Na tablicy kontrolnej płonęła zielona lampka, która zapewniała ich o stałym dopływie powietrza z Winka. Jeśli dopływ się przerwie — a właściwie: kiedy dopływ się przerwie, lampka zgaśnie, a włączy się sygnał alarmowy.
Hutch siedziała wpatrzona w ciemność. Światło z okien wahadłowca wyławiało z mroku zarys pokładu.
— Niewesoło, co? — George przerwał długą ciszę.
— Nie bardzo — potrząsnęła w zadumie głową.
— Wszystko będzie dobrze. — Uścisnął jej ramię. — Zawsze jest ciężko, kiedy nie można zrobić nic innego, jak tylko siedzieć i czekać. W kilka minut później zamarł ich ostatni konwektor.
Piłki już nie dało się oglądać bez powiększenia. Była teraz małym strzępkiem nocy o nieokreślonym zarysie, pustym miejscem między gwiazdami. Studzienką pośród pełnego świateł miasta. Pulsacje jej sygnału radiowego tańczyły po monitorze, który przygotowała sobie Maggie. Carson siedział przed nim, intensywnie wpatrzony. Drugi ekran wyświetlał obliczenia telemetryczne. Carson z roztargnieniem wyjadał płatki śniadaniowe z trzymanej na kolanach miski. Obok drzemała Maggie.
Hutch z George’em grali w szachy, przytrzymując szachownicę na zbiorniku z wodą. Janet dzieliła uwagę między własną książkę a ich partię (miała grać ze zwycięzcą). George pogryzał czekoladowe ciasteczka. Wszyscy stosunkowo dobrze przystosowali się do chwilowych ograniczeń. Czuli się w tym wahadłowcu niemal jak w domu.
Jakikolwiek ruch mogli uprawiać, rzecz jasna, tylko na zewnątrz. Chronieni polem flickingerowskim pozwalali sobie spacerować po statku, ale to się skończy, kiedy utracą dostawy powietrza z zewnątrz, bo wtedy nie będzie można napełnić butli powietrznych bez naruszania zapasów na wahadłowcu.
Nie rozmawiali wiele na temat istniejących zagrożeń. Ale w tych umyślnie mało znaczących rozmowach, które stały się teraz kluczowym punktem dnia, Hutch zauważyła tendencję do mimowolnego ściszania głosu, do odzywania się półgłosem, tak jak to zwykle bywa w kościołach. Podtrzymywano jednak twierdzenie, że wybawienie jest tylko kwestią czasu.
No i nieustannie oddawali się spekulacjom na temat Piłki. Udało im się odkryć, że sygnał wychodzi z samego środka obiektu.
— To musi być jakaś antena — oznajmił George, przecinając powietrze wieżą. — A powtarzalny sygnał radiowy musiał być przeznaczony dla kogoś, kto znajdował się w tym układzie. — Postawił wieżę tam, gdzie wspierała znajdującego się w opałach gońca. To był dopiero początek gry, a już wszystko zdawało się wskazywać na jego przegraną. Jak zwykle. — Ciekawe, czy ktoś gdzieś prowadzi nasłuch?
— Ktoś gdzieś musi — odpowiedziała mu Janet. — Ktoś od czasu do czasu musi tu dokonywać jakiejś konserwacji.
— Może to nie wymaga konserwacji — odezwała się Hutch. Wjechała między pionki swoim czarnym laufrem. Poświęciła go. George nie miał pojęcia, po co. — Nie możecie lekceważyć nieznanej technologii — dodała.
Carson uniósł pustą już miskę po płatkach i przechylił ją tak, że ustawiona była pod tym samym kątem co Piłka.
— Hutch — zagadnął — czy były jakieś zakłócenia w sygnale, kiedy przez to przechodziliśmy? Czy to w ogóle nas zauważyło?
— Pojęcia nie mam. Nie rejestrowałam sygnału. Wtedy nie widziałam powodu.
Janet uśmiechnęła się uprzejmie do George’a i potrząsnęła z powątpiewaniem głową.
— Poddaj się — zaproponowała.
— Dlaczego to jest takie wielkie? — zapytała Hutch.
— Może jest czymś więcej niż tylko stacja przekaźnikową — podsunął George.
— Ale co to jeszcze mogłoby być?
— Może teleskop. Coś w rodzaju Tindle, tylko większy.
— O wiele większy — dodał Carson. — Przy teleskopie o takich rozmiarach widzielibyśmy, jak ktoś zapala zapałkę po drugiej stronie Próżni.
— Twój ruch — rzuciła z uśmiechem Hutch.
George odsunął się od szachownicy, wzruszył ramionami i przewrócił swojego króla.
— Gdyby to rzeczywiście był teleskop — mówiła Janet — musiałby być ciałem stałym. A my wtedy robiliśmy ile? Pięćdziesiąt tysięcy kilosów? Nie zostałaby po nas mokra plama.
— Zależy jak by był zrobiony — sprzeciwił się Carson.
Janet poustawiała figury i odwróciła szachownicę czarnymi do Hutch.
— I coś jeszcze — dodała. — Załóżmy, że masz miskę tych rozmiarów. Jak byś nią obracał?
— Co?
— Jeżeli to teleskop, to jak byś nim obracał? Wydaje mi się, że przy pierwszej próbie rozpadłby się w kawałki.
— Może nim się nie obraca — sugerował George. — Może został od razu ustawiony tak, by można było obserwować coś, co się za bardzo nie rusza. Tak ledwo dostrzegalnie.
— Nie mogę sobie wyobrazić, jak się to wszystko trzyma w kupie — dobiegł ich głos Maggie.
— Myślałem, że śpisz — powiedział Carson z niemal ojcowskim uśmiechem na twarzy. — Jeśli to jest teleskop i rzeczywiście został nakierowany na jeden cel, co można przez niego zobaczyć? — Wyczyścił ekran i skierował swoje pytanie do komputera.
Maggie wstała i przeciągnęła się.
Janet, która dla Hutch była przyzwoitym partnerem, wyszła, jak zawsze, na c-4 — angielski początek. Hutch dziwiła się, jak to możliwe, że kobieta tak energiczna, mało dbająca o własne bezpieczeństwo, mogła upodobać sobie wyjście tak rozsądne, ostrożne i metodyczne.
— Nic — zakończył Carson swoje dociekania. — Na linii wzroku nie ma tam nic.
— To już tu jest dosyć długo. Cofnij się o dwanaście tysięcy lat i sprawdź jeszcze raz — poradziła mu Maggie.
George wziął do ręki książkę Janet. Była to powieść historyczna, której akcja toczyła się tuż po upadku Stanów Zjednoczonych. Zaczął ją kartkować.
Carson otrzymał już swój wynik i uśmiechnął się.
— Mały Obłok Magellana. To ciekawe.
— Dlaczego? — zainteresował się George.
— Bo to najbliższy obiekt pozagalaktyczny — odpowiedziała mu Hutch.
— Trudno uwierzyć — dziwiła się Janet — że ktoś mógł zbudować takiego potwora tylko po to, żeby obserwować jeden astronomiczny cel. Wygląda mi to na zbytek pracy.
George zmarszczył brwi.
— Myślałem, że najbliższa galaktyka to Andromeda.
— Andromeda to najbliższa z dużych — wyjaśniła Hutch. — Jest o dwa miliony lat stąd. Ale Obłoki Magellana — są dwa — oddalone o zaledwie jedną dziesiątą tej odległości.
Maggie potarła oczy.
— Bardziej mnie interesuje, co jest u tego końca. Mówiłeś, że gdzieś w tej biostrefie jest jakiś tlenowy świat. Jak on wygląda?
— Nie mam zbyt wielu szczegółów — odparła Hutch. — Moje detektory paskudnie się rozregulowały. Temperatury są tam zbliżone do ziemskich. Oceany wodne. Istnieje życie. Ale nie wysyła fal elektromagnetycznych. I tyle tylko wiemy na pewno.
Janet już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, gdy nagle światła w kabinie pociemniały. Ale nie zgasły.
Hutch zajrzała natychmiast do kabiny pilota. Nadal płonął ciepły, zielony blask lampki tlenowej.
— Trzymamy się — powiedziała.
Kilka chwil później światła pojaśniały.
Nikt nie sypiał dobrze. Wszyscy wiercili się i przewracali z boku na bok, robili bezsensowne wycieczki do łazienki i czytali do późna. Mieli trzy wygodne kanapy, z początku były z tym pewne problemy. Najpierw mężczyźni upierali się, że będą spać na podłodze. Hutch, czując na sercu ciężar tradycji, odmówiła korzystania z kanapy i zadeklarowała chęć sypiania w fotelu pilota. Janet i Maggie oświadczyły, że nie przyjmą żadnych szczególnych względów. W końcu wszyscy zgodzili się na plan rotacyjny — każdy miał spać na kanapie trzy noce z pięciu, a pozostałe dwie w kabinie pasażerskiej.
Читать дальше