Mimo ograniczonych zapasów żywności zapanowała ogólna tendencja do objadania się. Trzymali się teraz blisko wahadłowca, z rzadka tylko wychodząc na spacery. Długie, nie oświetlone korytarze statku budziły w nich niepokój.
Hutch dowiedziała się, że Janet była aktywistką ruchów pokojowych podczas wojen arabskich. Regularnie pikietowała Radę Światową i dwa razy siedziała w więzieniu — raz w Bagdadzie, a raz w Nowym Jorku.
— W Nowym Jorku wybieliliśmy sobie cele — opowiadała — i gliny się wściekły. Wszyscy mieliśmy świetnego rzecznika prasowego. NewsNet zjawił się zaraz następnego dnia, żeby porobić zdjęcia. W końcu musieli coś z tym zrobić. To nie wyglądało dobrze, kiedy pozamykali porządnych i wykształconych obywateli. Wtedy ludzi łatwiej było czymś poruszyć.
Hutch po jakimś czasie zdała sobie też sprawę, że Frankowi Carsonowi, mimo wszystkich jego osiągnięć i pozorów brawury, tak naprawdę brakowało pewności siebie. Potrzebował akceptacji ludzi ze swego otoczenia i wcale nie odpowiadała mu rola szefa misji. Wydawało jej się, że czuł ulgę na myśl, iż sytuacja kryzysowa przydarzyła im się na statku — w zakresie odpowiedzialności Hutch. I pewnie z tej przyczyny odczuwał dla niej szczególny rodzaj współczucia, jako dla osoby, która do pewnego stopnia zawiodła. Hutch z trudem ukrywała swoje rozdrażnienie. Sama kwestionowała własną kompetentność, ale nie zamierzała dopuszczać do tego innych. Co więcej, współczucie lokowało się nisko w jej skali wartości.
George wyraźnie się do niej zbliżał. Od czasu do czasu, kiedy rzucał jakiś żart na temat niemożności wyizolowania się albo korzyści płynących z celibatu („pozwala oczyścić umysł”), Hutch dostrzegała w jego oczach skrywaną pasję. Jej własne emocje obracały się w środku jak żarna. Uwielbiała być blisko niego, ale frustrowało ją, że mogą być sami tylko wtedy, kiedy idą razem na spacer. A to było tak, jakby ogłaszali publicznie, że coś tu się święci.
Maggie nie czyniła sekretu ze swych zastrzeżeń na temat męskich możliwości intelektualnych.
— Są w porządku, kiedy są sami — mówiła — ale daj z nimi do jednego pokoju kobietę, a ich iloraz inteligencji natychmiast opada o trzydzieści punktów. — Ukrywała swoje uwagi pod płaszczykiem kpinek, ale wszyscy podejrzewali, że kryje się pod nimi jakaś zadawniona rana, która nie chce się zagoić. Nikt się nie obrażał.
O jedenastej sześć w czwartek, 31 marca, dokładnie w tydzień po zderzeniu, zadźwięczał dzwonek alarmu. Hutch się odpięła, ale Carson przytrzymał ją w miejscu.
— Spokojnie. Ja się tym zajmę. — Podpłynął do konsolety. Panowała cisza. Słyszeli, jak się tam krząta, jak wciska guziki przy aparaturze.
— Spada ciśnienie powietrza — oświadczył. — Niewiele już dostajemy.
— Chodźmy sprawdzić — powiedziała Hutch.
Pękła rurka, która łączyła Alfę z pompami powietrza na statku. Wypływał z niej fontanną strumień pary, by po chwili zamienić się w kryształki i odpłynąć w powietrzu.
— Można by pomyśleć — mówił Carson — że w komorze wahadłowca sprzęt powinien być odporny na mróz.
— Wszystko ma swoje granice — odparła Hutch. — Nikt nie zakładał, że to miejsce będzie stale zamarznięte.
Pokład i urządzenia pokryte były szronem. Kiedy poświeciła dookoła latarką, w promieniach światła zatańczyły delikatne białe cząsteczki.
— Mamy kilka zapasowych. Zaraz wymienimy.
Było już -77.
Tego wieczora grali w brydża na kolejki. Trwało to dłużej niż zwykle i kiedy się skończyło, nikomu już nie chciało się spać.
Hutch miała dla siebie jedną z kanap. Było tu znacznie wygodniej niż na fotelu z przodu pojazdu, ale i tak musiała się przywiązać, żeby nie polecieć do góry.
— W końcu — rzucił George — wszyscy będziemy siedzieć w kręgu na Mogambo i snuć wspomnienia o tym wszystkim. — Nie wyjaśnił, co to takiego Mogambo.
— Mam nadzieję — odparła. Światła były już zgaszone.
— Poczekaj, a zobaczysz — mówił dalej. — Nadejdzie dzień, kiedy będziesz gotowa oddać wszystko, żeby znów się tu znaleźć i od nowa przeżyć tę noc.
Ta uwaga ją zaskoczyła. Nie była utrzymana w dotychczasowym tonie.
— Nie wydaje mi się. — Pomyślała, że chciał powiedzieć coś więcej, ale pozostawiał to jej domyślności. Na trzeciej kanapie leżała Maggie. Bez wątpienia tam była — Hutch wiedziała, że marzyła o tym, żeby wśliznąć się pod koce. Cholera. — Dobranoc, George — odrzekła i dodała szeptem, zbyt cichym, żeby ktokolwiek go posłyszał: — Być może.
Połączenie z pompami wysiadło następnego ranka, właśnie kiedy wstawała. Carson już czekał na nią w kabinie pilota.
Poszli razem, niosąc ze sobą lampy, i jeszcze raz odłączyli rurkę, żeby zastąpić ją następną. Kiedy zajęci byli pracą, Hutch zaczął trapić dziwny niepokój.
— Coś jeszcze jest nie tak — odezwała się.
— Co? — zapytał Carson.
Chwilę to trwało.
— Nie ma zasilania.
Zniknął charakterystyczny pomruk urządzeń elektronicznych, który normalnie było słychać na całym statku.
— Hej! — zabrzmiał im w uszach głos George’a. — Mamy tu jakieś czerwone światło.
— Już tam idę — odpowiedziała Hutch. Potem zwróciła się do Carsona: — Z pompami koniec. Musimy przejść na wewnętrzny zapas powietrza.
— To za wcześnie — ubolewał Carson.
— Wiem.
— Dobra — mówiła Maggie. — W tym stanie rzeczy wykorzystamy resztki powietrza na wahadłowcu ósmego kwietnia. Plus minus kilka godzin. Powietrze z butli pozwoli nam doczekać dziewiątego. A odsiecz dotrze tu dopiero dwa dni później.
„W najlepszym razie”.
Łączność na statku przeszła na zasilanie z małej baterii pomocniczej. Poza tym statek był martwy.
— Zbiorniki Winka są pełne — powiedział George.
Hutch skinęła potakująco głową.
— Ale to nam nie pomoże, skoro nie działają pompy. George — chyba po raz pierwszy — dostrzegł, że sprawy mają się naprawdę źle. Pobladł na twarzy.
— Nie można pompować ręcznie? Potrząsnęła przecząco głową.
— Powiem wam coś — wtrąciła Janet. — Jeżeli i tak mamy tego nie przeżyć, to ja nie chcę umierać tutaj. Dlaczego nie wystartujemy i nie odlecimy gdzieś daleko od tego mauzoleum?
— Moglibyśmy — odpowiedziała jej Hutch. — Ale jeśli nadejdzie pomoc, o wiele łatwiej będzie im znaleźć Winka niż wahadłowiec. Ona też była wstrząśnięta. George przylgnął wzrokiem do twarzy Hutch.
— Musi być jakieś wyjście.
— A co z Kosmikiem? — zapytała Maggie. — Quraqua jest bliżej niż Nok.
Hutch podciągnęła kolana pod brodę.
— Prosiłam ich o pomoc już w dziesięć minut po otrzymaniu odpowiedzi z Noka. I musieli widzieć nasz pierwszy sygnał SOS. I pewnie także odpowiedź z Noka. Zakładając najbardziej sprzyjające okoliczności — że uświadomili sobie nasze zagrożenie, że mieli wolny statek i że wysłali go natychmiast, kiedy Nok się wycofał, dotrą na miejsce prawdopodobnie odrobinę wcześniej niż Ashley Tee. Ale tylko odrobinę. Odległość w nadprzestrzeni wynosi jakieś osiem dni. No i będą potrzebowali kolejnego dnia, żeby nas odnaleźć, kiedy już tu będą. Przynajmniej jednego dnia.
— A my i tak będziemy martwi — podsumował George.
Maggie wypisywała w swoim notatniku jakieś zawiłe wzory.
— Niechętnie wnoszę jakiekolwiek radykalne propozycje. — Każdą sylabę wymawiała z dziwną wyrazistością, jakby ją odczytywała. — Ale w sumie mamy czterdzieści dni powietrza, które będziemy mogli podzielić tak, jak będziemy chcieli.
Читать дальше