— Mam tylko nadzieję, że nie zrobił się zbyt dziwaczny — oznajmił Max.
Inni uczestnicy seminarium — Sally, Amy, Elizabeth i George — wyrażali w tej kwestii większy optymizm. Wszystkich jednak zaskoczyło specyficzne powitanie czy też raczej jego zupełny brak, toteż kiedy do późnego wieczora nikt nie przyszedł się z nimi spotkać, rozeszli się do swoich pokojów, wymieniając na pożegnanie pełne niepokoju spojrzenia.
Art spał jak zawsze dobrze, a o świcie obudziło go basowe pohukiwanie sowy. Pod jego oknem falowały wody zatoczki. Był szary świt, unosząca się kurtyna lekkiej mgły odsłaniała nadmorskie sosny. Z jakiegoś miejsca w osiedlu dotarł do jego uszu stukoczący dźwięk.
Randolph ubrał się i wyszedł. Wokół czuło się specyficzną wilgoć porannej rosy. Na dole wąskie płaskie tarasy pod budynkami wypełniały grządki sałaty i rzędy jabłonek, tak przyciętych i przywiązanych do drewnianych podpórek, że wyglądały na niewielkie krzewy o zabawnym kształcie.
Świat stał się jeszcze bardziej barwny, gdy Art dotarł do dolnej części małej farmy, leżącej nad samą laguną. Pod dużym starym dębem rozciągał się niczym dywan spory trawnik. Art podszedł do drzewa, zafascynowany jego wyglądem. Dotknął nierównej, chropowatej, popękanej kory i wówczas usłyszał jakieś głosy — dochodziły ze ścieżki przy lagunie. Następnie dostrzegł grupkę ludzi, ubranych w czarne piankowe stroje nurków. Nieśli deski do surfingu lub długie pofałdowane lotnie. Kiedy go mijali, rozpoznał twarze osób z obsługi kuchennej, widziane ubiegłego wieczoru, a także kierowcę. Ten ostatni zamachał Artowi ręką, po czym podążył dalej ścieżką w górę. Randolph natomiast zszedł do laguny. Niski odgłos fal szumiał w słonym powietrzu, ptaki pływały w trzcinach.
Po chwili Art wrócił w górę szlakiem. Gdy dotarł do jadalni osiedla, dostrzegł, że ekipa starszych ludzi zdążyła już się znaleźć z powrotem w kuchni i teraz z werwą trzaskała patelniami. Kiedy Art i reszta gości zjedli śniadanie, kierowca poprowadził ich schodami w górę do wielkiej sali konferencyjnej. Usiedli na ustawionych w kwadracie tapczanikach. Przez duże okna widokowe na wszystkich czterech ścianach wsączało się do pomieszczenia sporo szarego, porannego światła. Kierowca usiadł na krześle ustawionym wśród tapczanów.
— Nazywam się William Fort — odezwał się. — Cieszę się, że mogę tu gościć wszystkich państwa.
Wyglądał osobliwie: jego twarz była poorana zmarszczkami, jak gdyby przez sto lat rzeźbiły ją ciężkie przeżycia, ale teraz wyrażała pogodny spokój. Wygląda jak szympans, pomyślał Art, szympans, który spędził życie w doświadczalnym laboratorium, a teraz studiuje zeń. Albo po prostu jak bardzo stary surfer czy lotniarz, ogorzały od słońca i wiatru, łysy, o okrągłej twarzy i zadartym nosie. Fort uważnie lustrował swych gości, przypatrując się każdemu z osobna. Sam i Max, którzy lekceważyli go wcześniej w roli kierowcy i kucharza, sprawiali wrażenie bardzo zdenerwowanych, ale Fort zdawał się nie zwracać na to uwagi.
— Istnieje pewien współczynnik — zaczął starzec — który wyraża, jak bardzo pełny jest świat ludzi i efektów ich działalności. To procentowy odpowiednik produktu netto, opartego na bazie fotosyntezy roślin lądowych.
Sam i Max skinęli głowami, jak gdyby takie stwierdzenie było naturalnym sposobem rozpoczynania spotkania.
— Można notować? — spytał Art.
— Proszę — odparł Fort. Skinął ku małemu stolikowi do kawy ustawionemu w środku kwadratu tapczanów. Stoliczek był pokryty papierami i zastawiony komputerami. — Chcę później państwu zaproponować pewne gry, tam są komputery i inne przybory do pracy… co tylko zechcecie.
Większość przybyłych przywiozła ze sobą własne mikrokomputery i teraz, na krótką chwilę, zapadło milczenie, przerywane jedynie odgłosami przygotowywania sprzętu do pracy. Podczas gdy wszyscy byli tym zajęci, Fort wstał i zaczął się przechadzać po obwodzie za tapczanikami. Mówiąc, co kilka zdań robił obrót.
— Zużywamy obecnie około osiemdziesięciu procent pierwotnego produktu netto, którego bazę stanowi fotosynteza roślin lądowych — oświadczył. — Stuprocentowe zużycie jest mało prawdopodobne, ale ponieważ na początku nasze możliwości szacowaliśmy na mniej więcej trzydzieści procent, i tak więc… ostro się rozpędziliśmy, jak to mówią. Obecnie upłynniamy nasz naturalny kapitał, jak gdyby był to dochód trwale pozostający do naszej dyspozycji, wobec czego niedługo wyczerpiemy pewne zapasy surowcowe, takie jak: ropa, drewno, gleba, metale, świeża woda, ryby i zwierzęta. Dalsza ekspansja ekonomiczna będzie tym samym bardzo trudna.
„Trudna!” — zanotował Art. „Dalsza?!”
— Jednakże musimy ją kontynuować — mówił Fort, świdrując spojrzeniem Randolpha, który dyskretnie przysłonił ramieniem swój komputer — bowiem nieprzerwana ekspansja stanowi fundamentalną zasadę ekonomii, a więc jest także jednym z podstawowych nakazów samego wszechświata. Ponieważ wszystko jest ekonomią… Fizyka to ekonomia kosmiczna, biologia — ekonomia komórkowa, nauki humanistyczne są ekonomią społeczną, psychologia — ekonomią psychiki i tak dalej.
Słuchacze pokiwali smutno głowami.
— Tak więc wszystko się rozprzestrzenia. Ale nie może się to odbywać w sprzeczności z prawem zachowania materii-energii. Niezależnie od tego, jak skuteczna jest wasza wydajność, nigdy nie otrzymacie mocy wyjściowej większej niż moc wejściowa.
Art zapisał w swoich notatkach: „Moc wyjściowa większa niż moc wejściowa — wszystko jest ekonomią — naturalny kapitał. Ostro się rozpędziliśmy!”.
— W związku z tym grupa ludzi tu, w Praxis, pracuje nad czymś, co nazywamy ekonomią pełnego świata.
— Czy nie chodzi czasem o ekonomię przepełnionego świata? — spytał Art.
Fort pominął jego słowa milczeniem, jak gdyby w ogóle ich nie usłyszał.
— Hm, jak powiedział Dały, kapitał wytworzony przez człowieka i kapitał naturalny w żadnym razie nie są wymienialne i równoważne. To jest oczywiste, ale ponieważ wielu, a może nawet większość ekonomistów jest odmiennego zdania i uparcie przy nim obstaje, musimy je stale weryfikować. Zapamiętajcie to sobie na takim przykładzie: nie można wybudować większej liczby tartaków przy zmniejszających się obszarach leśnych. Jeśli budujecie dom, możecie manipulować liczbą pił maszynowych i cieśli, co oznacza, że są oni „zastępowalni”, ale nie zdołacie zbudować całości, posiadając jedynie połowę budulca, niezależnie od tego, jak wiele będziecie mieli do swej dyspozycji narzędzi czy ludzi. Spróbujcie, a otrzymacie dom z powietrza. Taki, w jakim właśnie obecnie mieszkacie.
Art potrząsnął głową, po czym spojrzał na stronę w komputerze i dopisał: „Zasoby naturalne i kapitał niemożliwe do zastąpienia — piły elektryczne/cieśle — dom z powietrza”.
— Przepraszam — odezwał się Sam. — Czy pan użył określenia „naturalny kapitał”?
Fort drgnął, po czym odwrócił się gwałtownie, by spojrzeć na Sama.
— Taaa…?
— Myślałem, że kapitał jest z definicji pochodną działalności człowieka. „Wytworzony środek produkcji”, takiej definicji nas uczono.
— Zgoda. Jednak w świecie kapitalistycznym słowo „kapitał” przybiera coraz to więcej możliwych znaczeń. Mówi się, na przykład, o kapitale ludzkim, czyli wartościach, które klasa pracująca gromadzi w sobie poprzez edukację i doświadczenie w pracy. Ludzki kapitał różni się od klasycznego tym, że nie można go otrzymać w spadku i można go jedynie wynająć, ale nie kupić czy sprzedać.
Читать дальше