* * *
Mój conocny zdrowotny spacer wzdłuż kręgosłupa statku — wspaniały lot jak ze snu, z jednym stopniem swobody. Płynąłem przez włazy i korytarze, rozpościerałem ręce i wirowałem w delikatnym tornado bębna. Bates biegała wokół mnie, odbijając piłeczkę od grodzi i pojemników, wyciągając się, by złapać ją po odbiciu, lecącą torem zakrzywionym w wirowej pseudograwitacji. Gdy mijałem schodki, piłeczka odbiła się od nich rykoszetem i zniknęła, przez ucho igielne między kryptą a mostkiem słyszałem przekleństwa pani major.
Wyhamowałem tuż przed kopułą, zatrzymany dochodzącymi z przodu cichymi głosami.
— Jasne, że są piękne — szeptał Szpindel. — Przecież to gwiazdy.
— Chyba nie jestem pierwszą osobą, której to pokazujesz.
— Dopiero drugą. Ale umówiłem się z Misz.
— Nic nie mówiła.
— Nie musi ci mówić wszystkiego. Zapytaj ją.
— Posłuchaj: może ty nie, ale ja biorę supresory popędu.
— Same kosmate myśli, Suze. Eros to tylko jeden rodzaj miłości, nie? Starożytni Grecy znali cztery.
— Taaa. — To już ewidentnie nie była Susan. — Można się było domyślić, że dla ciebie wzorem jest banda sodomitów.
— Kurwa, Sascha. Proszę tylko o parę minut w cztery oczy z Misz, zanim znów zaczniesz strzelać z bicza…
— Icusiu, to też moje ciało. Będziesz mi mydlił oczy moim własnym mydłem?
— Ja tylko chcę pogadać, okej? W cztery oczy. To tak wiele?
Usłyszałem, jak Sascha nabiera powietrza.
I jak wypuszcza je Michelle.
— Przepraszam, młody. Wiesz jak to jest z Bandą.
— Dzięki Bogu. Całkiem jakby jakaś społeczna kontrola wpadała za każdym razem, gdy zechcę z tobą porozmawiać.
— Chyba masz szczęście, że oni w ogóle cię lubią.
— A ja nadal uważam, że powinnaś zorganizować zamach stanu.
— Zawsze przecież możesz się do nas wprowadzić.
Dobiegł mnie szelest ciał w bliskim kontakcie.
— Jak się czujesz? — zapytał Szpindel. — Wszystko dobrze?
— W porządku. Chyba już się przyzwyczaiłam, że znowu żyję. A ty?
— Ja jestem łamagą, obojętne, ile czasu poleżę w trumnie.
— Ale działasz skutecznie.
— No cóż, merci, staram się jak mogę.
Krótkie milczenie. Tezeusz cichutko nucił sam do siebie.
— Mama miała rację — powiedziała Michelle. — Są przepiękne.
— A co widzisz, kiedy na nie patrzysz? To znaczy…
— Są… kłujące — odrzekła Michelle. — Kiedy kręcę głową, czuję jakby po mojej skórze przesuwały się falami bardzo cieniutkie igiełki. Ale to w ogóle nie boli. Trochę elektryzuje. Przyjemne.
— Szkoda, że nie umiem tego tak poczuć.
— Interfejs masz. Wystarczy zamiast do kory wzrokowej podpiąć kamerę do płata ciemieniowego.
— Ale to mi powie tylko, jak maszyna czuje obraz dotykiem, a nie, jak ty.
— Isaacu Szpindel. Romantyk z ciebie.
— Nie.
— Ty nie chcesz wiedzieć. Chcesz, żeby to było tajemnicą.
— Może nie zauważyłaś, że tajemnic mamy tu aż nadto.
— Tak, ale nie możemy nic na to poradzić.
— To się zaraz zmieni. Za chwilę będziemy wszyscy zapracowani na amen.
— Myślisz?
— Liczę na to — powiedział Szpindel. — Na razie tylko podglądamy z odległości, nie? Mogę się założyć, że zrobi się dużo ciekawiej, kiedy podejdziemy bliżej i zaczniemy grzebać patykiem.
— Może dla ciebie. Tu musi się znaleźć coś biologicznego, przy tylu związkach organicznych.
— No pewnie. Ja będę je osłuchiwać, a ty z nimi rozmawiać.
— Możliwe, że nie. Mama nie zgodzi się z tobą nawet za milion lat, ale z tym językiem miałeś rację. Kiedy się przyjrzeć, widać, że język jest półśrodkiem. Jakby się chciało opowiadać sny sygnałami dymnymi. Imponujące osiągnięcie, chyba najbardziej ze wszystkiego, co potrafi ciało, ale nie zamienisz zachodu słońca w ciąg pomruków, nie tracąc czegoś po drodze. Ogranicza nas. Może to, co tam siedzi, w ogóle go nie używa.
— Myślę jednak, że tak.
— Od kiedy? Przecież to ty cały czas przypominasz, jaki nieefektywny jest język.
— Tylko, kiedy chcę ci się dostać pod skórę. A kiedy do spodni, to zupełnie inna bajka. — Roześmiał się z własnego żartu. — A serio, to czego by używali? Telepatii? Nie obejrzysz się, a siedzisz po uszy w hieroglifach. Co więcej, dekodujesz je w rekordowym czasie.
— Miły jesteś, ale wiesz co? Ja nie potrafię nawet zdekodować połowy tego, co mówi Jukka. — Michelle zamilkła na chwilę. — Czasami zbija mnie z tropu.
— Ciebie i jeszcze siedem miliardów ludzi.
— No. Wiem, że to głupie, ale kiedy go nie widać, jakaś część umysłu mimo woli zastanawia się, gdzie się schował. A kiedy stoi przede mną, sama mam ochotę się schować.
— Nie jego wina, że dostajemy gęsiej skórki na jego widok.
— Wiem. Ale morale to specjalnie nie poprawia. Co to za geniusz wymyślił, żeby mianować wampira dowódcą?
— A gdzie byś go posadziła? Wolałabyś jemu wydawać rozkazy?
— I to nie tylko jego sposób poruszania się. Mówienia też. Coś w nim jest nie tak.
— Wiesz, że…
— Nie chodzi nawet o czas teraźniejszy czy te gardłowe głoski. On… no, sam wiesz, jak on gada. Lakonicznie.
— Optymalnie.
— Ale to sztuczne, Isaac. Gość jest bystrzejszy od nas wszystkich razem wziętych, a czasem gada, jakby znał tylko z pięćdziesiąt słów. — Delikatne parsknięcie. — Gdyby od czasu do czasu użył przysłówka, nie umarłby od tego.
— Aaa. Ale mówisz to, bo jesteś lingwistką i nie rozumiesz, jak można nie rozkoszować się pięknem języka. — Dla żartu dramatycznie odchrząknął. — Z kolei ja jestem biologiem, więc nie widzę w tym nic dziwnego.
— Naprawdę? To wytłumacz mi to, o przemądry i potężny kroicielu żab.
— To proste. Krwiopijca jest wędrowny, nie osiadły.
— No a te… Jak im tam? Orki? Co porozumiewają się gwizdami?
— Mówię przecież: zapomnij o języku. Skup się na stylu życia. Te osiadłe żywią się rybami, nie? Pływają sobie w licznych grupach, cały czas na mniej więcej tym samym obszarze, wciąż gadają. — Usłyszałem cichutki szelest, wyobraziłem sobie, że Szpindel nachyla się i kładzie dłoń na ramieniu Michelle. Zobrazowałem czujniki w rękawiczkach, mówiące, co czuje. — No a te wędrowne żywią się ssakami. Foki, lwy morskie, inteligentne ofiary. Na tyle bystre, żeby się schować, gdy usłyszą chlapnięcie ogonem czy dźwięki echolokacji. Stąd wędrowne drapieżniki są podstępne, nie? Polują w małych grupach, wędrują daleko i trzymają gębę na kłódkę, żeby nikt nie usłyszał, że się zbliżają.
— Czyli Jukka jest wędrowny.
— Instynkt każe mu siedzieć cicho w pobliżu ofiary. Za każdym razem, gdy otwiera usta, w ogóle gdy można go dostrzec, walczy z własnym pniem mózgu. Może nie powinniśmy się na nim wyżywać tylko dlatego, że nie jest najlepszym na świecie specem od gadki motywacyjnej?
— Czyli na każdej odprawie powstrzymuje się, żeby nas nie zeżreć? Fajnie.
Szpindel zachichotał.
— Nie, pewnie aż tak źle nie jest. Chyba nawet orki trochę przestają się pilnować, jak coś upolują. Po co się czaić, kiedy masz pełny żołądek?
— Czyli nie walczy z pniem mózgu. Po prostu nie jest głodny.
— Pewnie i jedno, i drugie. Wiesz, pień mózgu nigdy nie śpi. Ale coś ci powiem. — Jego głos stracił nieco na figlarności. — Jeśli od czasu do czasu będzie uczestniczył w odprawie ze swojej kajuty, nie ma sprawy. Ale jak w ogóle przestanie się pokazywać? Trzeba będzie zacząć uważać na siebie.
Читать дальше