Gabinet Grandisona Whitinga nie był taki jak inne pokoje w Worry. Nie zadziwiał. Był umeblowany tylko zwyczajnymi sprzętami biurowymi lepszego sortu: oszklonymi biblioteczkami, dwoma drewnianymi biurkami, jakimiś skórzanymi fotelami. Papiery leżały w nieładzie na każdej powierzchni. Obrotowa lampa, jedyna zapalona, była wycelowana w drzwi, przez które wszedł (Roberts nie podążył za nim przez pułapkę na wróżki), ale nawet ze światłem w oczy wiedział, że mężczyzna, który siedzi za biurkiem, nie może być Grandisonem Whitingiem.
— Dobry wieczór, Danielu — powiedział ten człowiek, niewątpliwie głosem Grandisona Whitinga.
— Zgolił pan brodę!
Grandison Whiting uśmiechnął się. Jego zęby, błyszczące w przyćmionym świetle, wydawały się odsłoniętymi korzeniami szkieletu. Cała jego twarz, bez brody, miała surowy charakter memento mori.
— Nie, Danielu, widzisz mnie teraz takiego, jaki jestem. Moja broda, jak broda Mikołaja, jest przybrana. Kiedy jestem tutaj całkiem sam, wielką ulgą jest to, że mogę ją zdjąć.
— Nie jest prawdziwa?
— Jest całkiem prawdziwa. Zobacz sam. Leży tam w rogu, przy globusie.
— Ale… — Zarumienił się. Czuł, że całkowicie się błaźni, ale nic nie mógł na to poradzić. — Ale… dlaczego?
— To właśnie tak bardzo w tobie podziwiam, Danielu — twoją bezpośredniość. Proszę, usiądź — o tutaj, poza blaskiem — a opowiem ci historię mojej brody. To znaczy, jeśli cię to ciekawi.
— Oczywiście — powiedział Daniel, zajmując zaproponowane mu krzesło ostrożnie, aby jego szlafrok się nie rozchylił.
— Kiedy byłem młodym człowiekiem, trochę starszym od ciebie, i miałem właśnie wyjechać z Oksfordu i wrócić do Stanów, szczęśliwy traf sprawił, że natknąłem się na powieść, w której bohater zmienia swój charakter poprzez kupienie i noszenie fałszywej brody. Wiedziałem, że ja też wkrótce będę musiał zmienić swój charakter, ponieważ nigdy nie przynosiłbym zaszczytu mojej pozycji, jak mówią, dopóki nie nauczyłbym się walczyć o swoje racje o wiele bardziej zawzięcie, niż miałem w zwyczaju. Byłem raczej samotnikiem przez lata spędzone w college`u, i chociaż nauczyłem się wiele z zakresu historii gospodarczej, z czego większość zapomniałem od tamtego czasu, to całkowicie nie udało mi się opanowanie podstawowej lekcji, w celu pobrania której ojciec wysłał mnie do Oksfordu (i którą on sam tam pobrał); mianowicie, jak być dżentelmenem.
— Uśmiechasz się, i dobrze robisz. Większość ludzi tutaj sądzi, że człowiek staje się dżentelmenem poprzez przyswojenie sobie tak zwanych „dobrych manier”. Dobre maniery, jak na pewno wiesz (bowiem nauczyłeś się ich bardzo szybko), są głównie utrudnieniem. W rzeczywistości dżentelmen jest kimś całkiem innym. Być dżentelmenem to dostać to, czego chcesz, stosując jedynie delikatnie zasugerowaną groźbę przemocy. W Ameryce, ogólnie biorąc, nie ma żadnych dżentelmenów — tylko menedżerowie i kryminaliści. Menedżerowie nigdy nie walczą dostatecznie o swoje i z zadowoleniem zrzekają się autonomii i większości pieniędzy, które pomagają wytworzyć na naszą rzecz. W zamian pozwala im się na iluzję życia bez winy. Kryminaliści natomiast walczą o swoje za bardzo i są zabijani przez innych kryminalistów albo przez nas. Jak zawsze, najlepsza jest droga pośrednia. — Whiting założył ręce z poczuciem zakończenia myśli.
— Przepraszam, panie Whiting, ale nadal nie całkiem rozumiem, jak noszenie, uhm…
— Jak fałszywa broda pomogła mi być dżentelmenem? Całkiem prosto. Musiałem zachowywać się tak, jakbym nie był skrępowany moim wyglądem. Początkowo musiałem wręcz przesadzać. Musiałem w pewien sposób stać się osobą, która rzeczywiście ma taką wielką, krzaczastą, rudą brodę. Kiedy tak postępowałem, stwierdziłem, że ludzie zachowują się wobec mnie bardzo odmiennie. Słuchali uważniej, głośniej śmiali się z moich żartów i ogólnie ulegali mojemu autorytetowi.
Daniel skinął głową. W sumie Grandison Whiting przedstawiał Trzecie Prawo Mechaniki Rozwoju Umysłu, które brzmi: „Zawsze udawaj, że jesteś swoją ulubioną gwiazdą filmową — a będziesz nią”.
— Czy zaspokoiłem twoją ciekawość?
Daniel zmieszał się.
— Nie miałem zamiaru stworzyć wrażenia, że, uhm…
— Proszę, Danielu. — Whiting uniósł rękę, która zajaśniała bladoróżowo, jakby półprzezroczyście, w promieniu lampy.
— Żadnych fałszywych protestów. Oczywiście, że jesteś ciekawy. Byłbym skonsternowany, gdybyś nie był. Ja też jestem ciekawy co do ciebie. W rzeczywistości dlatego wezwałem cię z twojego łóżka — a raczej z łóżka Boi — by powiedzieć ci, że pozwoliłem sobie zaspokoić moją ciekawość. A także zapytać cię, czy twoje zamiary są uczciwe.
— Moje zamiary?
— Co do mojej córki, z którą miałeś, mniej niż pół godziny temu, intymne stosunki. Najwyższej jakości, jeśli mogę tak powiedzieć.
— Obserwował nas pan!
— Odwzajemniłem się uprzejmością, że tak powiem. Czy też Bobo nigdy nie wspomniała o incydencie, przez który trafiła do Villars?
— Wspomniała, ale… Jezu, panie Whiting.
— To niepodobne do ciebie, żeby się plątać, Danielu.
— Trudno tego nie robić, panie Whiting. Mogę tylko zapytać jeszcze raz, dlaczego? Przypuszczaliśmy, że wie pan mniej więcej, co się dzieje. Boa nawet miała wrażenie, że pan to aprobuje. Bardziej albo mniej.
— Chyba rzeczywiście to aprobuję. Czy bardziej, czy mniej, to próbuję teraz ustalić. Jeśli chodzi o powód, nie było to (mam nadzieję) jedynie zaspokojenie naturalnej ciekawości ojca. Chciałem mieć dowód przeciw tobie. Wszystko to jest na taśmie wideo, rozumiesz.
— Wszystko? — Był przerażony.
— Nie wszystko może, ale dość.
— Dość do czego?
— Żeby ścigać cię sądownie w razie potrzeby. Bobo jest nadal nieletnia. Jesteś winny uwiedzenia nieletniej.
— Och, Jezu Chryste, panie Whiting, nie zrobiłby pan tego!
— Nie, nie sądzę, żeby to okazało się konieczne. Po pierwsze, mogłoby to zmusić Bobo do wyjścia za ciebie wbrew jej własnym pragnieniom, albo wbrew twoim, jeśli już o tym mowa. Ponieważ, jak mówi mi mój prawnik, nie można by, w takim wypadku, cię ścigać. Nie, moja intencja jest o wiele prostsza: chcę wymusić decyzję w tej sprawie, zanim zmarnujecie wzajemnie swój czas na wahaniach. Czas jest zbyt cenny na to.
— Pyta pan mnie, czy ożenię się z pańską córką?
— Cóż, nie wyglądało na to, że masz zamiar mnie zapytać. I mogę to zrozumieć. Ludzie na ogół oczekują, że to ja podejmę inicjatywę. To broda, jak sądzę.
— Czy zapytał pan o to Boę?
— W moim odczuciu, Danielu, moja córka dokonała wyboru i ogłosiła go. Dość otwarcie, powiedziałbym.
— Nie mnie.
— Oddanie dziewictwa jest niedwuznaczne. Nie wymaga żadnego kodycylu.
— Nie jestem pewien, czy Boa patrzy na to w taki sposób.
— Popatrzyłaby, nie mam wątpliwości, gdybyś ją o to poprosił. Nikt, kto ma jakąś wrażliwość nie chce, by się wydawało, że targuje się w sprawach serca. Ale w naszej cywilizacji (jak może czytałeś) pewne rzeczy rozumieją się same przez się.
— Też miałem takie wrażenie, panie Whiting. Do dzisiejszego wieczoru.
Whiting zaśmiał się. Jego nowa twarz bez brody zmieniła zwykły falstaffowski charakter jego śmiechu.
— Jeśli staram się wymusić decyzję, Danielu, to w nadziei, że zapobiegnę popełnieniu przez ciebie niepotrzebnego błędu. Ten twój plan, żeby pojechać przed Boą do Bostonu, prawie na pewno unieszczęśliwi was oboje. Tutaj nierówność waszego stanu majątkowego dodaje tylko pikanterii waszym relacjom; tam stanie się twoją nemezis. Wierz mi — mówię jako osoba, która to przeszła, chociaż po drugiej stronie. Teraz możesz mieć swoje sielankowe fantazje, ale dobrego życia nie można prowadzić za mniej niż dziesięć tysięcy rocznie, a i to wymaga zarówno właściwych znajomości, jak mnisiej oszczędności. Boa, oczywiście, nigdy nie zaznała cierpień ubóstwa. Ale ty tak, przez krótki czas. Chociaż z pewnością wystarczająco długo, by nauczyć się, że należy go unikać za wszelką cenę.
Читать дальше