— Może zapytaj Amber? — odpowiada przycupnięty za stołem z bali welociraptor. (Krtań dromeozaura nie psuje ukraińskiego akcentu Borysa — to ewidentna poza, mógłby to łatwo naprawić, podładowując sobie łatkę z angielską wymową, gdyby tylko chciał).
— No… — Pierre kręci głową. — Cały czas siedzi z tym Ślimakiem, żadnych kanałów dostępu, pozamykane wszystkie furtki prywatności. Mógłbym być zazdrosny. — Jego głos nie sugeruje ani cienia obawy.
— A o co tu być zazdrosnym? Poproś, żeby wypączkowała instancję, która z tobą pogada, pokocha się, poprzytula, wszystko jedno.
— Ha! — Pierre chichocze ponuro, potem opróżnia butelkę z ostatnich kropli piwa. Ciska ją w kierunku kępy sagowców, pstryka palcami i jej miejsce zajmuje kolejna.
— W każdym razie, jesteśmy dwie megasekundy od Saturna — zauważa Borys, potem urywa, zaczynając ostrzyć parocentymetrowe siekacze o krawędź stołu. Zęby przegryzają się przez drewno jak przez mokry karton. — Grrrn. W wewnętrznym układzie widzę bardzo osobliwe widma emisyjne. Na dnie studni jest pełno mgły. Zastanawiam się, dokąd ta głupia materia jest już zbystrowana, może poza orbitę Jowisza?
— Hm. — Pierre upija łyk i odstawia butelkę. — To może tłumaczyć zmianę kierunku. Ale dlaczego nie odpalili dla nas laserów na Pierścieniu? Tego też nie zauważyłeś.
Z nieznanych powodów, olbrzymia bateria laserów napędowych wyłączyła się parę milionów sekund po wejściu załogi Wędrownego cyrku do routera, pozostawiając statek dryfujący w zimnej ciemności.
— Nie wiem, czemu nic nie mówią. — Borys wzrusza ramionami. — Ale przynajmniej wiadomo, że żyją, po tym „kurs na Saturna zgodnie z takimi i takimi składowymi”. Ktoś nas obserwuje. Od początku mówiłem, że zamiana całego Układu Słonecznego w komputronium to kiepski pomysł. Skąd wiadomo, jak daleko to już zaszło?
— O nie, znowu. — Pierre rysuje w powietrzu kółko. — Aineko! — woła. — Ty słuchasz?!
— Nie zawracaj mi głowy. — W kółku pojawia się przezroczysty, zielonkawy uśmiech, sugestia ząbków i ostrych jak igły wąsów. — Miałam ideę, którą zaciekle śniłam.
Borys przewraca jednym okiem na słupku i ślini się na blat.
— Mniam, mniam! — porykuje, pozwalając wtrącić słowo swojemu gadziemu móżdżkowi.
— A po co ty w ogóle śpisz? Przecież to, kurwa, symulacja, może nie zauważyłaś?
— Lubię spać — odpowiada kotka, gniewnie bijąc swym dopiero co pojawiającym się ogonem, — A co byś chciał? Parę pcheł?
— Dzięki — rzuca pośpiesznie Pierre.
Kiedy ostatnim razem skłonił Aineko do wykonania groźby, zapełniła rozbieganymi szarymi myszkami całe trzy kieszonkowe światy. Jedną z wad podróżowania statkiem wielkości puszki fasoli pełnym inteligentnej materii jest ryzyko, że któryś z pasażerów zacznie nieco zbyt kreatywnie kręcić przy systemie sterowania rzeczywistością. Ta kawiarenka na pogawędki z epoki kredy to po prostu przestrzeń rozrywkowa Borysa; w porównaniu z paroma innymi symulacjami na pokładzie Wędrownego cyrku jest wręcz konserwatywna.
— Posłuchaj, a masz jakieś wieści z dołu studni? Do wejścia na orbitę zostało nam tylko dwadzieścia obiektywnych dni, a tak mało wiemy…
— Nie wysyłają nam energii. — Aineko materializuje się do końca, duża, rudo-biała kotka z kępką brązowej sierści w kształcie „@” na piersi. Z jakiegoś powodu sadowi się na stole drwiąco blisko nosa Borysa-welociraptora. — Nie ma lasera napędowego, to nie ma przepustowości. Gadają tekstem Latin-Jeden z szybkością tysiąca dwustu bodów, jeśli to was interesuje. — (To wręcz obraźliwe, zważywszy wieloawabitową pojemność statku — jeden awabit to liczba Avogadro bitów, czyli około 10 23, parę miliardów razy więcej niż objętość całego Internetu w roku 2001 — i jego gigantyczne możliwości komunikacyjne). — Amber mówi, żebyście teraz się z nią spotkali. Sala audiencyjna. Oczywiście nieoficjalnie. Chyba chce o tym pogadać.
— Nieoficjalnie? Czyli mogę nie zmieniać ciała?
Kotka prycha.
— Ja na przykład mam prawdziwe futro — rzuca wyniośle — ale majtek nie noszę.
Po czym znika na ułamek sekundy przed ciach-ciachnięciem szczęk godnych banderzwierza.
— No chodźmy — mówi Pierre, wstając. — Zobaczymy, czego chce od nas dzisiaj Jej Wysokość.
* * *
Witamy w ósmej dekadzie trzeciego milenium, gdy skutki przemiany fazowej w strukturze Układu Słonecznego wreszcie ukazują się w skali kosmologicznej.
W Układzie znajduje się około jedenastu miliardów naczelnych w różnych stadiach życia i nieżycia, wszyscy jednak przeżywają szok przyszłości. Większość skupia się tam, gdzie interpersonalne pasmo jest najszersze, czyli głęboko w strefie wodnej wokół dawnej Ziemi. Ziemska biosfera jest od dziesięcioleci na intensywnej terapii, nękana dziwacznymi wysypkami płonących gorącem replikatorów, zwalczanych reaktywnie przez Światową Organizację Zdrowia — szara maź, wilki workowate, smoki. Ostatnie ponadglobalne imperium handlowe, rządzone z arkologii Hongkongu, padło razem z kapitalizmem, odesłane do lamusa przez zestaw o wiele lepszych, deterministycznych algorytmów określanych wspólnym mianem Ekonomii 2.0. Merkury, Wenus, Mars i Księżyc są o krok od dezintegracji, ich masa jest pompowana na orbitę z użyciem energii kradzionej przez mgiełkę swobodnie latających ogniw termoelektrycznych, które gromadzą się tak licznie wokół słonecznych biegunów, że gwiazda zaczyna przypominać włochaty, czerwony kłębek włóczki wielkości młodego czerwonego karła.
Ludzie to ledwie inteligentni użytkownicy narzędzi: gdy wykorzystanie ich zbiegło się z wynalezieniem języka, darwinowska ewolucja ustała, przez co przeciętny włochaty nosiciel memów pozostał na dość żałosnym poziomie bystrości. Jasno płonącego kaganka inteligencji nie niosą już ludzie — ich zaraźliwy entuzjazm rozlał się po miriadach innych osobników, a parę ich gatunków jest mierzalnie lepszych w myśleniu. Kiedy ostatnio liczono, w przestrzeni Układu występowało około tysiąca gatunków inteligentnych nieludzi, ich liczba została podzielona równo pomiędzy postludzi z jednej strony, naturalnie samoorganizujące się SI pośrodku i ssaki niebędące ludźmi po drugiej stronie. Struktura neuronalna wspólna dla wszystkich ssaków daje się bez problemu upgrade’ować do inteligencji na ludzkim poziomie u wszystkich gatunków, które dadzą radę unieść, wyżywić i schłodzić pół kilograma substancji szarej, więc teraz potomkowie setki wątpliwych etycznie eksperymentów do prac doktorskich domagają się dla siebie równych praw. Podobnie przestali milczeć i umarli — zapamiętane w panoptikonowych zapisach sieci duchy ludzi, którzy żyli na tyle niedawno, by naznaczyć epokę informacji swoją tożsamością, oraz ambitne przedsięwzięcia inżynierii teologicznej Zreformowanego Tiplerowskiego Kościoła Świętych Dni Ostatnich (którzy chcą emulować wszystkie możliwe istoty ludzkie w czasie rzeczywistym, żeby dać im możliwość zbawienia).
Ludzka memosfera także ożywa, choć to kwestia otwarta, ile czasu jeszcze będzie przejawiać ludzkie cechy. W miarę, jak dekonstruowana głupia materia wewnętrznych planet (oprócz Ziemi, na razie zachowanej, jak osamotniony w przemysłowej dzielnicy malowniczy zabytek) jest zamieniana w komputronium, ich gęstość informacyjna wyraźnie zbiega do liczby Avogadro bitów na mol, jednego bitu na atom. A to już nie tylko wewnętrzny układ. Te same siły pracują nad księżycami Jowisza, Saturna, choć demontaż samych gazowych olbrzymów potrwa nie dziesięciolecia, a raczej tysiące lat. Nawet całkowity budżet energii słonecznej to za mało, żeby w czasie krótszym niż wiek wypompować gigantyczną masę Jowisza na orbitę. Do czasu ukończenia budowy okołosłonecznego mózgu-matrioszki, pochodzący od małp z afrykańskiej sawanny prymitywni myśliciele o szybkim metabolizmie albo znikną całkowicie, albo zmigrują na inną architekturę.
Читать дальше