— Później damy panu znać — powiedziała. — Tymczasem my będziemy się z panem kontaktować.
Na razie przekazała mu prosty zestaw sygnałów, jakiego używali z P.J. Słowa „pierwszorzędnie” miał użyć, gdyby pojawiło się jakiekolwiek zagrożenie ze strony Naksydów. Skinął głową z mądrą miną, choć pamiętając, ile haszyszu wypalił tego dnia, Sula miała pewne wątpliwości, czy Sidney potrafi zachować pion, a co dopiero zrozumieć instrukcję.
Była pewna, że wkrótce się o tym przekona.
Gdy wróciła do wspólnego mieszkania, sprawdziła jednostkę komunikacyjną Gredel, Casimir dzwonił trzy razy, proponując jej wieczorne wyjście. Sula długo, z rozkoszą pławiła się w wodzie z olejkiem bzowym i zastanawiała się nad odpowiedzią. Potem wyłączyła kamerę, by nie przekazywała obrazu jej twarzy, wzięła ręczny kom i oddzwoniła do Casimira.
— Niezły pomysł — powiedziała do ponurego oblicza. — Chyba że masz już inne palny.
Ponura mina zniknęła — Casimir wpatrywał się w displej mankietowy, próbując odnaleźć obraz.
— Czy to ty, Gredel? — spytał. — Dlaczego cię nie widzę?
— Jestem w wannie.
— Też wziąłbym kąpiel — powiedział z przebiegłą miną. — Może dołączę do ciebie?
— Spotkajmy się w klubie. Powiedz tylko, o której godzinie.
Umówili się.
Zdążę się jeszcze trochę pomoczyć, a potem przespać ze dwie godziny — pomyślała.
— Jak powinnam się ubrać?
— Wystarczy to, co masz teraz na sobie.
— Ha, ha. A to, co miałam ostatnio na sobie?
— Tak. Dobrze.
— Więc do zobaczenia.
Skończyła rozmowę i kazała kranom napełnić wannę gorącą wodą. Czujnik audio w łazience nie był zbyt dobry, więc musiała się pochylić i odkręcić kurek ręcznie. Woda napływała, para unosiła się i Sula zamknęła oczy; powoli odprężała się, wchłaniając zapach bzu.
W wyobraźni widziała czyste porcelanowe powierzchnie. Celadon, fajans, różowa Pompadour; głaskała palcami zapamiętaną krakelurę wazonu Yu-yao.
Dzień dobrze się zaczął. Pomyślała, że może być tylko lepiej.
* * *
Poprawiła żakiet, wychylając się przez okno. Kramarze zamykali stoiska albo już odjeżdżali małymi trójkołowymi pojazdami załadowanymi z tyłu towarem. Zarządzone przez Naksydów zaciemnienie — nie mówiąc o łapankach — bardzo źle wpływało na interesy; po zmroku na ulicach było mało ludzi.
— Powinienem pójść z tobą — upierał się Macnamara.
— Na randkę?
Wydął usta jak nadąsane dziecko.
— To niebezpieczne. Wiesz, kim on jest. Roztrzepała palcami czarne farbowane włosy.
— To zło konieczne. Wiem, jak z nim postępować.
Macnamara chrząknął pogardliwie. Sula spojrzała na Spence: siedziała na kanapie i udawała, że nic nie słyszy.
— To przestępca — rzekł Macnamara. — Z tego, co wiem, może być nawet zabójcą.
Najprawdopodobniej zabił znacznie mniej ludzi niż ja — pomyślała. Pamiętała pięć naksydzkich statków pod Magarią, zmienionych w płachty oślepiającego białego światła, ale postanowiła nie przypominać o tym Macnamarze.
Odwróciła się od okna i spojrzała na niego.
— Powiedzmy, że chcesz zacząć jakiś interes i nie masz pieniędzy. Co byś zrobił? — spytała.
Patrzył podejrzliwie, jakby był pewien, że wciąga go w pułapkę.
— Poszedłbym do szefa swojego klanu — odparł.
— A gdyby szef klanu ci nie pomógł?
— Zwróciłbym się do kogoś z klanu patronackiego. Na przykład do para.
Sula skinęła głową.
— A jeśli bratanek para prowadzi podobny interes i nie chce mieć konkurencji?
Macnamara znów zrobił nadąsaną minę.
— Nie poszedłbym do Małego Casimira, to pewne.
— Ty może byś nie poszedł, ale wielu ludzi zwraca się do takich jak on. I rozkręcają interesy, a Casimir proponuje im ochronę przed zemstą bratanka para i ich klanu. W zamian dostaje pięćdziesiąt albo sto procent odsetek od pożyczki i klient świadczy mu inne przysługi.
Macnamara miał taką minę, jakby się wgryzał w cytrynę.
— A jeśli klient nie chce płacić stuprocentowych odsetek, zostaje zabity.
— Prawdopodobnie nie — odparła Sula po namyśle — chyba że będzie próbował oszukać Casimira. Wtedy on zapewne przejmie firmę i wszystkie aktywa i przekaże to innemu klientowi, a dłużnik zostanie na ulicy, obciążony długami. — Macnamara już chciał dyskutować, ale Sula powstrzymała go gestem. — Nie twierdzę, że to uosobienie cnoty. Robi wszystko dla pieniędzy i władzy. Krzywdzi ludzi. Ale w naszym systemie, gdzie parowie mają wszystkie pieniądze i całe prawo za sobą, potrzebni są tacy ludzie jak klika z Nabrzeża.
— Nie rozumiem — powiedział. — Jesteś parem, a wypowiadasz się przeciwko nim.
— Aaa, tam. — Wzruszyła ramionami. — Są tacy parowie, że w porównaniu z nimi Casimir to nieudolny amator.
Na przykład nieżyjący już lord i lady Sula.
Kazała ścianie wideo włączyć kamerę. Obejrzała się na ekranie. Włożyła zgnieciony aksamitny kapelusz i przekrzywiła go pod właściwym kątem. Tak, wygląda zawadiacko, jeśli nie zwraca się uwagi na jej przenikliwe, krytyczne spojrzenie.
— Idę z tobą — upierał się Macnamara. — Nie jest bezpiecznie na ulicach.
Sula westchnęła i postanowiła się poddać.
— Dobrze. Możesz iść za mną do klubu, sto kroków z tyłu, ale jak tylko wejdę do środka, nie chcę cię widzieć przez resztę wieczoru.
— Tak jest — odparł i dodał: — milady.
Zastanawiała się, czy opiekuńczość Macnamary nie jest w istocie zaborczością i czy nie kierują nim względy emocjonalne lub erotyczne.
Przypuszczała, że tak. Takie było jej doświadczenia z większością mężczyzn, więc dlaczego w przypadku Macnamary miałoby być inaczej?
Obym tylko nie musiała potraktować go surowo — pomyślała.
Jak posłuszny ciężkozbrojny duch podążał za nią mrocznymi ulicami do klubu przy Kociej. Żółte światło wylewało się z drzwi wraz z odgłosami muzyki, śmiechu i zapachem tytoniu. Sula rzuciła Macnamarze przez ramię ostrzegawcze spojrzenie: ani kroku dalej. Potem wskoczyła na schodek, na czarno-srebrne kafelki, i przechodząc przez drzwi, skinęła dwóm bramkarzom.
Casimir czekał w swoim gabinecie z dwoma innym osobami. Miał na sobie stalowoszarą jedwabną koszulę ze stojącym kołnierzem, który otaczał szyję warstwami materiału, dając brodzie dumne wsparcie, nogi w lśniących ciężkich butach oraz długi do kostek płaszcz z miękkiego czarnego materiału z wmontowanymi maleńkimi trójkątnymi lusterkami. W jednej ręce trzymał hebanową laskę zakończoną srebrnym pazurem obejmującym kulę z kryształu górskiego.
Uśmiechnął się i na powitanie wykonał skomplikowany ukłon. Laska przydała temu gestowi dziwnie dworskiego charakteru. Sula spojrzała na jego strój.
— Bardzo oryginalny — powiedziała.
— Projekty Chesko — wyjaśnił. — Za rok będzie wszystkich ubierać. — Zwrócił się do swoich dwóch znajomych. — To Julien i Veronika. Dołączą do nas, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Julien był młodym mężczyzną o szpiczastym podbródku; Veronika, szczebiocząca blondynka ubrana w brokaty, miała na kostce łańcuszek z błyszczącymi kamieniami.
To ciekawe, że Casimir zaprosił jeszcze jedną parę, pomyślała Sula. Może chce mnie uspokoić, zapewnić, że nie będę całą noc przebywać sam na sam z drapieżcą.
— Miło mi państwa poznać. Mam na imię Gredel. Casimir strzelił dwa razy palcami i w ścianie rozwarł się panel, za którym znajdował się dobrze zaopatrzony bar. W butelkach o dziwnych kształtach stały bursztynowe, zielone i rubinowe płyny.
Читать дальше