— Cześć — powiedział nieznajomy, przesuwając swojego stetsona do tyłu, by odsłonić mały, piegowaty krzyż na środku czarnego czoła. — Masz coś przeciwko temu, że po prostu padnę na to drugie krzesło?
— Proszę bardzo — odparł Daniel.
— Nazywam się Shelly — przedstawił się tamten, siadając. — Shelly Gaines. Czy to nie okropne, że nawet kiedy sam jesteś fałszywcem, jest to pierwsza rzecz, jaką zauważasz u kogoś innego? Na innych ludzi w ogóle nie zwracam uwagi, ale kiedy widzę kogoś takiego jak ja, bum! — Rzucił stetsona na telewizor. — Paranoiczne czasy. Czy myślisz, że Hester Prynne natknęła się kiedyś na inną kobietę ze szkarłatną literą wyszytą na bluzce? A jeśli tak, to czy była przyjazna? To raczej nieprawdopodobne, jak sądzę.
— Kim była Hester Prynne? — zapytał Daniel.
— Znów porażka — powiedział Shelly Gaines. Znalazł na podłodze obok swojego krzesła kufel, w którym została jedna trzecia piwa, i opróżnił go jednym długim haustem. — Na zdrowie — powiedział, ocierając usta o mankiet marynarki z denimu.
— Na zdrowie — odparł Daniel i dokończył swój sok pomarańczowy. Uśmiechnął się do Shelly`ego, dla którego poczuł natychmiastową, protekcjonalną życzliwość. Był on jedną z tych osób, które powinny raczej dać sobie spokój z modą. Facet o najzwyczajniejszym wyglądzie, z okrągłą twarzą, z miękkim ciałem, który zostałby wytypowany do roli Szarego Człowieka.
Nie wydawał się odpowiednim rodzajem materiału na fałszywca, czy też (jak przypuszczał Daniel) dla PLO. A jednak starał się tak mocno. Kto nie poczułby do niego sympatii?
— Jesteś chrześcijaninem, prawda? — zapytał Shelly, podążając za własnymi tajemniczymi wątkami myśli.
— Mhm.
— Zawsze to poznaję. Oczywiście, ludzie w naszych tarapatach nie mają wielkiego wyboru w tej sprawie. Czy jesteś tutaj z kimś? Jeśli mogę być tak śmiały.
Daniel skinął głową.
— Rz. K.?
— Słucham?
— Będziesz musiał mi wybaczyć. — Wywrócił oczami, przycisnął rękę do brzucha i wydał malutkie beknięcie. — Piję od czwartej i spędziłem ostatnie pół godziny, próbując rozmawiać z misjonarzem skądś w Afryce, który jest całkiem szalony. Zrozum, mam najwyższy podziw dla naszych braci i sióstr tam daleko, wśród pogan, ale dobry Boże, czy my nie powinniśmy mieć naszych własnych sposobów postępowania? Kolejne retoryczne pytanie. Rz. K. oznacza rzymskiego katolika. Naprawdę nie wiedziałeś?
— Nie.
— A Hester Prynne to bohaterka Szkarłatnej litery.
— To akurat wiedziałem.
— Zgadnij, kto jest z nami dziś wieczorem — powiedział Shelly, skręcając w nowym kierunku.
— Kto?
— Tajemniczy pan X. Facet, który napisał Opowieści o terrorze. Czytałeś to?
— Kawałki.
— Wskazał mi go drogi Dubery, na którego można zwykle liczyć, że wie wszystko o grzechach ludzi. Ale muszę powiedzieć, że ten gość mnie wydał się nieszkodliwy. No a gdyby wskazał ciebie jako pana X, uwierzyłbym mu ślepo.
— Bo ja z kolei wydaję się agresywny?
— Och, nie. Bo jesteś taki przystojny.
— Nawet z czarną twarzą? — Biedny Daniel. Nie potrafił nigdy powstrzymać się od flirtowania. Poszukiwał komplementów tak instynktownie jak ptak dżdżownic w ziemi.
— Nawet? Zwłaszcza! — Następnie, po chwili milczenia mającej być brzemienną w kontakt wzrokowy, tamten dodał: — Wiesz, mógłbym przysiąc, że skądś cię znam. Czy chodzisz czasem do Marble Collegiate?
— Kościoła Van Dyke`a przy Piątej Alei?
— I mojego. Jestem jednym z wikarych tego wielkiego człowieka.
— Nie, nigdy tam nie byłem. Chociaż myślałem o pójściu tam wiele razy. Jego książka zrobiła na mnie wielkie wrażenie, kiedy byłem nastolatkiem.
— Na nas wszystkich. Czy zostałeś wyświęcony?
Daniel pokręcił głową.
— To było głupie pytanie. Ale pomyślałem, dlatego że nosisz tę rzecz… — Wskazał ruchem głowy krocze Daniela. — Sam kiedyś żyłem w celibacie. Przez trzy i pół roku. Ale w końcu było to po prostu zbyt wiele dla mojego słabego ciała. Naprawdę podziwiam tych, którzy mają dość siły. Czy zostaniesz na Singspiel?
Skinął głową.
— A czy wiesz, co to ma być?
— Ernesto Rey jest tutaj, i przyprowadził kogoś jeszcze. Swojego protegowanego.
— Doprawdy? No to chyba będę musiał posiedzieć tu dłużej. Czy chcesz powtórkę tego, co też tam pijesz?
— To tylko sok pomarańczowy, i nie, dziękuję, nie chcę.
— Nie pijesz? Pelion na Ossę! — Shelly Gaines podźwignął się z krzesła i obrócił, by wyjść, po czym obrócił się znów i szepnął do Daniela:
— Oto i on. Właśnie wchodzi do pokoju obok. No, kto by pomyślał, że to jest pan X?
— Facet z krawatem z kroplami deszczu?
— Kroplami deszczu? Na Boga, co za wzrok! Mnie wydaje się to jednolitą, rozmazaną zielenią, ale tak, to ten człowiek.
— Nie — powiedział Daniel — na pewno bym w to nie uwierzył.
Kiedy Shelly Gaines poszedł do baru, Daniel przystąpił do swojego starego przyjaciela Claude`a Durkina, który prowadził rozmowę z jednym z bardziej imponujących wyglądem księży na tym przyjęciu, mężczyzną o sokolich oczach, ze szpakowatymi, krótko ściętymi włosami i głośnym, przyjemnym śmiechem.
— Cześć — powiedział Daniel.
Claude kiwnął mu głową i mówił dalej, z oczami odwróconymi od tego niespodziewanego kłopotu. Daniel nie poddał się. Ksiądz patrzył na niego z rozbawionym zainteresowaniem, aż w końcu Claude spojrzał drugi raz.
— O Boże! Ben!
Daniel wyciągnął rękę, i Claude, z ledwo dostrzegalnym wahaniem, po chwili namysłu uścisnął ją obiema swoimi.
— Claude, jeśli mi wybaczysz… — powiedział ksiądz, obdarzając Daniela neutralnym, ale jakoś i tak przyjaznym uśmiechem, który Daniel odwzajemnił za pomocą jednego ze swoich najlepszych.
— Nie poznałem cię — stwierdził nieprzekonywająco Claude, kiedy zostali sami.
— Trudno mnie poznać.
— Tak. Trudno. Naprawdę miło jest… Na miłość boską!
— Ja też nie spodziewałem się, że cię tu zobaczę.
— To mój ostatni wieczór w mieście.
— Mam nadzieję, że nie z mojego powodu.
Claude zaśmiał się.
— Nie, oczywiście, że nie. Ale to zaskakujące, twoje barwy wojenne. Ile czasu minęło, odkąd ostatni raz cię widziałem? Chyba ani razu od dnia, kiedy zabrałeś swój garnitur z mojej szafy.
— Przy okazji dziękuję, że pożyczyłeś mi krawat. Widzę, że odzyskałeś go w dobrym stanie.
Claude popatrzył na krawat, jakby coś na niego rozlał.
— Naprawdę próbowałem zadzwonić. Powiedzieli, że oni też nie wiedzą, co się z tobą stało. Potem, kiedy zadzwoniłem znowu, jakiś czas później, numer był odłączony.
— Taak. Ten sklep z pączkami zakończył działalność dawno temu. Jak się miewasz? I gdzie jedziesz?
— Miewam się świetnie. W rzeczywistości jestem odmienionym człowiekiem. A lecę do Anagni, na południe od Rzymu. Jutro.
Daniel popatrzył na Claude`a i próbował pomyśleć o nim jako o autorze Opowieści o terrorze i niszczycielu rurociągu alaskijskiego. Nie potrafił.
— A co będziesz robił w Anagni?
— Budował katedrę?
— Mnie pytasz?
— To brzmi absurdalnie, nawet dla mnie, nawet teraz, ale taka jest święta prawda. Była tam katedra, jedna z najlepszych romańskich katedr. Ekskomunikowano tam Fryderyka Barbarossę. Została zbombardowana, i lecę tam, by pomóc ją odbudować. Jako jeden z kamieniarzy. Wstąpiłem do franciszkanów, rozumiesz. Chociaż nie złożyłem jeszcze końcowych ślubów. To długa historia.
Читать дальше