Wissarion nie miał szczęścia. Utalentowany, ale w niewystarczającym stopniu, otoczony był zawsze — jak sądził Gabriel — przez ludzi bardziej niż on utalentowanych lub bardziej zdecydowanych. Jednym z nich okazał się jego własny syn. Skomponował jednak kilka ciekawych utworów, a dzieła innych twórców interpretował może konwencjonalnie, lecz z niezwykłą pieczołowitością.
Był drugim mężem Vashti. Zaanektowała go jako osoba dość młoda, w okresie gdy marzyła o rozwinięciu swych muzycznych talentów. Wissarion trwał przy niej dłużej niż inni — prawie jedenaście lat. Gabriel musiał przyznać, że ojciec próbował usilnie, choć bezskutecznie, utrzymać to małżeństwo. Na próżno. W końcu zabrał Gabriela i uciekł do innej domeny. Była to decyzja korzystna dla syna. Porzucił jednak zawód dyrygenta, co katastrofalnie odbiło się na jego możliwościach awansu. Stracił ponad dwadzieścia lat swej kariery, a jak się okazało, nie mógł już sobie na to pozwolić.
Gabriel usiadł na ławce. Muzyka wibrowała w jego nerwach. Podniósł długą białą kość i ustawił palce na otworach, które przedtem w niej wyciął. Wspominał ojca zmarłego na Załamanie w wieku stu dwudziestu czterech lat.
Uniósł kość do ust i zadął. Wydobył wysoki, ostry, głośny dźwięk, który zwyciężył z rozbrzmiewającym tu postrzępionym elektronicznym nagraniem. Ustawił palce w inny sposób i ponownie zadął. Intensywnie myślał o ojcu — łagodny, kochający, wspierający, nieco zagubiony i bezradny człowiek. To, że Gabriel osiągał sukcesy, pomagało mu, dodawało pewności siebie.
Gabriel zmarszczył czoło i ponownie zadął. Wziął mały nożyk. Zawahał się, czując na palcach dotyk zimnego metalu. Powinien pograć trochę na instrumencie, rozgrzać go, nim zacznie dokonywać zmiany.
Polecił, by muzyka w pomieszczeniu przestała grać. Nadal słyszał słabe dźwięki dochodzące z przedsionka. Pograł jeszcze przez chwilę na kostnym flecie, aż instrument rozgrzał się pod jego dłońmi. Potem ujął nóż i wyciął fragment z kości udowej swego ojca. Zagrał — tym razem dźwięk spodobał mu się bardziej.
Skomponował utwór na flet kostny, pieśń żałobną na cześć Wissariona na instrument z kości udowej Wissariona. Ojciec byłby zadowolony, że jego szczątki stały się muzyką, powołaną do życia jak Atena z ciała Zeusa, pomyślał Gabriel.
Wspomnienia o ojcu zalały mu serce. Tamtych dwoje w przedsionku wierzyło, że Gabriel jest bogiem — on nie musiał wierzyć w swą boskość, żeby szanować i wielbić swego ojca. Znowu poprawił otwór fletu. Wymierzył starannie i wziął wiertło. Pracował z rozwagą, powoli, czysto. Na stół sypał się drobny pył. Kość udowa była ciepła w dotyku, wibrowała pod wpływem muzyki. Gabrielowi przychodziły do głowy pomysły różnych kompozycji. Pomyślał o utworach na flet Tunku Iskandera. Podniósł do ust kościany instrument i zagrał kilka tonów. Nadaje się, pomyślał.
Przebywał tu jeszcze godzinę. Na zewnątrz nastał świt. Wydobył z instrumentu ostatnie przeciągłe nuty, odłożył kość, zebrał przybory.
Nigdzie się przecież nie śpieszył.
Wstał, pożegnał się z ojcem, otworzył drzwi i wyszedł z wewnętrznej komnaty.
Teraz rozbrzmiewał tu utwór Handla. Ogorzała kobieta nadal głęboko pogrążona w medytacji, nie wiedziała o obecności Gabriela, nie wiedziała o cieknącym jej z nosa katarze. Najprawdopodobniej należała do adeptów tumo — sztuki utrzymywania ciepła przez wewnętrzny żar i medytację. Drugi pielgrzym — młody mężczyzna okryty szczelnie grubą kurtką z kapturem — siedział na ławce i jadł śniadanie z samorozgrzewającej się tacy.
Ujrzał Gabriela i oczy mu się rozszerzyły. Padł na kolana, oddając pokłon, uderzył z czcią czołem w marmurową podłogę.
— Poranna Gwiazdo! — mamrotał. Ponownie walnął w podłogę. Gabriel skulił się zażenowany.
— Dziecię Chwały! — Nowe walnięcie.
— Spocznij — powiedział Gabriel z obawy, że chłopak uszkodzi sobie mózg. Biedaczysko, na pewno nie miał go za wiele.
Gabriel stąpał wśród rozłożonych na podłodze wotów. Co, według ludzi, ojciec miałby robić z tym wszystkim? Wyszedł na zewnątrz; podeszwami miażdżył rozsypany ryż.
Nad warstwą kotłujących się chmur wisiało słońce. Samotne szczyty gór, pokryte białą siecią, piętrzyły się nad parującą doliną. W sercu Gabriela dźwięczała przeciągła nuta kostnego fletu.
Dobrze wybrałem to miejsce, pomyślał.
Na impulsach częściowo ujarzmionej grawitacji Gabriel poleciał do Warsztatów Illyriańskich. Pół kontynentu, dziewięćset illyriańskich mil morskich, przebył w dziesięć minut, wliczając w to czas startu, nieruchomego wiszenia i lądowania. Warsztaty, stojące w zielonej dolinie, mieściły się w żółtym budynku o czarnych fotoczułych mansardowych dachach. Tego dnia były zamknięte, ale Gabriel wszedł do wnętrza, korzystając z priorytetu Aristosa. Kilku rzemieślników pracowało tam o wczesnej porze — a może była to dla nich późna pora. Zdziwili się, zobaczywszy Gabriela buszującego w środku. Zamierzał znaleźć jakiś stosowny prezent, który Rubens mógłby przekazać Cressidzie, ale w końcu kupił również kilka innych przedmiotów.
Prezent dla Cressidy był rozkładanym jajem-łamigłówką, podobnym do tego, jakie otrzymał Marcus, większym jednak, zbliżonym rozmiarami do dyni. Na reliefie zewnętrznym dokazywały upierzone chińskie smoki. Gabriel rozłożył łamigłówkę do postaci kwiatu lotosu i wsunął do środka małą kadzielnicę z brązu. Również ozdobiona była smokami; kadzidlany dym unosił się mlecznym pasmem z ich nozdrzy. Na górze kadzielnicy osadzono wielki czarny opal w smugi, barwy głębokiego illyriańskiego błękitu oraz przytłumionymi pomarańczowymi plamami. Wszystko to miało swój pierwowzór w starożytnej mitologii, ale Cressida i tak niewiele z tego dostrzeże.
Lot do Rezydencji niedaleko Labdakos trwał sześć minut. Po wylądowaniu Gabriel zmienił strój na jaśniejsze poranne jedwabie, zamówił śniadanie i poprosił reno o informacje na temat Yaritoma. Młody Therápōn przebywał w Cienistym Klasztorze. Nic dziwnego. Gabriel udał się tam i zastał Yaritoma medytującego pod Widmową Maską w pozycji pół-lotosu.
Gabriel wszedł na trawę i stanął z boku, by widzieć Yaritoma z profilu. Chłopak miał zamknięte oczy, usta poruszały się w bezgłośnym monologu, ręce tworzyły Mudrę Gotowości i Spostrzegawczości. Na koszuli, w miejscu gdzie otworzyła się jedna z ran, widniała czerwona plama. Ponad nim Widmowa Maska uśmiechała się dwuznacznie.
Poranny wiatr zmierzwił Gabrielowi włosy. Yaritomo poruszył nozdrzami, otworzył oczy, spojrzał na Gabriela z ukosa. Poczuł jego zapach lub ciepło ciała. Przez twarz przebiegł mu wyraz zdziwienia. Chłopak usiłował powstać i przyjąć jedną z postaw szacunku. Gabriel powstrzymał go gestem i podszedł bliżej.
— Coś ci przyniosłem — powiedział.
Była to porcelanowa miniaturka z Warsztatów — tygrys stał na tylnych łapach wśród płomieni. Na ciemnym tle jaśniały pomarańczowe pręgi. Czyste światło Illyricum odbijało się od wyszczerzonych kłów.
Gabriel zamówił tę figurkę w Warsztatach, gdy tylko Yaritomo dokonał przełomu.
— Dziękuję ci, Aristosie. — Uczeń opuścił podbródek i oczy w Trzeciej Postawie Pokory. — Nie zasłużyłem…
— Wykorzystuj figurkę, aby się skupić. Może ci to pomóc w wizualizacji Płonącego Tygrysa. — Gabriel przykucnął przy nim. — Czy wydostawałeś go po odbyciu rytuału chöd?
— Tak. — Yaritomo oblizał wargi. — Dwukrotnie. Przekonałem się, że pobyt w klasztorze pomaga.
Читать дальше