— Z podziękowaniami za cudowny wieczór.
Sula dostała kryształowy flakonik z perfumami sengra na bazie piżma rzadkich samotniczych pełzaczy atauba z Paycahpu. Ta mała buteleczka musiała kosztować Casimira co najmniej dwadzieścia zenitów — a prawdopodobnie więcej, ponieważ sengra to jedna z tych rzeczy, które przez lata nie będą importowane na Zanshaa, gdy nie ma pierścienia.
Veronika otworzyła swój prezent i wybałuszyła oczy. Sula pomyślała, że taka mina będzie wyglądała głupio u pięćdziesięcioletniej Veroniki. Dziewczyna pisnęła z radości. Sula natomiast wybrała bardziej umiarkowany sposób podziękowania: pocałowała Casimira w policzek.
Poczuła na wargach ukłucie zarostu. Casimir spojrzał na nią badawczo. Pachniał bardzo męsko.
Już miała wspomnieć o pracy, która czeka na nią z samego rana, gdy odezwał się displej mankietowy Casimira. Ten zrobił poirytowaną minę i odebrał rozmowę.
— Casimirze — dobiegł dziwny głos — coś się dzieje.
— Zaczekaj. — Casimir wyszedł z salonu, zamykając za sobą drzwi. Sula pogryzała pikle, a Veronika i Julien czekali w milczeniu.
Casimir wrócił nachmurzony. Spojrzał na Sulę i Veronikę i nie tłumacząc się, oznajmił:
— Przepraszam, ale kończymy zabawę. Wynikła pewna sprawa. Veronika wydęła wargi i sięgnęła po żakiet. Casimir ujął Sulę za ramię i poprowadził ją do drzwi.
— Co się stało? — spytała.
Spojrzał na nią z niecierpliwością — przecież to nie jej sprawa. Potem jednak zmienił zdanie.
— Nie chodzi o to, co się stało — wzruszył ramionami — ale o to, co się stanie za kilka godzin. Naksydzi ogłoszą racjonowanie żywności.
— Co takiego? — Pierwszą reakcją Suli było oburzenie. Casimir otworzył drzwi, by ją wypuścić, ale zatrzymała się, mimo że mężczyzna aż drżał z niecierpliwości.
— Gratulacje — powiedziała. — Naksydzi właśnie zrobili z ciebie bogacza.
— Zadzwonię do ciebie.
— Ja też zostanę bogata. Kartki żywnościowe będą cię kosztowały sto za sztukę.
— Sto? — Teraz Casimir był oburzony.
— Weź pod uwagę, ile będą dla ciebie warte. Wytrzymali przez chwilę swoje spojrzenia, po czym oboje wybuchnęli śmiechem.
— Cenę uzgodnimy później — powiedział Casimir i zaczął ponaglać Sulę i Veronikę do wyjścia.
Veronika pokazała Suli monetę pięciozenitową.
— Julien dał mi na taksówkę — oznajmiła triumfalnie. — Resztę mamy sobie wziąć.
— Miejmy nadzieję, że taksówkarz będzie miał resztę z piątaka — zauważyła Sula.
— Rozmienimy u portiera — powiedziała Veronika po chwili zastanowienia.
Nocny portier — Daimong — miał drobne. Czując jego trupi zapach, Veronika pokręciła nosem. W drodze do jej domu Sula dowiedziała się, że dziewczyna była modelką, a teraz okazjonalnie pracuje jako hostessa w klubie.
— Ja jestem bezrobotną nauczycielką matematyki — powiedziała Sula.
Oczy Veroniki znów się rozszerzyły.
— Ojej!
Veronika wysiadła, a Sula pojechała dalej. Zatrzymała taksówkę dwie przecznice przed wspólnym mieszkaniem na Nabrzeżu i w świetle gwiazd ruszyła pieszo do domu. Na niebie zniszczone łuki pierścienia tworzyły ciemne linie na tle lekko rozświetlonego nieba. Przed domem spojrzała w okno od frontu: pozycja białej doniczki sygnalizowała, że „ktoś jest w mieszkaniu i jest bezpiecznie”.
Drzwi do budynku, działające po przyłożeniu kciuka Suli, funkcjonowały zwykle dość kapryśnie, ale tym razem natychmiast się otwarły. Sula weszła na piętro i otworzyła kluczem mieszkanie.
Macnamara spał na kanapie, obok na stole leżała para pistoletów i granat.
— Cześć, tato — przywitała go, gdy otworzył oczy. — Młody przyprowadził mnie do domu zgodnie z obietnicą.
Macnamara był speszony.
— Co zamierzałeś zrobić z tym granatem? — spytała Sula ze śmiechem.
Nie odpowiedział. Zdjęła żakiet i wywołała komputer rezydujący w biurku.
— Muszę coś zrobić — powiedziała. — Prześpij się, ponieważ z samego rana mam dla ciebie zadanie.
— Co takiego? — Macnamara wstał z kanapy, przygładzając potargane włosy.
— Rynek otwierają o 0727, tak?
— Tak.
Sula usiadła na blacie biurka.
— Kup tyle jedzenia, ile tylko uniesiesz. W puszkach, suszonego, liofilizowanego. Weź największy worek mąki i worek grochu. Mleko skondensowane. Niech Spence ci pomoże.
— Co się dzieje? — Macnamara był oszołomiony.
— Racjonowanie żywności.
— Co? — wywołując program tekstowy, Sula słyszała w jego głosie oburzenie.
— Przychodzą mi do głowy dwa powody — powiedziała. — Pierwszy: wydanie każdej osobie kartek żywnościowych to sposób na przegląd wszystkich dowodów osobistych na planecie… dzięki temu Naksydzi mogliby wyplenić wichrzycieli i sabotażystów. Drugi… — Sula uniosła rękę i wykonała ogólnie zrozumiały gest obracania monety w dłoni — sztuczne niedobory sprawią, że pewni Naksydzi staną się bardzo, bardzo bogaci.
— Niech ich cholera! — szepnął Macnamara.
— My znakomicie damy sobie radę. Zwiększymy czterokrotnie ceny wszystkiego, co będzie racjonowane — chyba nie sądzisz, że wpadną na pomysł racjonowania tytoniu? — i zbijemy fortunę.
— Niech ich cholera! — powtórzył Macnamara.
Sula spojrzała na niego ostro.
— Dobranoc… tato.
Zaczerwienił się i poszedł do łóżka, a Sula wróciła do pracy.
— A jeśli alkohol również będzie na kartki? — spytała na głos, bo właśnie przyszła jej do głowy taka możliwość. W co drugim mieszkaniu będą pędzić w łazience bimber z kartofli, obierek taswy, ogryzków jabłek, ze wszystkiego, co się da.
Przez kilka godzin pisała artykuł do „Bojownika”, potępiający racjonowanie żywności. Zanim przystała na ochotnika do partyzantów, pracowała w Zarządzie Konsolidacji Logistycznej, gdzie katalogowano i rozmieszczano różne zasoby. Wiedziała, że — zgodnie z wymogami Praxis — Zanshaa jest samowystarczalna, jeśli chodzi o żywność, wprowadzanie racjonowania jest nonsensem. Cytowała z pamięci wiele liczb, a pozostałe dane mogła wyciągnąć z publicznie dostępnych baz danych.
Gdy skończyła pisać artykuł, poranek zielenił się już na wschodzie. Wzięła prysznic, by zmyć z włosów zapach dymu papierosowego, i padła na łóżko, słysząc budzik zegarka Macnamary.
Wstała w południe. Mieszkanie było już nagrzane silnym letnim słońcem. Przecierając opuchnięte powieki i mrużąc oczy przed światłem zalewającym pokój, wspominała, jak to jest być dziewczyną członka gangu.
A potem uzmysłowiła sobie, że do tej pory zespół 491 rozwoził ciężarówką i sprzedawał towar — jej własność — i była to działalność nierejestrowana, lecz legalna. Ale z chwilą wprowadzenia racjonowania żywności sprzedaż kakao i kawy poza przydziałem będzie wbrew prawu. Handel przestanie być tylko nieformalną działalnością ekonomiczną, stanie się przestępstwem.
A ludzie, którzy popełniają przestępstwo, potrzebują ochrony. Casimir bardzo się przyda.
— Niech to cholera! — powiedziała Sula.
Macnamarze nie udało się zrobić dużych zapasów. Na targu od rana działała policja, zabroniono sprzedawać pojedynczym osobom większe partie żywności. Macnamara doszedł do wniosku, że lepiej nie zwracać na siebie uwagi, i zrobił zakupy jak dla trzyosobowej rodziny.
Sula spała, gdy wydano komunikat o racjonowaniu żywności. Targowiska były wtedy pełne klientów. W komunikacie nie wymieniono tytoniu, ale Sula wiedziała, że to niczego nie gwarantuje. Obywatele mieli w ciągu dwudziestu dni zgłosić się do lokalnego posterunku policji po kartki żywnościowe. Jak podano, ograniczenia zostały wprowadzone z powodu zniszczenia pierścienia i spadku importu towarów spożywczych.
Читать дальше