— Już o tym wiem. Chcę jednak wiedzieć dlaczego?
— Nie mogę ci powiedzieć.
— To idź do diabła — powiedziałem.
— Wiedziałem, że nie jesteś tego wart — odparł Sibla. — Z tego, co tu sobie obejrzałem, twoja rasa to banda barbarzyńców i degeneratów.
Wskoczyłem na parapet i przysiadłem na moment, oceniając odległość.
— Nikt nie lubi mędrków — rzekłem i skoczyłem.
Dennis Wexroth nie powiedział ani stówa. Gdyby było inaczej, zabiłbym go chyba na miejscu. Stał z dłońmi przyciśniętymi do ściany za sobą, a prawe oko otaczał mu obszar pogłębiającej się czerwieni, który w końcu spuchnie i sfioletowieje. Słuchawka jego wyrwanego ze ściany telefonu zwisała z kosza na śmieci, do którego cisnąłem aparat.
W ręku trzymałem fantazyjną kartę pergaminu, na której było napisane, że ybfeajsD mfirigninnuO sfohabart otrzymał JmoJjIob w dziedzinie HsoIoąoUns.
Walcząc o zachowanie resztek opanowania włożyłem ją do koperty i położyłem tamę na rzece przekleństw.
— Jak mógł pan zrobić coś podobnego?
— zapytałem. — To… to niezgodne z prawem!
— Jest to absolutnie zgodne z prawem — powiedział cicho. — Proszę mi uwierzyć, zasięgnięto fachowej porady.
— Zobaczymy, jak ta porada utrzyma się w sądzie — warknąłem. — Nie byłem zapisany na zajęcia doktoranckie, nie złożyłem pracy doktorskiej, nie przystąpiłem do żadnych egzaminów ustnych czy z języka i nie wypisano zawiadomienia. Proszę mi powiedzieć, na jakiej podstawie daje mi pan doktorat. Bardzo chciałbym to wiedzieć.
— Po pierwsze jest pan tu zapisany na studia — rzekł. — Już to umożliwia panu zdobycie stopnia.
— Umożliwia, owszem, ale do tego nie uprawnia. Istnieje tu pewna różnica.
— To prawda, ale warunki uprawniające do otrzymania stopnia określa rada.
— I co pan zrobił? Zwołał specjalne posiedzenie?
— Jeśli chodzi o ścisłość, to takie posiedzenie rzeczywiście się odbyło. Uznano na nim, że zapisanie się na studia dzienne wskazuje na intencję zdobycia stopnia naukowego. W związku z tym po spełnieniu innych wymagań…
— Nigdy nie skończyłem żadnej specjalizacji — wtrąciłem.
— W sprawach wyższych stopni formalne wymagania są mniej sztywne.
— Ale ja nie zrobiłem magisterium! Wyszczerzył zęby w uśmiechu, zreflektował się spoważniał.
— Jeśli bardzo uważnie przeczyta pan przepisy — powiedział — przekona się pan, że nigdzie nie jest powiedziane, iż magisterium stanowi warunek wstępny otrzymania wyższego stopnia naukowego. Do wytypowania „wykwalifikowanego kandydata” wystarczą „równorzędne osiągnięcia”. To tylko sformułowania, Fred, a rada je interpretuje.
— Nawet jeśli przyznam panu rację, to i tak przepisy wyraźnie mówią o złożeniu pracy doktorskiej. Sam czytałem.
— Tak. Istnieje jednak Święta ziemia: studium obszarów rytualnych, książka, którą złożył pan w wydawnictwie uniwersyteckim. Jest wystarczająco na temat, żeby potraktować ją jako rozprawę, doktorską z dziedziny antropologii.
— Ale ja w ogóle nie przedłożyłem jej władzom wydziałowym.
— Nie, ale redaktor zasięgnął opinii doktora Lawrence’a na jej temat. Między innymi stwierdził on, że może zostać uznana za pracę doktorską.
— Przygwożdżę pana w tej kwestii na rozprawie sądowej. Ale proszę mówić dalej. Jestem zafascynowany. Proszę mi powiedzieć, jak mi poszło na ustnych.
— No cóż — powiedział umykając wzrokiem — profesorowie, którzy stanowiliby pańską komisję egzaminacyjną, zgodzili się jednogłośnie na pominięcie w pana przypadku egzaminów ustnych. Jest tu pan od tak dawna i znają pana tak dobrze, że uznali je za niepotrzebną formalność. Poza tym dwóch z nich było kiedyś z panem na jednym roku i trochę się dziwnie z tego powodu czuli.
— Ja myślę. Niech sam skończę. Władze odpowiednich wydziałów filologicznych stwierdziły, że uczęszczałem na wystarczającą ilość zajęć, żeby uzasadnić poświadczenie moich umiejętności czytania. Mam rację?
— Zasadniczo tak to było.
— Łatwiej mi było dać tytuł doktora niż magistra?
— Owszem.
Miałem ochotę uderzyć go jeszcze raz, ale to nie była odpowiedź. Walnąłem kilka razy pięścią w dłoń.
— Dlaczego? — zapytałem. — Wiem już, jak to zrobiliście, ale najważniejszą sprawą jest dlaczego? — Zacząłem chodzić po pokoju. — Od jakichś trzynastu lat płacę temu uniwersytetowi czesne i opłaty egzaminacyjne — jeśli się zastanowić i wszystko to do siebie dodać, powstanie niezła sumka — i ani razu nie sfałszowałem tu czeku czy coś w tym rodzaju. Zawsze dobrze mi się układało z wykładowcami, z działem administracyjnym i z innymi studentami. Poza wspinaczką nigdy nie byłem w poważnych kłopotach, niczym nie splamiłem imienia uczelni… Przepraszam. Usiłuję powiedzieć, że byłem dosyć uczciwym odbiorcą waszego towaru. I co się dzieje? Odwracam się, na chwilę wyjeżdżam z miasta, a wy wręczacie mi tytuł doktora. Czy po tak długim okresie korzystania z waszych usług zasługuję na takie traktowanie? Uważam, że to podłość, i żądam wyjaśnienia. Teraz! Czy naprawdę aż tak mnie pan nienawidzi?
— Uczucia nie miały z tym nic wspólnego — powiedział powoli unosząc rękę, aby dotknąć górnej części policzka. — Powiedziałem, że chcę się pana stąd pozbyć, bo nie pochwalam pańskiej postawy, pańskiego stylu. Nic się nie zmieniło. Ale ja nie brałem w tym udziału. W gruncie rzeczy przeciwstawiałem się temu. Znaleźliśmy się… hmm… pod presją.
— Pod jaką presją? — spytałem. Odwrócił się. — Nie sądzę, że powinienem o tym panu mówić.
— Owszem. Naprawdę. Proszę mi o tym opowiedzieć.
— No więc uniwersytet dostaje sporo pieniędzy od rządu. Stypendia, kontrakty naukowe…
— Wiem. No i co z tego?
— Zwykle nie wtrącają się w nasze sprawy.
— I tak powinno być.
— Czasami jednak mają coś do powiedzenia. A my wtedy słuchamy.
— Czy próbuje mi pan powiedzieć, że otrzymałem stopień naukowy na prośbę rządu?
— Żeby się nie rozwodzić, tak.
— Nie wierzę. Rząd nie robi takich rzeczy.
Wzruszył ramionami. Następnie odwrócił się i znów na mnie spojrzał.
— Kiedyś powiedziałbym to samo, ale teraz jestem mądrzejszy.
— Dlaczego im na tym zależało?
— Ciągle nie mam pojęcia.
— Trudno mi w to uwierzyć.
— Powiedziano mi, że przyczyna prośby ma charakter tajny. Powiedziano mi także, że sprawa jest dość pilna, i agent wyciągnął słowo „bezpieczeństwo”. Wiem tylko tyle.
Przestałem chodzić po pokoju. Wepchnąłem ręce do kieszeni. Wyjąłem je. Znalazłem papierosa i zapaliłem go. Śmiesznie smakował. Ale ostatnio wszystkie tak smakowały. Jak wszystko inne.
— Facet nazwiskiem Nadler — odezwał się. — Theodore Nadler. Pracuje w Departamencie Stanu. To on się z nami skontaktował i zaproponował… procedurę.
— Rozumiem — powiedziałem. — Czy to do niego próbował pan dzwonić, kiedy unieszkodliwiłem środek łączności?
— Tak.
Rzucił okiem na biurko, podszedł do niego, wziął fajkę i kapciuch.
— Tak — powtórzył nabijając fajkę. — Prosił, żebym się z nim skontaktował, jeśli pana zobaczę. Ponieważ zadbał pan o to, że nie mogę tego zrobić, proponuję, żeby sam pan do niego zadzwonił, jeśli chce pan poznać dalsze szczegóły.
Wsadził sobie fajkę między zęby, pochylił się do przodu i zapisał w bloczku numer. Oderwał kartkę i podał mi ją.
Читать дальше