kuzynie — powiedziałem. — Różnica między nami i slogami nie polega na tym, że my jesteśmy mądrzejsi. To nie ulega wątpliwości.
Ten temat wypłynął w naszej dyskusji, kiedy ludzie przy stole jedli, pili, rozmawiali i śpiewali już dostatecznie długo, aby ten brak różnic rzeczywiście stał się oczywisty. Dath, którego rozum szczęśliwie przetrwał nieszczęścia wieku dziecięcego, zdążył już to zaobserwować; widziałem to po jego minie. Zadał więc pytanie, po co budujemy mury i tworzymy podział na intramuros i extramuros?
Orolo musiał coś usłyszeć, bo odwrócił się i spojrzał na niego ciekawie.
— Byłoby ci łatwiej to zrozumieć, gdybyś zobaczył matem punktowy — zauważył.
— A co to takiego?
— Są takie matemy, które mieszczą się w jednopokojowym mieszkaniu a całe ich wyposażenie stanowi elektryczny zegar wiszący i dobrze zaopatrzona biblioteczka. Mieszka w nim jeden deklarant, całkiem sam, bez szpilu i bez piszczka. Raz na kilka lat odwiedza go inkwizytor, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku.
— Jaki to ma sens? — spytał Dath.
— To jest właśnie pytanie, nad którym chciałbym, żebyś się zastanowił — odparł Orolo i wrócił do przerwanej rozmowy z Jesrym.
Zniecierpliwiony Dath rozłożył ręce, a my z Arsibaltem parsknęliśmy śmiechem — chociaż wcale nie śmialiśmy się z niego.
— Właśnie w taki sposób ojciec Orolo odwala czarną robotę — wyjaśniłem.
— Dziś w nocy, zamiast spać, będziesz się przewracał z boku na bok i zastanawiał, co miał na myśli — uzupełnił Arsibalt.
— Może byście mi pomogli? — poprosił Dath. — Nie jestem przecież fraa!
— Co sprawia, że ktoś chce siedzieć zamknięty w pokoju i medytować? — zapytał Arsibalt. — Jakie trzeba mieć cechy charakteru, żeby uznać, że w ten sposób warto przeżyć życie?
— Nie wiem. Może oni są nieśmiali? Albo się boją otwartej przestrzeni?
— Agorafobia to nie jest dobra odpowiedź — burknął Arsibalt.
— Pomyśl, co by było, gdyby miejsca, które odwiedzasz pracując, i problemy, z którymi się stykasz, okazały się ciekawsze od otaczającego cię świata? — podsunąłem.
— Nooo…
— Można powiedzieć, że różnica między nami i wami polega na tym, że my zostaliśmy zarażeni wizją… innego świata.
Chciałem początkowo powiedzieć „wyższego” lub „lepszego”, ale ostatecznie poprzestałem na „innym”.
— Nie podoba mi się ta metafora z zarażeniem — zaczął Arsibalt po orthyjsku, ale szturchnąłem go kolanem pod stołem.
— Tak jakby… innej planety? — spytał Dath.
— Ciekawe porównanie — przyznałem. — Większość z nas nie nazwałaby go „inną planetą” w takim sensie, jak przedstawiają to szpile fantastyczne. To może być przyszłość naszego świata. Albo wszechświat równoległy, do którego nie możemy się przedostać. Albo po prostu fantasmagoria. Ale bez względu na to, co to jest, żyje w naszych sercach i ze wszystkich sił staramy się tam dotrzeć.
— Jak ten świat wygląda?
Zza moich pleców doleciała melodyjka z czyjegoś piszczka. Nie była specjalnie głośna, ale miała w sobie coś takiego, że przez chwilę nie byłem w stanie myśleć o niczym innym.
— Tego na pewno w nim nie ma — odparłem.
Sygnał rozbrzmiewał już dłuższą chwilę, zanim obejrzałem się przez ramię. W promieniu dwudziestu stóp wszyscy wpatrywali się w starszego brata Jesry’ego, który rozpaczliwie obmacywał ubranie w poszukiwaniu kieszeni zawierającej piszczek, aż w końcu wyjął go i uciszył, po czym wstał (jakby do tej pory nie dość zwrócił na siebie uwagę) i głośno się przedstawił.
— Tak, doktorze Grane? — ciągnął, wpatrując się w przestrzeń niczym jakiś święty mąż. — Rozumiem… Tak, rozumiem. Czy mogą się przenosić na ludzi? Naprawdę?! Ja tylko żartowałem, doktorze. Po czym można poznać, że do tego doszło?
Ludzie wrócili do jedzenia, ale rozmowa się nie kleiła: głośne wypowiedzi brata Jesry’ego poważnie utrudniały konwersację.
Arsibalt odchrząknął — w taki sposób, jak tylko Arsibalt potrafił: brzmiało to, jakby nadchodził koniec świata.
— Zaraz przemówi Prymas — obwieścił.
Spojrzałem na Jesry’ego, który zorientował się już w sytuacji i wymachując rozpaczliwie rękami, usiłował uciszyć brata, ten jednak patrzył przez niego na wylot, jakby Jesry w ogóle nie istniał; negocjował właśnie cenę hurtową tkanek z biopsji, a był naprawdę twardym negocjatorem. Siedzące obok kobiety (siostry i szwagierki Jesry’ego) zawstydziły się i zaczęły go ciągnąć za rękaw. Odwrócił się i odszedł od stołu.
— Może pan powtórzyć, doktorze? Nie zrozumiałem tego ostatniego zdania… Coś o larwach…
Na jego obronę trzeba przyznać, że kiedy rozejrzałem się dookoła, stwierdziłem, że jest jednym z wielu gości, którzy w takim czy innym celu korzystali akurat z piszczków.
Statho przemawiał już dwukrotnie. Pierwszy raz zabrał głos niby po to, żeby wszystkich powitać, ale w rzeczywistości chciał nas ponaglić do szybszego zajęcia miejsc. Za drugim zaintonował Inwokację, napisaną osobiście przez Diaksa, zanim jeszcze zagoiły mu się pęcherze od grabi na rękach.
Gdyby usłyszał ją sentymentalny entuzjasta, wielbiący liczby i władający protorthyjskim, mógłby się poczuć niechcianym gościem, ale zdaniem wszystkich innych Inwokacja dodawała splendoru całej uroczystości.
Tym razem Prymas poinformował wszystkich zebranych, że za chwilę zabawi nas kontyngent edharczyków. Nie najlepiej mówił po fluksyjsku i użył takiego sformułowania, jakby nakazywał się nam bawić, co wywołało salwę śmiechu. Zdumiony Statho musiał poprosić inkwizytorów (którzy siedzieli obok niego przy głównym stole) o wyjaśnienie.
Trzech fraa i dwie suur odśpiewali pięcioczęściowy motet, a dalszy tuzin deklarantów kłębił się przed nimi; w rzeczywistości wcale się nie kłębił, ale tak to wyglądało z miejsca, gdzie siedziałem. Każde z nich reprezentowało indeks górny lub dolny w teorycznym równaniu uwzględniającym tensory i pewną metrykę. Biegając w tę i z powrotem, spotykając się, przecinając sobie nawzajem drogę i zamieniając się miejscami, odtwarzali wyliczenie krzywizny czterowymiarowej rozmaitości, z uwzględnieniem kolejnych etapów symetryzacji, antysymetryzacji oraz podnoszenia i obniżania indeksów. Dla człowieka nieobeznanego z teoryką ich zachowanie musiało przypominać wiejskie pląsy. Muzyka brzmiała cudownie — nawet przerywana co kilka sekund trelami piszczków.
Wróciliśmy do jedzenia i picia. Fraa z Nowego Kręgu odśpiewali swój przygotowany hymn i spotkał się on ze znacznie cieplejszym przyjęciem niż taniec tensorowy. Znów pojedliśmy i popiliśmy. Statho precyzyjnie kierował przebiegiem uroczystości, tak jak Cord sterowała swoim pięcioosiowym frezem. Zwykle nie widzieliśmy, żeby specjalnie się wysilał, ale tego wieczoru naprawdę zapracował na swoje piwo. Dla gości była to po prostu darmowa wyżerka z atrakcjami, tymczasem byliśmy świadkami rytuału równie starego i ważnego jak certyfik, który wymagał odhaczenia pewnych obowiązkowych pozycji, jeśli nie chcieliśmy narazić się na krytykę ze strony Inkwizycji. Zresztą Statho należał do ludzi, którzy odprawiliby Dziesiątą Noc jak należy nawet, gdyby Varax i Onali nie siedzieli tuż obok i nie prosili, żeby podał im sól.
Читать дальше