Najwyraźniej więc miałem delirium. Jednak pociecha w ramach delirium wydała mi się pożądanym końcem, więc go puściłem i spróbowałem skinąć głową. Wyjął łapę z moich ust.
— Doskonale — powiedział. — Stopy ma już pan wolne. Muszę tylko skończyć z prawą ręką i będziemy mogli iść.
— Iść? — spytałem.
— Ćśśś! — syknął znów przemieszczając się na prawą stronę.
No więc ścichłem, a on pracował nad rzemieniem. Była to najbardziej interesująca halucynacja, jaką miałem od dłuższego czasu. Przebiegłem myślą swoje różne neurozy, aby znaleźć przyczynę takiej właśnie postaci tej halucynacji. Od ręki nic nie przychodziło mi do głowy. Ale według doktora Marko neurozy to podstępne bestie i kiedy przychodzi do subtelności i podstępności, trzeba im oddać sprawiedliwość.
— No! — wyszeptał po kilku chwilach. — Jest pan wolny. Proszę za mną!
Zaczął się oddalać.
— Czekaj!
Zatrzymał się i odwrócił w moim kierunku.
— O co chodzi? — zapytał.
— Nie mogę się jeszcze poruszyć. Daj szansę mojemu krążeniu, dobrze? Mam zdrętwiałe ręce i nogi.
Parsknął gniewnie i zawrócił.
— Najlepszą terapią jest ruch — powiedział chwytając mnie za rękę i pociągając mnie do pozycji siedzącej.
Jak na halucynację był zdumiewająco silny. Dalej ciągnął mnie za rękę, aż opadłem na czworaki. Chwiałem się, ale pozycję utrzymałem.
— Dobrze — powiedział i poklepał mnie po ramieniu. — Chodźmy.
— Czekaj! Umieram z pragnienia.
— Przepraszam. Podróżuję z niewielkim bagażem. Jeśli jednak pójdzie pan za mną, mogę obiecać coś do picia.
— Kiedy?
— Nigdy, jeśli będziesz tak tu siedział. Właściwie chyba słyszę jakieś hałasy w obozie. Chodźmy!
Zacząłem się do niego czołgać. Powiedział: — Nie wyprostowuj się — co nie było raczej konieczne, bo i tak nie mogłem wstać. Następnie zaczął się oddalać od obozu kierując się ogólnie na wschód, z grubsza równolegle do grzbietu, obok którego pracowałem. Posuwałem się powoli, więc wombat od czasu do czasu przystawał, żebym mógł go dogonić.
Szedłem za nim kilka minut, a potem poczułem w kończynach pulsowanie, któremu towarzyszyły przebłyski czucia. Powaliło mnie to na ziemię i padając wyskrzeczałem coś nieprzyzwoitego. Rzucił się ku mnie skokiem, ale uciąłem wiąchę, zanim udało mu się powtórzyć sztuczkę z łapą w ustach.
— Jesteś stworzeniem bardzo trudnym do ratowania — oznajmił. — Tak jak system krążenia, twoja zdolność oceny i opanowanie wydają się na bardzo prymitywnym poziomie.
Znalazłem kolejną sprośność, ale ją wyszeptałem.
— Co nadal wykazujesz — dodał. — Wystarczy, że będziesz robił tylko dwie rzeczy — szedł za mną i zachowywał milczenie. Nie jesteś dobry w żadnej z tych rzeczy. Zaczynam się zastanawiać…
— Ruszaj! Pójdę za tobą — powiedziałem.
— A twoje emocje…
Rzuciłem się na niego, ale mi umknął.
Poszedłem za nim ignorując wszystko poza pragnieniem uduszenia potworka. Nie miało znaczenia, że sytuacja była jawnie absurdalna. Jeśli chodzi o teorię, to mogłem się w jej sprawie oprzeć na Merimee i Marko, stanowiących parę przeciwnych krzywych zwierciadeł ze mną między nimi, podążającym tropem wombata. Szedłem za nim coś mrucząc, spalając adrenalinę i wypluwając wzbijany przez niego kurz. Straciłem poczucie czasu.
Grzbiet się obniżył, pojawiły się w nim przerwy. Weszliśmy w niego, w górę, w dół, posuwając się skalnymi przesmykami w głębszą ciemność, idąc już tylko po kamieniach i żwirze. Raz się pośliznąłem i mój przewodnik błyskawicznie znalazł się u mego boku.
— Nic ci się nie stało? — zapytał.
Zacząłem się śmiać, po czym się opanowałem — Jasne, nic mi nie jest.
Uważał, żeby nie podejść za blisko.
— Jeszcze tylko kawałek — oznajmił. — Wtedy będziesz mógł odpocząć. Przyniosę pożywienie.
— Przykro mi — powiedziałem bez powodzenia usiłując wstać — ale to by było na tyle. Jeśli mogę czekać gdzieś dalej, to równie dobrze mogę poczekać i tu. Zabrakło mi paliwa.
— Droga rzeczywiście jest skalista — odparł — i nie powinni cię znaleźć. Czułbym się jednak trochę lepiej, gdybyś mógł pójść jeszcze trochę dalej. Widzisz to zagłębienie z boku? Gdybyś się tam znalazł, istnieje szansa, że jeśli przypadkiem trafią na ten szlak, przejdą obok i cię nie zauważą. Co ty na to?
— Brzmi nieźle, ale chyba nie dam rady.
— Spróbuj jeszcze raz. Jeszcze tylko jeden raz.
— Dobrze.
Dźwignąłem się do góry, zachwiałem się, ruszyłem do przodu. Jeśli znów upadnę, to koniec. Będę musiał zdać się na los. Czułem zawroty głowy i ociężałość w ciele.
Nie ustawałem jednak. Może jeszcze pięćdziesiąt metrów…
Wprowadził mnie do ukrytej ślepej uliczki odchodzącej od szczeliny, którą pokonywaliśmy. Padłem tam na ziemię, a wszystko zaczęło wirować i odpływać.
Wydało mi się, że słyszę, jak mówi: — Idę. Zaczekaj tu.
— Jasne — chyba odpowiedziałem.
Kolejna czerń. Absolutna. Spieczone, kruche miejsce/rzecz nieokreślonej wielkości/trwania. Znajdowałem się w nim i vice versa — równomiernie rozmieszczony i całkowicie zawarty przez/w koszmarnym systemie o świadomości na poziomie C i z chłodem pragnieniem gorącem chłodem pragnieniem gorącem jako okresowym ułamkiem dziesiętnym pojawiającym się wszędzie/gdzieniegdzie na płaszczyźnie rzutowej otaczającej…
Przebłyski i wyobrażenia… — Czy mnie słyszysz, Fred? Czy mnie słyszysz, Fred? — Woda ściekająca mi do gardła. Kolejna czerń. Błysk. Woda na twarzy, w ustach. Ruch. Cienie. Jęk… Jęk. Cienie, bledsza czerń. Błysk. Błyski Światło poprzez rozchylone rzęsy, nikłe. Przesuwająca się poniżej ziemia. Mój jęk.
— Czy mnie słyszysz, Fred?
— Tak — odpowiedziałem — tak…
Ruch ustał. Usłyszałem rozmowę w języku, którego nie znałem. Następnie ziemia uniosła się. Złożono mnie na niej.
Nie śpisz? Czy mnie słyszysz?
— Tak, tak. Już powiedziałem „tak”. Ile razy…
— Tak, wygląda, że nie śpi — ten niepotrzebny komentarz głosem, w którym rozpoznałem mego przyjaciela wombata.
Było tam więcej niż jeden głos, ale z powodu tego, że leżałem pod kątem, nie widziałem rozmówców. A odwrócenie głowy sprawiało zbyt wielki kłopot. Otworzyłem jednak oczy i zobaczyłem, że ziemia jest płaska i zaróżowiona, chociaż nie zmiękczona, pierwszymi niskimi płomieniami poranka.
Wszystkie wydarzenia poprzedniego dnia powoli wychynęły z miejsca, w którym leżą wspomnienia, gdy się ich nie używa. Zarówno one, jak i wysnuty z nich morał były w równym stopniu co zdrętwienie mięśni odpowiedzialne za moją niechęć do odwrócenia się i spojrzenia na moich towarzyszy. I nie było mi źle tak leżeć . Jeśli poczekam wystarczająco długo, to może mógłbym odejść i wrócić w innym miejscu.
— Słuchaj — odezwał się nieznany głos — zechciałbyś zjeść kanapkę z masłem orzechowym?
Kawałki roztrzaskanej zadumy opadły wokół mnie. Dusząc się, zyskałem nową perspektywę na ziemię i kładące się na niej długie cienie.
Z powodu dziwnego zarysu, któremu się przyglądałem, nie byłem całkowicie zaskoczony, gdy podniosłem głowę i zobaczyłem prawie dwumetrowego kangura stojącego obok wombata. Przyglądając mi się przez ciemne okulary wyjął z torby na brzuchu torebkę z kanapką.
— Masło orzechowe jest bogate w proteiny — powiedział.
Читать дальше