Lecz gdy nabrałem dość powietrza, by krzyknąć, śmignęło i zniknęło.
Wyskoczyłem z kapsuły, cały zamieniony we wzrok. Który nie widział nic: pusta krypta, nagi obserwator. Lustrzana powierzchnia grodzi odbijała puste kapsuły po obu stronach. Zajrzałem do ConSensusa: wszystko normalnie.
Nie odbijało się, przypomniałem sobie. Nie było go w lustrze.
Ruszyłem ku dziobowi, z bijącym sercem. Wokół mnie otworzył się bęben, na przodzie ściszonymi głosami konwersowali Szpindel i Banda. Szpindel podniósł wzrok i pomachał drżącą ręką na powitanie.
— Musicie mnie sprawdzić! — zawołałem. Mój głos nie był tak równy, jakbym chciał.
— To pierwszy krok: przyznać, że ma się problem! — odkrzyknął Szpindel. — Tylko nie spodziewaj się cudów. — Odwrócił się z powrotem do Bandy, która, z James u steru, siedziała na diagnostycznej leżance, wpatrując się w migocący na rufowej grodzi jakiś diagnostyczny wzór.
Chwyciłem poręcz schodni i odepchnąłem się w dół. Coriolis zepchnął mnie na bok jak flagę na wietrze.
— Albo mam halucynacje, albo tu na pokładzie coś jest.
— Masz halucynacje.
— Mówię serio.
— Ja też. Weź numerek i czekaj na swoją kolejkę.
Tak, mówił serio. Gdy siłą uspokoiłem się i odczytałem jego aspekty, zauważyłem, że nawet nie jest zdziwiony.
— Po takim wyczerpującym leżeniu pewnie jesteś głodny, nie? — Szpindel wskazał kambuz. — Idź, zjedz coś. Zajmę się tobą za parę minut.
Jedząc, zmuszałem się do streszczania wszystkiego w myśli, ale to zajmowało tylko połowę umysłu; druga cały czas dygotała w kleszczach instynktownego wahania między walką a ucieczką. Próbowałem czymś ją zająć, podłączając się do danych BioMeda.
— To było naprawdę — mówiła James. — Wszyscy widzieliśmy.
Nie. Nie mogło być.
Szpindel odchrząknął.
— A zobacz ten.
BioMed pokazywał, co ona widzi: czarny trójkącik na białym tle. W kolejnej sekundzie eksplodował tuzinem identycznych, potem tuzinem tuzinów. Mnożące się potomstwo obracało się wokół środka ekranu, podstawowe figury w idealnie synchronicznym tańcu, wypączkowujące z wierzchołków mniejsze trójkąty, wirujące, ewoluujące w nieskończoną, misterną mozaikę…
Taki szkicownik, uświadomiłem sobie. Interaktywna rekonstrukcja naocznej relacji, całkiem bez słów. Mózgowy program rozpoznawania wzorców w głowie Susan reagował na obrazy — nie, było ich więcej; nie, do góry nogami; tak, taki, tylko większy — a urządzenie Szpindla odczytywało te sygnały bezpośrednio z kory i w czasie rzeczywistym korygowało obraz. Był to milowy krok naprzód od niedorobionego półśrodka zwanego językiem. Ktoś, komu łatwo zaimponować, mógłby to nawet nazwać czytaniem w myślach.
Ale to nie było czytanie w myślach. Tylko sprzężenie zwrotne i korelacja. Żeby zmienić jeden wzór w kolejny, nie potrzeba telepaty. Na szczęście.
— Jest! Jest! — zawołała Susan.
Trójkąty dawno wyiterowały się w niebyt. Teraz ekran był pełen splecionych, asymetrycznych pięciokątów, jak sieć rybich łusek.
— I nie mów nam, że to przypadkowy szum — dodała triumfalnie.
— Nie — odparł Szpindel. — To jest stała Klüvera.
— Kogo?
— Halucynacja, Suze.
— No jasne. Ale ktoś ją nam podrzucił do głów, prawda? I…
— Ona tam siedzi cały czas. Od urodzenia.
— Nie.
— To artefakt zaszyty głęboko w mózgu. Nawet ślepi od urodzenia czasem je widzą.
— Tyle że nikt z nas wcześniej tego nie widział. Nigdy.
— No dobrze. Ale to nie zawiera żadnej informacji, nie? To nie mowa Rorschacha, to tylko… zakłócenia. Jak wszystko.
— Ale ja to widziałam tak wyraźnie. Nie jak te migotliwe rzeczy gdzieś na skraju pola widzenia, których tam było pełno. To było konkretne, trójwymiarowe. Bardziej realne niż rzeczywistość.
— No i właśnie, po tym widać, że nieprawdziwe. Ponieważ naprawdę tego nie widzisz, kiepska optyka oczu nie psuje ci rozdzielczości.
— Och — powiedziała James, a potem dodała cicho: — Cholera.
— Otóż to. Przykro mi. — Po czym: — Jak tylko będziesz gotowy.
Uniosłem wzrok; Szpindel kiwał na mnie. Z fotela wstała James, Michelle objęła go na chwilę, niepocieszona, a Sascha, mijając mnie, powlokła się do namiotu.
Zanim do niego dotarłem, rozłożył fotel w półleżankę.
— Połóż się.
Posłuchałem.
— Nie chodziło mi o Rorschacha, wiesz? Ja coś widziałem tutaj, przed chwilą. Jak tylko się zbudziłem.
— Podnieś lewą rękę — polecił. Potem: — Ej, ale tylko lewą.
Opuściłem prawą, skrzywiłem się, czując ukłucie.
— Trochę prymitywne masz metody.
Przyjrzał się trzymanej między kciukiem i palcem wskazującym probóweczce z krwią: drżącej rubinowej kropelce wielkości paznokcia.
— Do niektórych rzeczy mokra próbka jest niezastąpiona.
— Przecież wszystko powinna robić kapsuła?
Szpindel kiwnął głową.
— Powiedzmy, że to taka kontrola jakości. Niech statek uważa, co robi. — Upuścił kropelkę na najbliższy blat. Rozpłaszczyła się i pękła; powierzchnia wypiła ją, jak wysuszona. Szpindel cmoknął. — Podwyższone inhibitory cholinesterazy w retikulocytach. Mniam.
Z tego co wiedziałem, wyniki mojej krwi naprawdę mu smakowały. On ich nie czytał tak po prostu — czuł je dotykiem, węchem, wzrokiem, doświadczając każdej danej jak kropli soku z cytryny na języku. Cały subbęben BioMedu był dlań jedną z wielu protez: rozszerzonym ciałem z tuzinem sposobów postrzegania zmysłowego, zmuszonym do komunikacji z ciałem znającym ich tylko pięć.
Nic dziwnego, że ciągnęło go do Michelle. Też był prawie synestetykiem.
— Siedziałeś tam trochę dłużej niż reszta — zauważył.
— To coś znaczy?
Nerwowe wzruszenie ramionami.
— Może twoje organy bardziej się ugotowały. Może masz delikatniejszą konstrukcję. Kapsuła wykryłaby, gdyby coś się… kroiło… o!
— Co?
— Parę komórek w twojej mózgownicy wchodzi na wysokie obroty. I jeszcze trochę w pęcherzu i nerkach.
— Guzy?
— A co myślisz? Rorschach to nie gabinet odnowy biologicznej.
— Ale kapsuła…
Skrzywił się — jego wersja uspokajającego uśmiechu.
— Pewnie, reperuje dziewięćdziesiąt dziewięć i dziewięć procent uszkodzeń. Ale w rejonie tej ostatniej jednej tysięcznej działa już prawo malejących przychodów. To drobiazgi, komisarzu. Są spore szanse, że twoje ciało samo da sobie z nimi radę. A jeśli nie, to wiemy, gdzie mieszkają.
— Ale te w mózgu. One mogłyby powodować…?
— W życiu. — Przez chwilę ssał dolną wargę. — Ale to coś załatwiło nam nie tylko raka.
— Ja widziałem coś tutaj, w krypcie. Miało centralny korpus i wokół niego kończyny z wieloma stawami. Było wielkości człowieka, albo coś koło tego.
Szpindel kiwnął głową.
— Przyzwyczaj się do tego.
— Inni też je widzą?
— Wątpię. Każdy widzi swoje, tak jak… — wyraz jego wykrzywionej skurczem twarzy mówił: „Ośmielę się to powiedzieć?” — …z testem Rorschacha.
— Spodziewałem się halucynacji na dole — przyznałem. — Ale tutaj?
— Efekty stymulacji magnetycznej — pstryknął palcami — zostają na trochę, nie? Przestawisz neurony w jeden stan, powrót zajmuje im jakiś czas. Nigdy nie robiłeś sobie TREM-u? Taki dobrze ułożony chłopczyk?
— Raz czy dwa — odpowiedziałem. — Chyba.
— Ta sama zasada.
— Czyli ciągle będę to widział.
Читать дальше