Zawahał się. Pomyślał o wrogach słyszących każde słowo.
— Daty, które podałaś, nie są zbyt dokładne — stwierdził. — Gdybym leciał do Sfery Gaal, mógłbym tam być już przeszło miesiąc temu.
— Zdaję sobie sprawę, że Hiperlogos nie jest już pewny. Przecież zniknęły wszystkie dane Cressidy. Nie możesz mi więc dać instrukcji.
Gabriel nie odrzekł nic.
— Podobnie jak ty, zbudowałam własny system komunikacji. Czy możemy połączyć nasze sieci?
Myślał chwilę.
— Oddal się od układu — rzekł. — Potem naceluj odbiornik tachliniowy na Illyricum i nastrój się na Kanał Trzy Tysiące. Przyślę ci szyfr.
Skinęła głową.
— Cieszę się, że jestem z tobą, Aristosie.
— I ja, mimo zagrożenia, cieszę się, że jestem z tobą. Pocałował ją i w tym momencie kobieta, pawilon, Mount Trasker, wszystko znikło, a on siedział w kawalerce Remmy’ego, leniwie przebierając palcami po klawikordzie.
Rozejrzał się bardzo zaniepokojony.
Ktoś wyciągnął wtyczkę.
Gabriel wezwał Fletę w Rezydencji na Illyricum i otrzymał informację, że w całej Logarchii łączność jest normalna. Widocznie tylko jeden kanał do Tienjin został przecięty. Gabriel wydał Flecie rozkaz, by przekazała Zhenling szyfr, po czym wstał i spacerował tam i z powrotem, wyglądając przez odsłonięte okna na drugim piętrze. Dzień był ponury, z niskich chmur sączyła się mżawka.
Gabriel, choć zamknięty w małej przestrzeni i pozbawiony łączności, po raz pierwszy w takiej sytuacji wcale się nie nudził.
Walka z Silvanusem odbyła się wczoraj. Gabriel i Clancy uzyskali od dwóch spiskowców zapewnienie, że wszelkie ich wyjaśnienia na temat trupów i ran będą brzmiały korzystnie dla Gabriela.
Po powrocie Gabriel wysłał notatkę dla Remmy’ego do jego rodzinnego domu, kilka ulic dalej. Remmy odpowiedział na wiadomość osobiście. Pojawił się z obłędem w oczach — był przekonany, że pojedynek dopiero ma się odbyć. Przeszkodzono mu w jakichś osobistych obrzędach. Miał na sobie prostą białą koszulę z religijnymi medalionami przyczepionymi za pomocą niebiesko-czerwonych wstążek. Wokół szyi również zwisały medaliony, a jeszcze inne przywiązano wstążkami do rąk i nóg. Uzyskawszy zapewnienie, że walka już się odbyła i że Gabriel zwyciężył, Remmy, wielce zdumiony, zgodził się ukryć go w swej kawalerce i wywiedzieć się, jakie stanowisko w tej całej sprawie zajmują władze.
Gabriel urządził wszystko tak, by to jego odosobnienie stało się znośne. Zainstalował tachlinię między kawalerką a swoim apartamentem w Santo Georgio, stamtąd na Cressidę i do Hiperlogosu. Sygnał z kierunkowych anten przekaźnikowych nie był możliwy do wykrycia z domu Saiga w Santo Georgio, przynajmniej nie z tak małej odległości. Możliwe oczywiście, że cała planeta jest podsłuchiwana, że wszystko, co się tu dzieje, jest rejestrowane i że Obserwatorzy zostali wykryci zaraz po wylądowaniu. Czemuż jednak spiskowcy mieliby robić takie rzeczy? A ponadto Gabriel przecież nie mógł na to nic poradzić.
Spał tylko parę godzin, poza tym cały czas chodził tam i z powrotem po pokoju. Komponował muzykę, opracowywał nowe patenty z nanotechniki, a równocześnie Horus dyktował analizy socjologiczne do oficjalnego dziennika podróży Cressidy.
Wiatr ciskał mżawką o szyby. Ulice były prawie puste, tylko kilku żebraków patrzyło na pogodę z zawodową obojętnością.
Spiskowcy zrobili parę rzeczy bardzo dla siebie niebezpiecznych. Przecięli łączność osób nie znajdujących się w zasadzie pod ich kontrolą, a to było równie lekkomyślne i niemądre, jak usuwanie zbiorów z ogólnodostępnych archiwów. Gabriel zastanawiał się, czy to sam Saigo podejmował te decyzje, czy też może jeden z jego uczniów wpadł w panikę. Może Saigo dopuścił do tego, by zapanował nad nim daimōn. Daimōn o dużej sile woli, lecz o niewielkich zasobach zdrowego rozsądku.
Może Saigo miał swój własny Głos — wyrafinowanego potwora, potrafiącego wypracować własną drogę do władzy.
Hmmm.
Gabriel rozmyślał o Głosie. Nie próbował znowu skontaktować się z Głosem, gdyż miał w myślach zamęt, a przypływ zdolności twórczych zbyt go teraz absorbował. Nie zdobyłby się na głęboką medytację, niezbędną, jak przypuszczał, do takiego kontaktu.
A jednak Głos o czymś wiedział. Może nadszedł czas, by wziąć się w garść i spróbować.
Ponownie połączył się z Fletą. Powiedziano mu, że Zhenling się nie odzywała. Potem siadł przy klawikordzie, wyciągnął dźwignię, która z niemuzycznym łomotem opuściła skomplikowany mechanizm do tonacji B-mol, i zagrał kilka kojących akordów, przy których próbował zebrać myśli. Jego duch zaczął odlatywać po muzycznej stycznej. Gabriel zdjął więc dłonie z klawiatury i skoncentrował się nad bieżącym zadaniem.
Zamknął oczy, licząc do dziesięciu, wziął głęboki oddech, wstrzymywał go przez dziesięć sekund, następnie przez dziesięć sekund wydychał powietrze.
— Tzai — powiedział szeptem wyzwalającym krzyk ducha. Jego lewa dłoń, dłoń Głosu, zaczęła kreślić na wierzchu klawikordu glif Zaangażowanej Ikonografii, oznaczający „strzeż się”. Druga dłoń ułożyła się w mudrę „dialog”. Pozwolił, by znak „strzeż się” zapisał mu się w mózgu, wypalił ogniem na wewnętrznej stronie powiek. — Dai — powiedział.
Wyobraził sobie ten znak, jak płynie w pustce — jedyny mieszkaniec wszechświata. Zmienił mu kolor, przesuwając go przez widmo elektromagnetyczne; odsunął go w dal, aż wydał się główką szpilki, potem przywołał go, blisko, by nad wszystkim dominował. Poddał znak analizie, przywołał w myślach jego znaczenia, wyodrębnił modyfikacje dla „groźby” i „czujności”, klaustrofobiczny trapezoid o ścianach nachylonych do wnętrza, rozkaz, który temu wszystkiemu nadawał cechę ponaglenia.
— Giń — rzekł, a potem usłyszał zimny słaby szept:
— Gabrielu Aristosie.
Serce Gabriela podskoczyło. Ostry, wstrząsający impuls przeszył jego włókna nerwowe.
Zmysły Gabriela wypełniło uczucie nie do opisania. Miał wrażenie, że jest na wielkiej czarnej równinie, że z niewiadomej odległości dociera do niego ledwo słyszalny dźwięk, o silnym odcieniu melancholii i samotności.
Głos jakby oddalony o całe lata świetlne.
Poczuł na języku wyraźny smak metalu. Gabriel skoncentrował się i przez nieziemską odległość oddzielającą go od dalekiego Głosu wysłał w ciemność pytanie.
— Jak masz na imię?
— Nie mam imienia. Imiona są niebezpieczne.
Nadaj czemuś imię, a uzyskasz nad tym władzę, pomyślał Gabriel. Ten daimōn zdecydował, że nikt nie będzie miał nad nim władzy.
— Czym jesteś?
— Jestem rzeczą, której obecnie potrzebujesz.
— A czego potrzebuję?
Gabriel jak Sokrates chciał zadawać pytania, aż ujawni mu się istota tej rzeczy.
— Potrzebujesz… —Chwila wahania. — Potrzebujesz nawigatora.
— Nawigatora? Czy wiesz, dokąd zdążam?
— Dążysz do miejsc niebezpiecznych.
— A ty mnie bezpiecznie poprowadzisz?
— Nie ufaj im.
Znowu ostrzeżenie. Strategia Gabriela była zbyt przejrzysta: daimōn nie zamierzał grać w pytania i odpowiedzi.
— Komu nie powinienem ufać?
— Remmy’emu. Zhenling. Czarnookiemu Duchowi. Wszystkiemu tu na Terrinie.
Читать дальше