— Brzmi prawdopodobnie — zgodził się…— Zaczynam mieć dosyć stania. Idę do samochodu.
Też się odwróciłem. Zobaczyliśmy Jamiego Bucklera stojącego przy samochodzie i obserwującego nas. Wydawał się nie uzbrojony, no ale on nie musiał obnosić się z bronią. Wiedział, że zrobimy wszystko, co powie, bez dodatkowego przymusu.
— Czy to ty dzwoniłeś? — spytał Hal podchodząc do niego.
— Tak. Masz?
— Nic jej nie jest?
— Czuje się dobrze. Masz?
Hal zatrzymał się i rozwinął kamień. Pokazał go na kurtce.
— Proszę. Widzisz?
— Tak. W porządku. Chodź. Weź go ze sobą.
— Dokąd?
— Niedaleko. Zrób w tył zwrot i chodź tędy — powiedział wskazując ręką. — Jest tu ścieżka.
Poszliśmy wskazaną trasą, a Jamie zamykał pochód. Ścieżka schodziła ku plaży wijąc się poprzez krzewy. W końcu zobaczyłem z bliska morze, dzisiaj szare i zbałwanione. Następnie ścieżka odbiła od wody i po jakimś czasie pomyślałem, że widzę cel spaceru — niski domek plażowy ze spiczastym dachem i bez półtorej okiennicy, usytuowany na niewielkim pagórku, który widział lepsze czasy jeszcze przed moim urodzeniem.
— Ten domek? — spytał Hal.
— Ten domek — dobiegło nas z tyłu.
Podeszliśmy do niego. Jamie obszedł nas, zastukał w niewątpliwie ustalony wcześniej sposób i powiedział: — W porządku. To ja. Ma go. Przyprowadził też Cassidy’ego.
Ze środka dobiegło „W porządku”, Buckler otworzył drzwi i odwrócił się do nas. Skinął głową. Przeszliśmy obok niego do środka.
Niezupełnie zaskoczył mnie widok Mortona Zeemeistera siedzącego przy porysowanym kuchennym stole z pistoletem leżącym obok filiżanki z kawą. Po drugiej stronie pokoju na krześle sprawiającym wrażenie najwygodniejszego sprzętu w całym domu siedziała Mary. Była lekko związana, ale jedną rękę miała swobodną, a na stoliku obok niej też stała filiżanka z kawą. W części jadalnej były dwa okna, podobnie jak w części reprezentacyjnej. W tylnej ścianie było dwoje drzwi — domyśliłem się, że do sypialni i kibla czy komórki. Nad głowami nie położono ani podłogi, ani sufitu, znajdowały się więc tam nagie belki i mnóstwo miejsca, w którym ktoś upchnął sprzęt wędkarski, sieci, wiosła i podobne śmiecie. W saloniku stała stara kanapa, dwa rozchwiane krzesła, niskie stoliki i dwie lampy. Poza tym był tam dawno nie używany kominek i zblakły chodnik. W części kuchennej znajdowała się mała kuchenka, lodówka, kredensy i czarna kotka, która siedziała w drugim końcu stołu i lizała sobie łapki.
Zeemeister uśmiechnął się na nasz widok, podnosząc broń dopiero wtedy, gdy Hal chciał się rzucić w kierunku Mary.
— Wracaj — powiedział. — Nic jej nie jest.
— To prawda? — spytał ją Hal.
— Tak — odpowiedziała. — Nic mi nie zrobili.
Mary jest niedużą, nieco kapryśną blondynką o trochę zbyt ostrych rysach jak na mój gust. Balem się, że do tej pory może już zdradzać objawy histerii. Jednak wydawało się, że pod spodziewanymi oznakami napięcia i zmęczenia kryje się w niej równowaga, o jaką bym jej nie podejrzewał. Może Hal trafił lepiej niż sądziłem. Byłem zadowolony.
Hal wrócił od niej i podszedł do stołu. Spojrzałem za siebie na odgłos zamykanych drzwi. O framugę opierał się Jamie i obserwował nas. Rozpiął marynarkę i zauważyłem, że za paskiem ma zatknięty pistolet.
— Dawaj — rzekł Zeemeister.
Hal znów odwinął kamień i podał go Zeemeisterowi.
Zeemeister odsunął broń i kawę. Położył kamień przed sobą i wpatrzył się w niego. Obrócił go kilkakrotnie. Kotka podniosła się, przeciągnęła i zeskoczyła ze stołu.
Zeemeister odchylił się w krześle, ciągle patrząc w kamień.
— Zadaliście sobie, chłopaki, wiele kłopotu… — zaczął.
— Właściwie — oświadczył Hal — wcale.:. Zeemeister uderzył w stół dłonią. Porcelana zatańczyła.
— To fałszerstwo! — powiedział.
— To ten sam, który zawsze mieliśmy — odezwałem się, ale Hal poczerwieniał. Pokerzysta też z niego kiepski.
— Nie wiem, jak możesz mówić coś takiego! — wrzasnął Hal. — Przecież przyniosłem ci to cholerstwo! Jest prawdziwy! Puść ją już!
Jamie oderwał się od drzwi i podszedł do Hala. W tej chwili Zeemeister podniósł wzrok i odwrócił głowę. Lekko nią potrząsnął, tylko raz, i Jamie zatrzymał się.
— Nie jestem głupcem — powiedział — którego można nabrać na kopię. Wiem, czego chcę, i potrafię to rozpoznać. To — machnął lekceważąco prawą ręką — nim nie jest. Wiecie to równie dobrze jak ja. Dobra próba, bo to dobra kopia. Ale była to wasza ostatnia sztuczka. Gdzie jest prawdziwy kamień?
— Jeśli to nie jest ten — rzekł Hal — to nie wiem.
— A ty, Fred?
— To ten, który mieliśmy cały czas — powiedziałem. — Jeśli jest fałszywy, to nigdy nie mieliśmy prawdziwego.
— W porządku.
Podniósł się.
— Przejdźcie do salonu — rzekł biorąc do ręki pistolet.
Widząc to Jamie wyciągnął swój, a my posłusznie ruszyliśmy się z miejsca.
— Nie wiem, ile według was możecie za niego dostać — powiedział Zeemeister — albo ile wam zaproponowano. Albo czy może już go sprzedaliście. Tak czy owak powiecie mi, gdzie teraz jest kamień i kto jeszcze bierze w tym udział. Przede wszystkim chcę, abyście pamiętali, że nie będzie miał dla was żadnej wartości, jeżeli nie przeżyjecie. W tej chwili na to się zanosi.
— Robisz błąd — powiedział Hal.
— Nie. To wy go zrobiliście, a ucierpią niewinni.
— Co masz na myśli? — spytał Hal.
— To oczywiste — odparł. — Stańcie tutaj — pokazał ręką — i nie ruszajcie się. Jamie, zastrzel ich, jeśli drgną z miejsca.
Stanęliśmy we wskazanym miejscu, po przeciwnej stronie pokoju naprzeciw Mary. Zeemeister stanął po jej prawej stronie.
Jamie podszedł do jej lewego boku, skąd trzymał nas na muszce.
— A ty, Fred? — zapytał Zeemeister. — Czy przypominasz sobie teraz coś, o czym zapomniałeś w Australii? Może pamiętasz coś, o czym nawet nie wspomniałeś naszemu biednemu Halowi — coś, co mogłoby zaoszczędzić jego żonie… No cóż…
Wyjął z kieszeni szczypce i położył je na stole obok jej filiżanki z kawą. Hal odwrócił się i spojrzał na mnie. Wszyscy czekali, żebym coś powiedział, żebym coś zrobił. Wyjrzałem przez boczne okno i zastanawiałem się nad bramami w piasku.
Zjawa weszła cicho z pokoju znajdującego się za nimi. Musieli dojrzeć coś w twarzy Hala, bo wiem, że swoją miałem pod ścisłą kontrolą. Co prawda nie miało to znaczenia, bo zjawa przemówiła w chwili, gdy Zeemeister odwracał głowę.
— Nie! — odezwała się i dodała: — Nie ruszać się! Rzuć broń, Jamie! Jeden cholerny ruch w kierunku pistoletu. Morton, a będziesz wyglądał jak rzeźba tego całego Henry’ego Moore’a! Nie ruszać się!
To był Paul Byler w ciemnym płaszczu, z twarzą bardziej pociągłą i mającą o kilka zmarszczek więcej. Rękę miał jednak spokojną, a trzymał w niej czterdziestkę piątkę. Zeemeister zastygł w wiele mówiącym bezruchu. Jamie wyglądał na niezdecydowanego, spojrzał na Zeemeistera w nadziei na jakiś znak.
Prawie westchnąłem, odczuwając coś w rodzaju ulgi. W uczciwych łamigłówkach zawsze powinno być jakieś wyjście. Wyglądało, że tak jest w tym przypadku, gdyby tylko…
Klęska!
Plątanina lin, sieci, boi i rozłożonych wędek wydała z siebie trzeszczący odgłos, po czym zwaliła się na Paula. Poderwał głowę, drgnęła mu ręka — i w tej chwili Jamie zdecydował się nie odrzucać broni. Wymierzył ją w Paula.
Читать дальше