— Oj, przepraszam, proszę bardzo! — woła Vishram.
— Nie, pan był…
— Nie, nie, proszę.
Akcent z Glasgow. Miejscowa to zawsze słuszny wybór. Ma na sobie wiązaną na plecach bluzkę z dekoltem w „V” i biodrówki o tak niskim stanie, że kiedy pochyla się nad barem, żeby wywrzeszczeć zamówienie, widać dwie bliźniacze połówki jej zgrabnego tyłka.
— Ja stawiam. — Do barmanki: — I jeszcze black doga z wódką.
— To my powinniśmy panu postawić…! — krzyczy mu do ucha. Kręci głową, przy okazji zerkając, czy jego kumple patrzą. Patrzą.
— Ja. Wygrałem, czuję się jakbym rozbił bank.
Nadchodzą butelki. Wręcza je po kolei swojemu towarzystwu, ustawionemu za nią, i stuka się z nim.
— Gratulacje. To przeszedł pan?
— Tak, do finału w Edynburgu. A potem już tylko sława, fortuna, własny sitcom… — Czas na manewr numer jeden. — Wie pani co, ledwo słyszę własne myśli, nie mówiąc już o prowadzeniu dowcipnej i inteligentnej konwersacji. Możemy stanąć gdzieś dalej od kolumn?
Narożnik przy automacie z papierosami, pod balkonem, nie jest znacząco cichszy od reszty klubu, ale za to oddalony od jej znajomych i ciemny.
— Głosowałam na pana — mówi.
— Dziękuję. Więc wiszę pani tego drinka. Pani… przepraszam, uciekło mi imię.
— Nie wypuszczałam go. Anye.
— Anye, pięknie… Vishram.
— Gaelickie.
— Jasne, gaelickie. Legendarna gaelicka solidność Vishram.
— Podziękuj za to moim rodzicom. Dwoje solidnych Szkotów, jedno i drugie. Wiesz co, Szkocja i Bharat mają wiele wspólnego. Dwa nowe państwa.
— Ale w kategorii staromodnej przemocy na tle religijnym to chyba my wygrywamy.
— To nie widziałeś, jak pogrywa nasza Firma.
Podczas gdy Anye gada, Vishram manipuluje ciałem, odcinając jej dostęp do parkietu, do znajomych. Manewr numer dwa — izolacja — zakończony, czas przejść do manewru numer trzy. Udaje, że rozpoznaje muzykę.
— O, to niezłe. — Kawałek paskudny, ale tempo 115 jest w sam raz. — Masz ochotę na drobne boogie?
— Bardzo mam ochotę na drobne boogie — odpowiada, wychodząc z narożnika, z delikatnym błyskiem w oczach.
Przepisowe pięć tańców później wie już, że studiuje prawo na Glasgow U, jest działaczką Szkockiej Partii Narodowej, lubi góry, nowe państwa, imprezować z przyjaciółmi i wracać do domu bez nich. Brzmi idealnie, więc stawia jej kolejnego drinka — znajomi zbili się w ponurą gromadkę na najbliższym damskich toalet końcu baru — całuje ją szybko, byle jak i znowu porywa na parkiet. Anye tańczy ciężkawo, ale z zapałem, wymachując wszystkim. Lubi, jak są takie mięsiste. W połowie numeru z umiarkowanym, zmiennym tempem, kieszeń jego spodni zaczyna go wołać po imieniu. Nie zwraca na to uwagi.
— Nie odbierasz?
Wyciąga palmera, mając nadzieję, że to ktoś, kto chce pogadać z nim o występie. Nie. Vishram, mówi Shastri. Nie teraz, wierny sługo. Zdecydowanie nie teraz.
Ale klub już go nudzi. Przejdźmy do manewru numer cztery.
— Zostajemy tutaj czy gdzieś się przejdziemy?
— Jestem łatwa.
Dobra odpowiedź.
— To może wpadłabyś do mnie, na małą kawę?
— Oki. Wpadłabym.
Na zewnątrz, na Byres Road, nadal utrzymuje się ta magiczna, erotyczna pora; światła samochodów wyglądają nienaturalnie, teatralnie, jak w filmowej scenie, gdzie dzień udaje noc. Taksówka posuwa się w zwolnionym tempie przez półmrok o północy. Anye siada blisko niego na wielkiej, skórzanej kanapie. Vishram wyciąga dłoń. Dziewczyna rozpiera się na siedzeniu, rozluźniając przód spodni. On strzela z gumki od majtek. Manewr numer pięć.
— Dowcipas z ciebie — mówi, prowadząc jego palec.
Złoty granit kamienicy wygląda, jakby świecił w półmroku. Vishram czuje na twarzy nagromadzone w kamieniu ciepło. Nadal pachnie strzyżoną w parku trawą.
— Ładnie — mówi Anye. — Drogo.
Vishram wciąż trzyma dłoń w jej stringach, jednym gorącym paluszkiem prowadząc ją po schodach. Napięcie w kroku, oddech, mięśnie brzucha — wszystko mu sugeruje, że zaraz będzie ją miał na podłodze, ciężko, mocno i nago. Trzeba się dowiedzieć, jakie dźwięki wydaje. Zobaczyć brudy w jej głowie, pragnienia, co ma jej zrobić drugie ciało. W skurczu pożądania omal nie wywraca się o próg. Stopą wkopuje w głąb hallu coś, co leżało tam i czekało na niego. Zastanawia się, czy tego nie zostawić. Automatycznie zapalające się światło wydobywa zielono-srebrne logo Firmy.
— Sekundkę.
Jego przedwzwód i tak już opada.
Plastikowa koperta priorytetu jest zaadresowana do pana Vishram Raya, Kelvingtove Terrace 22 m. la, Glasgow, Szkocja. Zbrzydzony, wytrzeźwiały i oklapnięty Vishram otwiera kopertę. Dwie rzeczy: list od Shastriego, sędziwego majordomusa i bilet na LHR-a z Glasgow do Varanasi, pierwsza klasa, w jedną stronę.
* * *
Kobietę w bardzo eleganckim kostiumie, w poczekalni Raja Class linii Bharat Air, zaczął zagadywać, bo wciąż czuł się nakręcony zwycięstwem i alkoholem, ale przede wszystkim przez sfrustrowane libido.
Kiedy przyjechała limuzyna, dopinał neseser z podróżnymi utensyliami. Zaproponował, że odwiezie Anye do domu. Rzuciła mu lodowate spojrzenie solidnej gaelickiej aktywistki narodowej.
— Przepraszam, rodzina…
Wyglądało na to, że jest jej bardzo zimno, w tych spodniach, z taką ilością odsłoniętej skóry, kiedy biegła przez wczesny, sierpniowy, glasgowski przedświt. Vishram zdążył na odprawę z dziesięciominutowym zapasem. Podczas krótkiego, wahadłowego lotu do Londynu siedział zupełnie sam w zwężającym się ogonie. Zszedł po schodkach lekko oszołomiony tempem tego wszystkiego i udał się prosto do poczekalni pierwszej klasy, zdecydowany napić się wódki. Prysznic, golenie, zmiana ubrania i lufa polskiej przywróciły mu jego Vishram Rayowość. Poczuł się na tyle pewny siebie, że nawet spróbował zagadać do kobiety w przystosowanym do latania kostiumie. Tak dla zabicia czasu. Gad grasujący w poczekalniach.
Nazywa się Marianna Fusco. Jest korporacyjnym prawnikiem. Wezwano ją do Varanasi, żeby zajęła się kwestią skomplikowanego zarządu powierniczego.
— A ja to po prostu jestem rodzinną czarną owcą, takim nadwornym błaznem. Najmłodszy brat, wysłali go do Anglii, żeby studiował prawo w jakimś coś-tam-bridge, a on wylądował w Szkocji i próbuje zostać komikiem. Tak swoją drogą, najwyższa forma ludzkiej sztuki. I podejrzewam, że nie tak bardzo różna od prawa. Oboje jesteśmy stworzeni dla areny.
Tej przynęty nie chwyta, pyta natomiast:
— Ilu ma pan braci?
— Starszy misiek i średni misiek.
— Żadnej siostry?
— W Varanasi, przynajmniej w mojej dzielnicy, niespecjalnie występują jakieś siostry.
— Słyszałam — mówi, obracając się leniwie ku niemu na skórzanej kanapie. — Jak to jest, kiedy społeczeństwo ma cztery razy tyle mężczyzn, co kobiet?
— Nie ma za wiele prawniczek — odpowiada Vishram, rozpierając się na skrzypiącej tapicerce. — Czy w ogóle kobiet pracujących.
— Będę musiała pamiętać, żeby wykorzystać swoją przewagę — odpowiada prawniczka. — Jeszcze jedną wódkę? To będzie długi lot.
Zaraz po trzeciej proszą ich na pokład. Fotel Vishrama daje się rozłożyć. Po latach w tanich liniach ilość miejsca na nogi wydaje się niewiarygodna. Te wszystkie przyciski i bajery tak go bawią, że nie zauważa przypinającej się obok pasażerki.
— O, witam. Niezły przypadek, prawda?
— Żaden przypadek — oznajmia Marianna Fusco, zrzucając żakiet. Pod stretchową bluzką ma ładnie zarysowane ramię.
Читать дальше