Albo w tym coś go łapało. Coś, co okrążało równik Bena w czterdzieści godzin, prawie ocierając się o atmosferę. Coś niewidocznego w świetle widzialnym, podczerwieni i radarze. Coś, co pozostałoby czystą hipotezą, gdyby ślizgacz przypadkiem nie wyrysował za nim swego śladu — a Tezeusz akurat nie patrzył.
Sarasti dał to na środek: jasna smuga biegnąca skośnie przez wieczną noc Bena, w połowie drogi przeskakująca o stopień czy dwa na lewo, a tuż przed zgaśnięciem wracająca z powrotem. Na stop-klatce było widać zamrożony promień światła, którego odcinek ktoś wyciął i przesunął o włos w bok.
Odcinek o długości dziewięciu kilometrów.
— Maskują się — powiedziała z podziwem Sascha.
— Niezbyt dobrze. — Bates ukazała się w dziobowym włazie i popłynęła zgodnie z obrotem bębna. — Wyraźny artefakt refrakcyjny. — W połowie odległości od pokładu chwyciła za schody i skracając oś, wykorzystała moment obrotowy, żeby się wyprostować i oprzeć stopami o stopnie. — Czemu go wcześniej nie zauważyliśmy?
— Bo nie ma podświetlenia — podsunął Szpindel.
— To nie chodzi tylko o tę smugę. Popatrz na chmury. — I rzeczywiście, Ben w tle był tak samo delikatnie przesunięty. Bates zeszła na pokład i podeszła do stołu konferencyjnego. — Powinniśmy to dostrzec już dawno.
— Inne sondy nie widzą tego artefaktu — powiedział Sarasti. — A ta podchodzi pod większym kątem. Dwadzieścia siedem stopni.
— Względem czego? — zapytała Sascha.
— Linii — mruknęła Bates. — Między nami a nimi.
Na ekranie wszystko było jak na dłoni: Tezeusz spadał wzdłuż oczywistego łuku, ale wypuszczane przez nas sondy nie męczyły się manewrami Hohmanna — leciały prosto w dół, prawie nie zakrzywiając kursu, wszystkie w ramach paru stopni od pojęciowej prostej łączącej Bena z Tezeuszem.
Oprócz jednej. Poleciała pod większym kątem i wykryła oszustwo.
— Im dalej od naszego kursu, tym lepiej widać nieciągłość — zanucił Sarasti. — Na torze prostopadłym do naszego pewnie jest całkiem oczywista.
— Czyli znaleźliśmy się w ślepym punkcie? Zobaczymy to coś, kiedy zmienimy kurs?
Bates pokręciła głową.
— Sascha, ślepy punkt się rusza. On nas…
— Śledzi — syknęła Sascha. — Skurwysyn.
Szpindel drgnął.
— Czyli co to jest? Ta fabryczka ślizgaczy?
Piksele na stop-klatce zaczęły pełzać. Z burzliwych wirów i zawijasów atmosfery Bena wyłoniło się coś ziarnistego i niewyraźnego. Pełne krzywych, ostrych szpiców, bez jednej gładkiej krawędzi — trudno powiedzieć, na ile było realne, a na ile stanowiło fraktalne powielenie obrazu chmur pod spodem. Ogólna sylwetka miała jednak kształt torusa, albo raczej zbioru mniejszych, postrzępionych kształtów ułożonych w nierówny pierścień. I była wielka. Te dziewięć kilosów przesuniętej smugi ledwo drasnęło jej obwód, całość rozciągała się na czterdzieści do pięćdziesięciu stopni. To coś, schowane w cieniu dziesięciu Jowiszy miało prawie trzydzieści kilometrów średnicy.
W trakcie podsumowania Sarastiego przestaliśmy przyspieszać. Dół wrócił na swoje miejsce. Ale my nie. Nasze wahanie — chciałabym a boję się — należało już do przeszłości; zmierzaliśmy prosto do celu i chrzanić torpedy.
— Wiecie co, to coś ma trzydzieści kilosów średnicy — zauważyła Sascha. — I jest niewidzialne. Może powinniśmy podchodzić do tego trochę ostrożniej?
Szpindel wzruszył ramionami.
— Gdybyśmy umieli odgadywać motywy wampirów, nie byłyby nam potrzebne, nie?
Na ekranach wykwitło coś nowego. Histogramy częstotliwości i wykresy spektralne eksplodowały z płaskich linii w przesuwające się górzyste krajobrazy — chór w paśmie widzialnego światła.
— Modulowany laser — zameldowała Bates.
— Stamtąd? — zapytał Szpindel.
Bates kiwnęła głową.
— Od razu, jak tylko ich zdemaskowaliśmy. Niezła synchronizacja.
— Niebezpieczna — powiedział Szpindel. — Skąd mogą wiedzieć?
— Zmieniliśmy kurs. Idziemy prosto na nich.
Świetlny krajobraz tańczył i pukał w okienko.
— Cokolwiek to jest, mówi do nas — stwierdziła Bates.
— No dobra — usłyszeliśmy znajomy głos. — Trzeba koniecznie się przywitać.
Susan James wróciła na miejsce kierowcy.
* * *
Byłem jedynym stuprocentowym widzem.
Każdy robił, co umiał. Szpindel przepuszczał uzyskaną przez Sarastiego niewyraźną sylwetkę przez kolejne filtry, próbując wycedzić z jej konstrukcji choćby odrobinę biologii. Bates porównywała morfometrykę zamaskowanego artefaktu i ślizgaczy. Sarasti patrzył na nas wszystkich z góry i myślał wampirzymi myślami, głębszymi niż cokolwiek, co mogłoby nam przyjść do głowy. Ale to wszystko były sztuczne zajęcia. Na środku sceny znajdowała się Banda Czworga, pod doświadczonym dowództwem Susan James.
Usiadła w fotelu i uniosła dłonie, jakby dając znak orkiestrze. Palce naciskające wirtualne ikony zadrgały; usta i szczęka zawibrowały od subwokalnych poleceń. Wpiąłem się w jej strumień danych i zobaczyłem gromadzący się wzdłuż obcego sygnału tekst:
RORSCHACH DO STATKU PODCHODZĄCEGO Z KIER. 116° AZ., 23° DEKL. WZGL. POZDRAWIAM TEZEUSZA. RORSCHACH DO STATKU PODCHODZĄCEGO Z KIER. 116° AZ., 23° DEKL. WZGL. POZDRAWIAM TEZEUSZA. RORSCHACH DO STATKU PODCHO…
Ona już to cholerstwo zdekodowała. Już nawet na nie odpowiadała:
Tezeusz do Rorschacha. Pozdrawiam Rorschacha.
DZIEŃ DOBRY, TEZEUSZ. WITAMY W OKOLICY.
Zdążyła w niecałe trzy minuty. Czy raczej, zdążyli w niecałe trzy minuty: cztery w pełni świadome węzłowe osobowości i kilkadziesiąt nieświadomych modułów semiotycznych, pracujących równolegle, a wszystko to precyzyjnie wyrzeźbione z jednego kawałka istoty szarej. Prawie zrozumiałem, dlaczego ktoś dobrowolnie znęca się w ten sposób nad własnym mózgiem — skoro można osiągnąć taką wydajność.
A do tej pory nie byłem przekonany, że samo przeżycie jest wystarczającym powodem.
Proszę o zgodę na podejście
nadała Banda. Proste i klarowne: same fakty i dane, dzięki Bogu, jak najmniej miejsca na wieloznaczność i niezrozumiałość. Wymyślne teksty o uczuciach, w rodzaju „Przybywamy w pokoju” mogą sobie poczekać. Uścisk dłoni to nie pora na dialog kultur.
ZACHOWAJ ODLEGŁOŚĆ. POWAŻNIE. TU JEST NIEBEZPIECZNIE.
To zwróciło uwagę wszystkich. Bates i Szpindel zawahali się na moment we własnych przestrzeniach i zerknęli na James.
Proszę o informację o zagrożeniach
wysłała Banda. Nadal konkretnie.
ZA BLISKO, ZBYT NIEBEZPIECZNIE. ZAGROŻENIA ZWIĄZANE Z NISKĄ ORBITĄ.
Proszę o informację o zagrożeniach związanych z niską orbitą.
WROGIE ŚRODOWISKO. SKAŁY I RADIACJA. JAK CHCECIE. JA SOBIE Z TYM RADZĘ, ALE MY TAK MAMY.
Wiemy o skałach na niskiej orbicie. Mamy sprzęt do ochrony przed promieniowaniem. Proszę o informacje o innych zagrożeniach.
Pogrzebałem pod transkrypcją, chcąc dostać się do kanału, z którego szła. Tezeusz oznaczył kolorem część pasma przychodzącego promienia, którą zamienił na falę dźwiękową. Czyli komunikacja głosowa. Mówią. Za tą ikoną czają się nieprzetworzone dźwięki języka obcych. Oczywiście nie mogłem się powstrzymać.
— Przyjaciół zawsze miło widzieć. Przyjechaliście na święto?
Angielszczyzna. Ludzki głos, męski. Kogoś starego.
— Przylecieliśmy w celach badawczych — odparła Banda, choć jej głos był stuprocentowo tezeuszowy. — Proszę o kontakt z osobami, które wysłały obiekty w przestrzeń okołosłoneczną.
Читать дальше