— Macie tam przestępców?
— Oczywiście.
Słysząc tę odpowiedź, Orolo przeskoczył do następnego arkusza.
— Skąd wiesz?
— Słucham?!
— Powiedziałeś, że to oczywiste, ale kiedy na kogoś patrzysz, skąd wiesz, czy jest albo nie jest złoczyńcą? Piętnujecie przestępców? Robicie im tatuaże? Zamykacie ich? Kto decyduje o tym, kto jest, a kto nie jest przestępcą? Kobieta ze zgolonymi brwiami stwierdza „jesteś przestępcą” i dzwoni srebrnym dzwoneczkiem? A może jest to mężczyzna w peruce, który uderza młotkiem w klocek drewna? Przekładacie oskarżonych przez magnes w kształcie pączka z dziurką? Używacie rozwidlonego patyka, który wibruje w obecności zła? Czy cesarz wydaje werdykt z wysokości tronu, spisuje go szkarłatnym atramentem i pieczętuje czarnym woskiem? Czy oskarżony musi boso przejść po rozpalonej blasze? Może rozpowszechnione wytwory praksis ruchomych obrazów, przez was nazywane szpilołapami, wiedzą wszystko, ale ich sekrety może poznać tylko sąd złożony z eunuchów, z których każdy zapamiętał część długiego ciągu cyfr? A może tłum gromadzi się i obrzuca podejrzanego kamieniami, aż ten umrze?
— Nie mogę cię traktować poważnie — powiedział Quin. — Jak długo jesteś w koncencie, trzydzieści lat?
Fraa Orolo spojrzał na mnie z westchnieniem.
— Dwadzieścia dziewięć lat, jedenaście miesięcy, trzy tygodnie i sześć dni.
— Widać, że zakuwasz do apertu, ale nie wierzysz chyba, że świat extramuros aż tak bardzo się zmienił?!
Orolo znów posłał mi jedno z tych swoich spojrzeń.
— Mistrzu Quin… — powiedział po krótkiej pauzie, która miała przydać mocy jego słowom. — Mamy anno trzy tysiące sześćset osiemdziesiąty dziewiąty po Rekonstrukcji.
— Mój kalendarz mówi mi to samo.
— Jutro zacznie się trzy tysiące sześćset dziewięćdziesiąty. Nie tylko unaryści będą obchodzić apert; my, decenaryści, również. Zgodnie z odwiecznym zwyczajem otworzymy bramy naszego matemu, przez dziesięć dni będziemy mogli swobodnie opuszczać jego teren i przyjmować gości takich jak ty. Za dziesięć lat brama koncentu centenarystów otworzy się po raz pierwszy i prawdopodobnie ostatni w moim życiu.
— A kiedy się zamknie… po której będziesz stronie?
Znów poczułem się zakłopotany, bo sam nigdy nie odważyłbym się zadać takiego pytania, ale w duchu nie posiadałem się z zachwytu, że Quin mnie wyręczył.
— Jeżeli zostanę uznany za godnego tego zaszczytu, wolałbym znaleźć się w środku. — Fraa Orolo spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, jakby czytał mi w myślach. — Jedno jest pewne: za mniej więcej dziewięć lat zostanę najprawdopodobniej wezwany do górnego labiryntu, oddzielającego mój matem od matemu centenarystów. Przejdę przez niego do ciemnego pomieszczenia z kratą. Za nią będzie czekał jeden z setników (chyba że wcześniej wszyscy wymrą, znikną albo zmienią się w coś innego), gotowy zadać mi pytania, które wydadzą mi się równie dziwaczne jak tobie moje. Oni także muszą przygotować się do apertu, tak jak my. Mają w swoich księgach odnotowane wszystkie praktyki sądowe, o jakich oni sami lub ich towarzysze z matemów słyszeli przez ostatnie trzy tysiące siedemset lat. Lista, którą przed chwilą ci wyrecytowałem, to zaledwie jeden akapit zaczerpnięty z księgi grubej jak moja ręka. A zatem nawet jeśli uważasz tę rozmowę za niedorzeczną, byłbym ci wielce zobowiązany, gdybyś mi po prostu opowiedział, w jaki sposób rozpoznajecie przestępców.
— Czy moja odpowiedź również trafi do takiej księgi?
— Jeżeli będzie w niej coś nowego, owszem.
— No cóż, nadal mamy sędziów, którzy przy pełni księżyca podróżują po świecie w opieczętowanych fioletowych pudłach…
— Pamiętam ich.
— Ostatnio jednak przybywają zbyt rzadko. Najwyżsi niezbyt dobrze ich chronili i wiele pudeł stoczyło się ze wzgórz. Wtedy zainstalowano dodatkowe szpilołapy.
Fraa Orolo przełożył arkusze kwestionariusza.
— Kto ma do nich dostęp?
— Nie wiemy.
Orolo zaczął już odwracać stronicę, ale zanim znalazł tę właściwą, Quin dodał:
— Jeżeli ktoś popełni wyjątkowo ohydne przestępstwo, Najwyżsi wszczepiają mu na kręgosłupie taki przyrząd, który go w jakiś sposób okalecza. Czasowo. Później odpada i można normalnie żyć.
— To boli?
— Nie.
Nowy arkusz.
— Czy kiedy widzisz człowieka z takim urządzeniem na grzbiecie, umiesz stwierdzić, jakiej zbrodni się dopuścił?
— Tak, to jest tam napisane. W kinagramach.
— Kradzież? Napaść? Wymuszenie?
— Zdarzają się.
— Działalność wywrotowa?
— Nigdy kogoś takiego nie widziałem — przyznał Quin po długim namyśle.
— Herezja?
— Tym zająłby się chyba Niebiański Strażnik.
Fraa Orolo wzniósł ręce do nieba ruchem tak gwałtownym, że zawój zsunął mu się z głowy, a nawet obnażył jedną pachę, po czym równie szybko opuścił je i ukrył twarz w dłoniach. Był to teatralnie sarkastyczny gest, którym chętnie posługiwał się w kredowni, kiedy któryś z fidów okazał się wyjątkowo tępy. Quin najwidoczniej doskonale go zrozumiał, bo na jego twarzy odbiło się zakłopotanie. Poruszył się niespokojnie na krześle, zadarł głowę, opuścił ją i wyjrzał przez okno, które miał naprawić. Gest Orola był jednak nieodparcie zabawny i Quin doszedł do wniosku, że nic złego się nie stało.
— No dobrze… — powiedział w końcu. — Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale wychodzi na to, że mamy trzy systemy…
— Facetów w fioletowych pudłach, klamry na kręgosłup i tego całego Niebiańskiego Strażnika, nowinkę, o której ani ja, ani fraa Erasmas jeszcze nie słyszeliśmy — potwierdził Orolo i zaczął przerzucać kolejne stronice kwestionariusza, drążąc coraz głębiej.
Quin doznał olśnienia.
— Nie wspomniałem o Strażniku, bo myślałem, że o nim wiecie!
Orolo znalazł właściwy arkusz i pospiesznie przejrzał jego treść.
— Bo twierdził, że przybywa z koncentu, przynosząc matemowe objawienie tym nielicznym, którzy są go warci.
— Otóż to. A to nieprawda?
— Nieprawda. Nie przybył z koncentu. — Orolo spojrzał na Quina i widząc jego zaskoczoną minę, mówił dalej: — To się zdarza regularnie, co kilkaset lat: pojawia się jakiś szarlatan i przekonuje państwo sekularne do swoich racji, powołując się na swoje rzekome powiązania ze światem matemowym.
— Czy mistrz Flec… Czy on… jest adeptem, uczniem Niebiańskiego Strażnika? — wypaliłem, chociaż wiedziałem już, jak brzmi odpowiedź.
Quin i Orolo jednocześnie spojrzeli na mnie, obaj podekscytowani, chociaż z różnych powodów.
— Owszem — przytaknął Quin. — Kiedy pracuje, słucha jego wystąpień.
— To dlatego rejestrował szpil z certyfiku — domyśliłem się. — Dlatego że Niebiański Strażnik twierdzi, że jest jednym z nas. Jeżeli będzie można powiedzieć, że nasz matem otacza aura tajemnicy albo… cudowności, to tym lepiej dla Strażnika: wyda się jeszcze potężniejszy. A skoro mistrz Flec jest jego uczniem, to wydaje mu się, że część tej chwały spłynie także na niego.
Orolo milczał, czym zrazu przyprawił mnie o zakłopotanie, ale kiedy później analizowałem jego zachowanie, doszedłem do wniosku, że po prostu nie musiał nic dodawać, bo wszystko, co powiedziałem, było prawdą.
Za to Quin był wyraźnie skonsternowany.
— Flec nie zrobił szpilu.
— Jak to? — zdziwiłem się.
Fraa Orolo słuchał nas jednym uchem, rozmyślając o Niebiańskim Strażniku.
— Nie pozwolili mu — wyjaśnił Quin. — Miał za dobry szpilołap.
Читать дальше