— Dai!
Przeciwnik zablokował uderzenie obronnym skrzyżowaniem swego miecza i parującej ciosy ręki. Jego daimōn spojrzał gniewnie czerwonymi oczyma na Gabriela. Silvanus skręcił dłoń, chwycił w garść czubek Gabrielowego miecza i spuścił ostrze własnego miecza na jego głowę. Gabriel zablokował uderzenie lewą rękawicą, kopnął lewą stopą, i uderzył poduszeczką stopy („Dai!”) w splot słoneczny Silvanusa.
W ten sposób odepchnął Silvanusa i uwolnił klingę swojej broni. Czerwonooki daimōn nawet nie mrugnął, lecz Silvanus łapał oddech. Gabriel, sunąc naprzód, zaczął kreślić mieczem ósemkę, figurę, która miała przesunąć siły z powrotem do lewej dłoni, gdyby ich potrzebował. Silvanus cofał się, chętnie ustępując. Jego zimne oczy śledziły miecz Gabriela, analizowały dziwny sposób ataku, mierzyły rytm poruszeń.
W pewnej odległości, poza obszarem ostrego widzenia, Gabriel zauważył, jak inne postacie rozpraszają się, schodząc z drogi walczącym.
Ruch Silvanusa — wypad typu „wszystko albo nic” — ponad ręką Gabriela, był wycelowany w jego tercję, dokładnie w chwili, gdy miecz Gabriela schodził do dolnej kwarty, na krańcu ósemki.
Gabriel przygotował się na to: jak nikt znał słabości ósemki. Lewa ręka machnęła przed torsem i wewnętrzną stroną dłoni odparowała wypad. Ręce miał teraz skrzyżowane na piersiach. Gdy Silvanus wycofywał się z wypadu, Gabriel postąpił naprzód, wykonując rękami ruch nożycowy; kostki lewej dłoni celowały w twarz Silvanusa, prawa cięła mieczem jego tors. Silvanus, prawdopodobnie pomyliwszy prawą i lewą stronę, postanowił zablokować uderzenie w twarz tymczasem czyste pchnięcie mieczem wycięło mu w boku czerwoną linię.
Ze złością kopnął Gabriela w lędźwie. Gabriel odwrócił się, uniósł lewe kolano i przyjął uderzenie na udo. Ból go smagnął, mięśnie skurczyły się w spazmie; opuścił wzniesioną nogę tuż przy Silvanusie, żaden z mieczy nie mógł wykonać ruchu w tej niewielkiej przestrzeni. Dzięki energii sprawnej prawej nogi uderzył przeciwnika lewym łokciem w twarz. Czuł rwący ból w udzie. Silvanus, odrzucony ukosem do tyłu, ciął mieczem na oślep, ruchem, który prawdopodobnie był tyleż obroną, co atakiem. Gabriel odparował cios i wypuścił wroga: Deszcz po Suszy poinformował go, że uszkodzona noga może zawieść podczas ataku w pościgu.
Postępował ostrożnie, usiłując (Miś śpiewał mu do wewnętrznego ucha) opanować zbuntowaną nogę. Koniec z żurawiami, pomyślał. Silvanus cofnął się i próbował obejść Gabriela kołem. Koszula powoli mu czerwieniała, krew płynęła ze złamanego nosa.
Jaskrawe słońce stało wysoko i nie dawało już nikomu przewagi. Gabrielowi spływał z czoła pot, wrażenie to odbierał z dystansu, jakby chodziło o kogoś innego. Postanowił przełożyć miecz do prawej dłoni — lewa ręka i ramię już się zmęczyły.
— Rycerzu Silvanusie, możemy przerwać walkę — rzekł Gabriel.
Silvanus milczał. Jego krew zbryzgała trawę.
— Możemy na tym skończyć — zaproponował Gabriel.
Silvanus oddychał głęboko i równomiernie. Powietrze szumiało w jego ustach.
— Ustawił rytm oddechu —informował Augenblick. — Nasyca swe tkanki tlenem, by zaatakować. Tętno około 125.
— Skończ z nim —rzekł Mataglap.
— Zgoda —to Deszcz po Suszy. — Najlepiej go zaatakować, nim będzie miał czas na przemyślenie następnego wypadu.
Obaj poruszali się jednocześnie, tnąc przy każdym kroku. Klingi szczękały, miecz Gabriela operował na linii zewnętrznej. Gabriel zastosował koliste parowanie, by wznieść czubek ponad ostrze przeciwnika i zadać sztych w ramię, lecz Silvanus wzruszył swymi masywnymi, opancerzonymi barkami i miecz Gabriela przeciął tylko niebo. Silvanus wycelował w brzuch Gabriela. Gabriel odparował uderzenie lewą dłonią.
Potem Silvanus rzucił się naprzód, opancerzonymi ramionami wyrżnął w tors Gabriela, odrzucając go w tył. Gabriel stracił gwałtownie oddech w piersi. Nogę przeszył mu ból. Daimony zawyły z powodu tej utraty kontroli. Usłyszał krzyk jednego z widzów.
Gabriela pchał do tyłu impet ciężkiego ciała Silvanusa. Uszkodzona noga nie dawała oparcia w tym zmaganiu z masywniejszym mężczyzną. Klingi stały się bezużyteczne w zwarciu. Gabriel próbował wepchnąć usztywnione palce lewej dłoni w oczy Silvanusa, a Silvanus walił w jego twarz opancerzoną pięścią. Ich dłonie, nie dotarłszy do celu, zderzyły się, sczepiły.
— Twardemu naporowi przeciwstaw wycofanie —zasugerowała Wiosenna Śliwa.
GABRIEL: Tak! ‹wizualizacja ruchu›
MIŚ: Zapominasz o oddychaniu!
DESZCZ PO SUSZY: ‹wystąpienie prawą stopą› przeniesienie ciężaru ciała na prawą stopę› ‹uderzenie głowicą›
GABRIEL: ‹oddychanie›
DESZCZ PO SUSZY: ‹blok i cięcie›
GABRIEL: Zbuduj rytm. Jeden-dwa-trzy.
DESZCZ PO SUSZY: ‹obrona i sztych›
GABRIEL: Na końcu sekwencji będziemy mieli pół kroku przewagi.
DESZCZ PO SUSZY: ‹obrona i cięcie›
MIS: Oddychaj.
AUGENBLICK: Zada cios z góry.
GABRIEL: Kolista obrona ostrzem, z góry na dół. Przesunięcie w nieciągłość czasową.
DESZCZ PO SUSZY: ‹kolista obrona›
GABRIEL: Poczekaj… teraz!
GŁOS: ‹wypad›
MIŚ: Kiai.
GŁOS: ZDYCHAJ! ZDYCHAJ! ZDYCHAJ!
MATAGLAP: ZDYCHAJ!
HORUS: Kto do diabła…?
GABRIEL: Nie chciałem go zabić, do cholery!
Gabriel dał krok w prawo, obciążył zdrową nogę i głowicą swego miecza walnął Silvanusa w nerkę. Ten chrząknął, obrócił się, podniósł wysoko ostrze miecza, by z miażdżącą siłą opuścić je na dół. Gabriel zablokował cięcie opancerzoną rękawicą i sam zadał cios. Jeden…
Dysząc, obaj nieco się cofnęli, lecz ich miecze nadal się poruszały seriami cięć i sztychów. Dwa, trzy… Krew pokryła bok Silvanusa, płynęła mu po twarzy. Ślina z krwią sączyła mu się z ust z każdym dyszącym oddechem.
W jego nieludzkich oczach widoczne było teraz większe skupienie i zdecydowanie.
Ostrze Silvanusa wzniosło się wysokim łukiem, cięło nisko. Cztery, pięć… Gabriel przechwycił uderzenie silną strefą, skierował je od siebie, a sztych jego miecza zakreślił elegancki, opadający półokrąg. Odczekał jedno uderzenie serca i poszedł w przód.
…i pół!
— Zdychaj! — krzyknął Gabriel.
Sztych uderzył Silvanusa pod lewe ramię i wszedł głęboko. Gabriel napierał. Rozległ się wstrętny syczący dźwięk, gdy powietrze weszło, za ostrzem, w opłucną.
AUGENBLICK: Ta… rzecz… przejęła kontrolę.
DESZCZ PO SUSZY: ‹wycofanie ostrza›
GABRIEL: Pozwólcie, że odbiorę swoje ciało.
Equito opadł na ziemię jak worek kamieni. W mgnieniu oka ten imponujący zapas fizycznej energii przekształcił się w pozbawioną nerwów powłokę, niezdolną nawet do skurczów. Na ten widok Gabriela zalała fala zdumienia — Silvanus, przebity, obrócił się w nicość, jak balon. Gabriel odrzucił miecz i opadł na spryskaną krwią trawę przy ciele przeciwnika. Bulgoczący dźwięk nie dobywał się z jego gardła, lecz z klatki piersiowej. Zatem rana zasysała powietrze…
Читать дальше