„Zrób to!”
Wirujący śnieg rozmazał się. Tylko ostrożnie. Jak coś spaprzesz, możesz wyciąć dziurę w wahadłowcu i pozabijasz innych.
Wtedy zdała sobie sprawę, że to i tak musiałoby się wydarzyć. Broni nie można było nastawić tak, by nie zagrażała bezpieczeństwu statku. Żeby je zapewnić, musi wyjść na zewnątrz, do komory.
„George, gdzie jesteś?”
Odłożyła broń.
Zanim pogasły światła, długo rozpatrywali wszystkie istniejące możliwości. Teraz już wszyscy rozumieli, że czworo ludzi miało wszelkie szansę po temu, by przetrwać. Pięcioro — nie miało żadnych. Hutch nie odzywała się wiele. Carson zaczął od racji głęboko moralnych: „Nie chcę zostać uratowany kosztem życia innej osoby”. Nikt się z nim nie spierał, ale Hutch dobrze wiedziała, o czym myślą. Na co mają nadzieję.
Może będą mieli szczęście — może SOS sprowadzi tu Twórców Monumentów, a może powinni dużo spać i zużywać mniej tlenu. Jeśli ktoś czuł jakąś urazę do Hutch, nie było o tym najmniejszej wzmianki. Ale cały czas czuła ciężar ich spojrzeń, chwilowych, nie upilnowanych załamań głosu.
Janet zaproponowała coś w rodzaju loterii.
„Niech każdy wypisze swoje imię na kawałku papieru, włożymy je do pudełka, a potem jeden wyciągniemy”.
Popatrzyli po sobie z poczuciem winy. George poszukał wzrokiem oczu Hutch, żeby przekazać jej, co naprawdę myślał: „Nie martw się, nie dojdzie do tego”.
No i Maggie:
Jeśli mamy zamiar coś takiego zrobić, najlepiej zrobić od razu. To furtka, która niedługo zatrzaśnie nam się przed nosem. A wtedy trzeba będzie poświęcić dwoje”.
W końcu przełożyli dyskusję na rano.
Ale Hutch w żaden sposób nie potrafiła stanąć jeszcze raz przed tym trybunałem. Zerwała się z fotela, wzięła uprząż flickingerowską, odcięła wewnętrzną kabinę, wypuściła powietrze z kabiny pilota i otwarła luk.
Przed oczyma wirowały jej płatki śniegu. Tak naprawdę to nie był śnieg, tylko zamarznięte powietrze. Temperatura opadła jeszcze niżej i znacznie szybciej, niż się spodziewali.
Przyciskając pulser do piersi, wyskoczyła z wahadłowca. Pokład zaskrzypiał pod magnetycznymi butami, kilka płatków przylgnęło do metalowych powierzchni. Łatwo byłoby sobie wyobrazić, że jest z powrotem w domu, pod niebem pełnym ciężkich chmur, że pod stopami rozciąga się w mrok pokryta bielą ziemia.
Z pomocą zdalnego sterowania zamknęła kabinę pilota. Błysnęły światła, sygnalizując powrót powietrza i ciepła.
„Żegnajcie”.
Ruszyła przez komorę wahadłowca. Najlepiej będzie za kontenerami. Uczyni to z klasą. Nie będzie leżała na widoku. Udało jej się uśmiechnąć.
W ciemnej kurzawie niknęły szafki ze sprzętem, tablice rozdzielcze i belki nad głową. Włączyła latarkę na przegubie, trzymała promień tuż przy ziemi. Wyobraźnia przeniosła ją w lasy Pensylwanii, gdzie bawiła się dwadzieścia lat wcześniej.
Na niebie nie było gwiazd, a burza przyginała do ziemi ciężkie, mokre i milczące drzewa.
Sunęła wolno przez pokład, aż zatrzymała się za rzędem szafek. Tutaj.
Tylko jeszcze naciśnij spust.
Nie uszkodź uprzęży z polem. Ani butli z powietrzem. Celuj z dala od klatki piersiowej — najlepiej w głowę. Może powinna najpierw wyłączyć pole. Nie powstrzyma wprawdzie promienia, ale może zmienić jego tor.
W świetle latarni wirowały płatki śniegu. Spojrzała na lampki kontrolne na przegubie i uniosła broń.
Wciśnij guzik, pociągnij za spust.
Śnieg.
Śnieg!
Pomysł spadł na nią jak grom z jasnego nieba. Wyciągnęła po płatki obie dłonie. Wirowały i tańczyły. Niektóre opadły jej na ręce. Nie stopniały, rzecz jasna, a pozostały miękkie i białe na różowej skórze.
Tak!
Kilka godzin później Hutch i George wyszli przed wahadłowiec i otworzyli zewnętrzne drzwi komory. (Za każdym razem, kiedy się dotykali, ich pola iskrzyły.) Ponieważ wszystkie inne drzwi i przedziały na statku były już otwarte, resztki ciepła, jakie jeszcze pozostały, szybko ulotniły się w przestrzeń.
To był cudowny dzień — Hutch kochała ich wszystkich. Kiedy szli z powrotem do Alfy, wykonała radosny piruet, ściągając sobie na głowę napomnienia Carsona, że ma być ostrożna — zerowa grawitacja, magnetyczne buty i tak dalej.
George zauważył jej poranny ślad, który zdawał się zdążać donikąd — nachmurzył się i rzucił jej mroczne spojrzenie, ale nie zadawał pytań.
A kiedy Hutch po latach opisywała, jak to przeszła na Beta Pac chwilowy atak tępoty, nigdy nie wspomniała ani słowem, że wyszła wtedy z wahadłowca. Nawet dla niej wcale nie było takie pewne, czy nacisnęłaby wtedy spust.
Trzy dni później, kiedy wyczerpał się zbiornik powietrza po zawietrznej, Hutch przełączyła ich na ten przy bakburcie. Wszyscy z wyjątkiem Maggie (bo ustalili, że za każdym razem ktoś powinien pozostawać w wahadłowcu) pozbierali rozmaite pojemniki, jakie udało im się znaleźć, i podążyli do sekcji ogólnej obsługi statku. Nieśli wiadra, miski i plastenowe opakowania. Powyrywali obudowy konsolet, poodrywali szafki i powlekli je przed trzy główne zbiorniki powietrzne statku.
Hutch wybrała środkowy i, malutka na jego ogromnym tle, zajęła pozycję z przodu, tam gdzie znajdował się zawór oraz połączenie z recyklerami.
— Niech wszyscy się odsuną — zakomenderowała. — To jest pod ciśnieniem. — Wyjęła pulser z pasa z narzędziami i wycelowała w podstawę zaworu, tuż przy samym zbiorniku. W poczuciu niezmiernej satysfakcji pociągnęła za spust. Zabłysnął żółty promień, który bez trudu przeciął metal. Ze środka wytrysnęła biała mgła i uformowała bladą chmurę.
— Czy to już? — zapytał Carson.
— Miejmy nadzieję. — Hutch przeszła dookoła i wycelowała w bok zbiornika, jeszcze raz przycisnęła ładowanie. George wśliznął się tuż za nią.
— Poczekaj sekundę — powiedział. — Jeśli nie pozbyliśmy się jeszcze całego ciśnienia, to wszystko może nam buchnąć prosto w twarz.
Kiwnęła głową.
— Nic nam nie będzie.
Sięgnął po urządzenie, ale cofnęła rękę.
— Ja to zrobię — oświadczył. — A ty stań przy drzwiach.
— Nie ma mowy. Odsuń się, George. — I nacisnęła spust.
Promień dotknął plastenowej ściany, która wybrzuszyła się i zaczęła rozłazić warstwami. Hutch patrzyła na to zupełnie spokojnie. Uda się.
Ponownie naładowała pulser i jeszcze raz wystrzeliła. Zbiornik zasyczał i pojawiła się w nim długa szczelina. Poszerzyła ją, a ktoś zapuścił do środka promień światła.
Wnętrze wypełniały hałdy śniegu. Zamarznięte powietrze. Śnieg był błękitnobiały, skrzył się i połyskiwał.
Napełnili swoje pojemniki i wrócili z nimi do komory wahadłowca, gdzie wciągnęli je do Alfy przez kabinę pilota. Wsypali śnieg do pustego zbiornika po stronie bakburty. Kiedy odmierzyli wystarczającą ilość, zamknęli zbiornik. Na zewnątrz, na pokładzie pozostało jeszcze kilka pełnych pojemników.
Potem urządzili sobie przyjęcie.
Kiedy się skończyło i kiedy orzekli, że wszyscy inni już śpią, George i Hutch wymknęli się do kabiny pilota i kochali się drugi raz.
Rzecz jasna, wszyscy o tym wiedzieli.
W okolicach Beta Pacifica, piątek, 8 kwietnia, 21.10
Melanie Truscott przybyła im na pomoc piętnastego dnia po katastrofie. Przyleciała na Catherine Perth — nowiutkim i lśniącym transportowcu, z którego wysłała po nich wahadłowiec.
Statek transferowy to był jeden z tych nowych typów Trimmera, przeznaczony głównie do dźwigania ciężkiego sprzętu. Ponieważ nie mieścił się w komorze Winka, pilot ustawił go tuż przy głównym wyjściu, skąd wciągnął ich na pokład kołowrotem. Nikomu nie było przykro odjeżdżać. Maggie, wyjeżdżając na górę, rzuciła jakąś uwagę o tym, że na szczęście nie musieli liczyć na miejscowych.
Читать дальше