— Zgodnie z oficjalną linią, z czasem to ustępuje. Tydzień, dwa i wrócisz do normalności. No, ale tutaj, z tym czymś… — Wzruszył ramionami. — Zbyt wiele niewiadomych. A przede wszystkim, przecież będziemy tam wracać, dopóki Sarasti nie zmieni zdania.
— Ale to głównie efekty magnetyczne.
— Prawdopodobnie. Choć w kwestii tego tam jebańca o nic bym się nie zakładał.
— A może je powodować coś jeszcze? Coś z naszego statku?
— Na przykład co?
— No nie wiem, powiedzmy, przeciek w magnetycznym ekranie Tezeusza.
— W normalnych warunkach nie. Oczywiście wszyscy mamy wszczepione w głowy małe sieci, nie? A ty w ogóle masz całą półkulę różnych protez, kto wie, jakie efekty uboczne mogą tam powstawać. A bo co? Rorschach to dla ciebie niewystarczający powód?
Mogłem powiedzieć: „Widziałem je już wcześniej”.
Wtedy Szpindel zapytałby: „O, naprawdę? Gdzie?”.
I ja bym pewnie odpowiedział: „Kiedy podglądałem twoje prywatne życie” i szanse na jakąkolwiek nieinwazyjną obserwację rozpadłyby się na atomy.
— To pewnie nic takiego. Ostatnio po prostu jestem jakiś nerwowy. Wydało mi się, że zauważyłem coś dziwnego na centralnej wiązce, jeszcze przed lądowaniem na Rorschachu. Dosłownie przez chwilkę i zniknęło, gdy tylko skupiłem na tym wzrok.
— Kończyny z wieloma stawami i centralny korpus?
— Jezu, nie. Tylko mi mignęło. Jeśli to w ogóle coś było, to pewnie piłeczka Bates.
— Możliwe. — Szpindel wydawał się niemal rozbawiony. — Nie zaszkodziłoby jednak sprawdzić, czy nie ma przecieku w ekranowaniu. Na wszelki wypadek. Tylko by brakowało, żeby coś jeszcze sprowadzało wizje, nie?
Potrząsnąłem głową, przypominając sobie koszmary.
— A jak inni?
— Banda w porządku, tylko trochę rozczarowana. A pani major nie widziałem. — Wzruszył ramionami. — Chyba mnie unika.
— Nieźle ją trafiło.
— Tak naprawdę to nie bardziej niż resztę. Może nawet tego nie pamiętać.
— Jak… jak w ogóle mogła uwierzyć, że nie istnieje?
Szpindel pokręcił głową.
— To nie jest kwestia wiary. Ona wiedziała. To był fakt.
— Ale jak…
— Wskaźnik naładowania w samochodzie, kojarzysz? Czasem przerdzewieją styki. Pokazuje „puste”, więc wierzysz, że jest puste. Bo co byś miał myśleć? Nie możesz tam wleźć i policzyć elektronów.
— Mówisz, że mózg ma jakiś wskaźnik egzystencji?
— Mózg ma kupę różnych wskaźników. Możesz wiedzieć, że jesteś ślepy, choć nie jesteś; możesz wiedzieć, że widzisz, choć jesteś ślepy. I… owszem, możesz wiedzieć, że cię nie ma, choć jesteś. Lista jest długa, komisarzu. Zespół Cotarda, Antona, syndrom damasceński. Tak na początek.
Nie wymienił ślepowidzenia.
— Jak to jest? — zapytałem.
— Z czym? — Jednak dobrze wiedział, o co mi chodzi.
— Twoja ręka… sama się poruszyła? Łapiąc baterię.
— Aaa. Nie. Zachowujesz kontrolę, po prostu… no, jakbyś miał przeczucie. Przeczucie, gdzie sięgnąć. Jeden kawałek mózgu bawi się z drugim w rebusy. — Wskazał na leżankę. — Złaź. Już się naoglądałem twoich nieapetycznych flaków. I przyślij Bates, jak ją gdzieś wypatrzysz. Pewnie siedzi w fabrykatorze i buduje większą armię.
Połyskiwał obawami jak słonecznym blaskiem.
— Masz z nią jakiś problem — powiedziałem.
Zaczął zaprzeczać, ale przypomniał sobie, z kim rozmawia.
— Nic osobistego. Po prostu, ludzki umysł steruje mechanicznym wojskiem. Reakcje elektroniczne uwiązane do odruchów białkowych. Sam powiedz, gdzie jest najsłabsze ogniwo?
— Na dole, w Rorschachu, w zasadzie wszystkie ogniwa są dość słabe.
— Nie mówię, że w Rorschachu. My tam chodzimy. Czemu oni nie mieliby przyjść tutaj?
— Oni.
— Może jeszcze nie przyszli. Ale jak przyjdą, założę się, że to będzie coś większego niż bakterie beztlenowe. — Nie odpowiedziałem, a on ciągnął, ściszywszy głos: — Zresztą, kontrola naziemna gówno wie o Rorschachu. Myśleli, że wysyłają nas gdzieś, gdzie całą ciężką robotę odwalą roboty. Ale po prostu boli ich, gdy nie mogą dowodzić. Nie potrafią przyznać, że trepy są bystrzejsze od generałów. Więc pogarsza się naszą zdolność obronną dla politycznych pozorów — to zresztą nic nowego. Nie jestem wojskowym, ale to mi się wydaje bardzo kiepską strategią.
Przypomniałem sobie Amandę Bates, asystującą przy narodzinach swoich żołnierzy. „Jestem raczej takim zabezpieczeniem”.
— Amanda… — zacząłem.
— Ja ją lubię. Fajny ssaczek. Ale jeśli mamy się wdać w jakąś walkę, nie chcę, żeby dupę chroniła mi sieć upośledzana przez najsłabsze ogniwo.
— Wiesz co, jeśli będziesz otoczony rojem uzbrojonych robotów, to może…
— Taaa, ludzie cały czas tak gadają. Nie można ufać maszynom. Luddyści uwielbiają rozwodzić się o awariach komputerów, mówić, ile to razy uniknęliśmy wojen, bo człowiek miał ostatnie słowo. Ale wiesz, komisarzu, to zabawne: nigdy się nie mówi, ile wojen z tego samego powodu rozpętano celowo. Ty cały czas pisujesz te pocztówki do potomności?
Kiwnąłem głową i nawet się wewnętrznie nie skrzywiłem. To tylko Szpindel.
— No to spokojnie możesz wetknąć tę rozmowę do następnej. Może się na coś przyda.
* * *
Wyobraź sobie, że jesteś jeńcem wojennym.
Przyznaj, to musiało się w końcu stać. Od osiemnastu miesięcy nic tylko niszczysz technologię i rozpylasz bioaerozole — jakkolwiek by liczyć, długo ci się udawało. W rzeczywistości kariery sabotażystów nie trwają długo. Każdego w końcu łapią.
Nie zawsze tak było. Kiedyś można było mieć nadzieję na spokojną emeryturę. Potem jednak z plejstocenu wskrzeszono wampiry i, na potęgę posępnego czerepu, to dopiero wywróciło równowagę sił do góry nogami. Te skurwysyny zawsze są o co najmniej dziesięć kroków do przodu. Nic dziwnego, krwiopijcy wyewoluowali właśnie do polowania na ludzi.
Jest taki tekst, z jakiegoś wczesnego podręcznika dynamiki populacji, bardzo starego, może nawet dwudziestowiecznego. Dla specjalistów z tej dziedziny to coś w rodzaju mantry — a może raczej należałoby to nazwać „modlitwą”. „Drapieżcy biegną, żeby jeść. Ofiary biegną, żeby żyć”. Morał z tego taki: statystycznie rzecz biorąc, ofiary uciekają myśliwym, bo mają większą motywację.
Może była to prawda w czasach, gdy wszystko sprowadzało się do szybszego biegania. Teraz jednak, gdy strategia wymaga taktycznego prognozowania i potrójnie zagnieżdżonych myślowych podstępów, wampiry wygrywają za każdym razem.
No i cię złapali — pułapkę może i zastawiły wampiry, ale za sznurek pociągnęli ludzcy zdrajcy, zwyklaki. Od sześciu godzin wisisz na przyssawkach na ścianie jakiejś nieznanej, bezimiennej, podziemnej więziennej instytucji, przyglądając się, jak paru tychże zwyklaków bawi się z twoim chłopakiem i współkonspiratorem. To nie są zwykłe zabawy. Używa się w nich kleszczy, żarzących się drutów i części ciała, które w normalnych warunkach nie dają się demontować. Chcesz, żeby twój ukochany już umarł, jak dwaj inni, których fragmenty zaściełają podłogę. Ale oni na to nie pozwolą, zbyt dobrze się bawią.
I właśnie na tym to polega — to nie jest przesłuchanie: są mniej inwazyjne sposoby na uzyskanie pewniejszych odpowiedzi. To po prostu paru kolejnych sadystycznych oprychów mających władzę, zabijających czas i parę innych rzeczy — a ty możesz tylko krzyczeć, zaciskać mocno powieki i skomleć jak zwierzę, choć jeszcze nawet cię nie dotknęli. Masz nadzieję, że nie zostawili cię na deser, bo dobrze wiesz, co to oznacza.
Читать дальше