— I co teraz?
— Czas spróbować skoku. Liczymy do dziesięciu. — Nastawiła wszystko i potrząsnęła głową widząc poziom energii w hazeltinach, który wynosił około sześciu procent wymaganego minimum. — Dobra — uderzyła w uruchamiający guzik.
Silniki zawyły.
Wzdrygnęły się.
Jeszcze raz zawyły.
Wyłączyła.
— To koniec.
Widzieli już wyraźnie szczegóły budowy tego czegoś. Jakieś żebra. Próżnia stała się powierzchnią — niebieskoczarną, połyskującą jak plasten albo powierzchnia oceanu.
— Wiesz, jakie to wariactwo? — dziwił się Carson. — Nadal nie mamy żadnych odczytów o grawitacji. Co to właściwie jest? Każdy obiekt o takich rozmiarach musi mieć pole grawitacyjne.
— Detektory nawaliły — orzekł George.
Niecała minuta. Hutch przestała patrzeć na zegar. Usłyszała w kabinie dźwięk rozpinanego pasa.
— Proszę pozostać w pasach.
— Po co? Co za różnica? — To mówiła Janet.
— Zróbcie, co powiedziałam. Bo tak się to zwykle odbywa na porządnie dowodzonym statku. — Otarła usta wierzchem dłoni. Cala siła nabytej wiedzy pchała ją do włączenia retrosilników. Ale ona wyłączyła tylko monitory, żeby oszczędzić im przerażającego widoku.
Zamknęła oczy.
— Niech to szlag — wyrwało jej się i nie bardzo mogła powstrzymać płynące z oczu łzy. Na tym odciętym teraz mostku czuła się dziwnie bezpieczna. Uwielbiała w tej chwili miękką teksturę skóry na siedzeniu fotela pilota, zielony poblask lampek i elektroniczny pomruk systemów Winka.
— Hutch? — głos Carsona brzmiał już teraz zupełnie spokojnie.
— Tak?
— Fantastyczna z ciebie kobitka.
Uśmiechnęła się w mroku zamkniętych powiek.
Na pokładzie NCA Winckelmann, czwartek, 24 marca, 11.03
Hutch wsłuchiwała się w znajome dźwięki mostka. W napięty oddech Carsona, w szepty z kabiny pasażerów, może modlitwy, życzenia albo słowa, których nie zdążyło się wypowiedzieć wcześniej.
Czuła się przerażona, bezsilna i upokorzona, ale mimo to nie chciała, żeby już było po wszystkim… Mój Boże, jak bardzo nie chciała, żeby już było po wszystkim…
Z całej siły zacisnęła powieki. Całą resztę świata zredukowała do bicia własnego serca i miękkiej linii fotela. A jakiś wewnętrzny głos zaczął odliczanie.
Trzy. Dwa.
Przód kadłuba otrzymał potężny cios.
Statkiem szarpnęło. Rozdzwoniły się alarmy. Elektrostatyczny szum zasilania w ścianach subtelnie zmienił odcień, pogłębił się tak, jak to czasem zdarzało się w sytuacjach kryzysowych. Carson wykrzyknął coś niezrozumiale.
A ona nadal żyła.
Mieli kłopoty. Płonęła deska rozdzielcza nawigacji, w powietrze wzbijały się kłęby czarnego dymu. Na wszystkich konsoletach zapłonęły rzędy ostrzegawczych lampek. Trzasnęły dwa monitory. Z kanałów komunikacyjnych płynęły głosy z komputera. Gdzieś w głębi statku systemy wyłączały się, jakby z westchnieniem.
Ale nie odpłynęła w nicość.
Spojrzała na wskaźniki i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Znajdowali się na wysokości stu czterdziestu kilometrów — i nadal się wznosili!
Wznosili się?
Uciszyła sygnały alarmowe i wpatrzyła się pilnie w tablice urządzeń kontrolnych. Zasilanie zaczynało robić się niestabilne. Wyłączyła je i przeszła na pomocnicze.
Wtedy dopiero wypuściła oddech.
— Co się stało? — zapytał ostrożnie Carson.
— Cholera, nie wiem. Wszyscy cali? Byli w szoku, ale cali.
— Już po wszystkim? — spytała Janet.
Ktoś wybuchnął śmiechem.
W kabinie pasażerów zerwały się owacje.
— Wygląda na to, że przeszliśmy przez to na wylot — odpowiedziała Hutch. — Tylko że nie mam pojęcia, jak…
— Cholera jasna, Hutch — rzuciła Maggie. — To było coś pięknego!
Hutch trzęsły się ręce.
— Co zrobiłaś?
— Cholera, nie wiem.
Wygasiła ogień i wysłała sygnał SOS. Carson wychylił się ku niej i klepnął ją po ramieniu.
— Chyba nie chciałbym przechodzić przez to jeszcze raz. Przelecieli na wylot przez trzysta kilometrów.
— Hutch — włączył się George — to był najlepszy pokaz pilotażu, jaki w życiu widziałem.
Teraz już śmiali się wszyscy. Dołączyła do nich, mało dbając o to, że ta radość jest nieco histeryczna. Kogo to obchodzi.
Powierzchnia powoli się oddalała. Lekko połyskiwała. Może to wewnętrzne światło. A może odbite światło gwiazd.
— Może — rzuciła Maggie śmiejąc się i płacząc jednocześnie — to był tylko dym.
Niebo na ekranach wyraźnie się kręciło.
— Koziołkujemy — powiedziała Hutch. — Ale to nic. Da się naprawić.
— Czy nic nam nie jest? — zapytał George. Jego głos drżał.
— Tak. Nic nam nie jest. — Hutch sprawdzała właśnie wszystko po kolei. W kilka sekund po zderzeniu urządzenia zasilające posłały przez statek falę energii. Wszędzie były systemy zabezpieczające, ale nie były — nie mogły być — wystarczająco sprawne. Kto wie, co mogło się spalić? Będzie musiała przejść się po statku, żeby oszacować szkody.
— Jesteśmy w niezłej formie — powiedziała. — Mamy trochę kłopotów z zasilaniem, ale nie takich, z którymi byśmy sobie nie poradzili.
Zasilanie pomocnicze składało się z sieci baterii i kolektorów energii słonecznej. Kilka z nich również było niesprawnych.
„Niedobrze”.
— Działa system podtrzymywania życia. Ale nie uda nam się zapalić głównych silników, a hazeltiny nie będą mogły się z powrotem załadować, więc nie mamy napędu gwiezdnego. Jesteśmy na martwych wodach.
Odczyty z nawigacji wykazywały że odłączyły się urządzenia nadzorujące zmiany wysokości. Ciśnienie wody gwałtownie spadło, ale teraz utrzymywało się na jednolitym poziomie. Oznaczało to, że wybuchł jeden ze zbiorników. System nadzoru przepływu energii w hazeltinach ukazywał jej oczom płaski liniowy wykres. Nawet gdyby miała dość energii, żeby wejść w nadprzestrzeń, tak naprawdę nie miałaby żadnej możliwości określenia punktu, w którym wyjdą z powrotem. Ale przecież mogło być gorzej, pomyślała. Mieliśmy cholerne szczęście. Wciąż jeszcze trzęsły jej się ręce.
Oddalili się na tyle, że obiekt znów zaczął przybierać jajowaty kształt.
— Czy to mogła być woda?
— Nawet woda rozwaliłaby nas w kawałki — odpowiedział jej Carson. — Chyba że miałaby zaledwie kilka centymetrów głębokości.
— Hej! — odezwał się zdumiony głos Janet. — Dlaczego ja ciągle usiłuję wypaść z fotela?
— Bo koziołkujemy — odparła Hutch. — Zdecentrował nam się środek ciężkości.
Carsona całkowicie pochłonął jajowaty kształt.
— Jest cieniutki. Na skalę mikro. Musi tak być.
— Możemy się jakoś naprostować? — Maggie była wyraźnie nieszczęśliwa. — Niedobrze mi.
— Robię co mogę.
Dopalacz numer cztery wyraźnie nie reagował. Odłączyła go i ustawiła od nowa sekwencję ogniową.
— Głowy do góry — zakomenderowała. — Będziemy mieli lekkie szarpnięcie.
— Mamy dość energii na takie rzeczy? — zaniepokoił się Carson.
— Wystarczy. Będziemy musieli spędzić tu jakiś czas, a chyba nie mamy ochoty przez cały czas się toczyć… — Odpaliła silniki i z satysfakcją poczuła ciąg rakiet, poczuła, jak reaguje nań statek.
Sekwencja dopalaczy była długa i skomplikowana, ale w końcu gwiezdny taniec na monitorach zwolnił tempo, zmienił kierunek, jeszcze raz zmienił kierunek, aż w końcu prawie zupełnie ustał. Prawie. Wciąż jeszcze delikatnie znosiło ich na boki.
Читать дальше