— Napijmy się przed kolacją — zaproponował Casimir.
— Ja nie piję, ale państwo… proszę bardzo — powiedziała Sula.
Casimir zatrzymał się w połowie drogi do baru.
— A może co innego? Haszysz lub…
— Proszę tylko o wodę gazowaną — odparła.
— Dobrze — powiedział po chwili wahania i podał jej ciężki kryształowy kielich napełniony wodą ze srebrnego kurka.
Zrobił drinki dla siebie i gości, po czym wszyscy usiedli w szerokich i bardzo miękkich fotelach. Sula usiłowała nie rozkładać się zbyt swobodnie.
Rozmawiano o muzyce, o autorach tekstów i kompozytorach, których Sula nie znała. Casimir kazał pokojowi grać różne utwory — lubił muzykę szarpaną, agresywną.
— A pani co lubi? — spytał Julien.
— Derivoo.
Veronika zachichotała, a Julien zrobił dziwną minę.
— Dla mnie jest zbyt intelektualna — powiedział.
— Wcale nie jest intelektualna — zaprotestowała Sula. — To czyste emocje.
— Wszystko dotyczy śmierci — zauważyła Veronika.
— A czemu nie? Śmierć to element uniwersalny. Wszyscy ludzie cierpią i umierają. Derivoo wcale tego nie ukrywa.
Zapadła krótka cisza i Sula uświadomiła sobie, że problem nieuchronności bólu i śmierci to chyba nie najlepszy temat na pierwszą rozmowę z tymi akurat osobami. Spojrzała na Casimira i w jego ciemnych oczach dostrzegła szelmowskie rozbawienie. Wziął laseczkę i wstał.
— Chodźmy. Weźcie swoje drinki, jeśli ktoś nie dopił.
W olbrzymiej limuzynie marki Victory lakier i tapicerka były w przynajmniej jedenastu odcieniach barwy morelowej. Z przodu siedzieli dwaj ochroniarze-Torminele; ich wielkie, zdolne do nocnego widzenia oczy znakomicie się sprawdzały w miejskich ciemnościach. Wnętrze restauracji wyłożono boazerią ze starego ciemnego drewna. Na stołach leżały świeżo uprasowane obrusy z gęstej tkaniny, na ozdobnych detalach z mosiądzu delikatnie igrało przygaszone światło. Przez misternie rzeźbiony drewniany parawan Sula widziała drugą salę, w której kilku Lai-ownów siedziało na specjalnie dostosowanych krzesłach, które podtrzymywały ich długie mostki.
Casimir wybrał kilka potraw z menu, ale starszy kelner, którego, krytyczna mina sugerowała, że widział w swoim życiu wielu takich jak Casimir, polecił co innego. Sula zamówiła jedno z dań zaproponowanych przez Casimira; stek ze strusia okazał się delikatny i wyborny, puree z bulw krekowych z truflami było nieco za tłuste, ale pełne rozmaitych smaków, które długo zostawały na podniebieniu.
Casimir i Julien zamawiali różne drinki, przystawki, desery, ścigając się w wydawaniu pieniędzy. Połowy dań nawet nie tknięto. Julien zachowywał się wylewnie i krzykliwie, a Casimir okazywał przebłyski sardonicznego humoru. Veronika, wybałuszając oczy jak stale zdziwione dziecko, prawie przez cały czas chichotała.
Z restauracji pojechali do klubu znajdującego się na szczycie wysokiego budynku w Grandview — w tej dzielnicy Sula miała kiedyś mieszkanie, które musiała wysadzić w powietrze wraz z oddziałem naksydzkiej policji w środku. Granitowa kopuła Wielkiego Azylu — najwyższy punkt Górnego Miasta — wznosiła się za szklanymi ścianami nad barem. Casimir i Julien znowu szastali pieniędzmi — kupowali drinki, dawali napiwki kelnerom, barmanom i muzykom. Nic nie wskazywało na to, żeby naksydzka okupacja szkodziła ich interesom.
Sula wiedziała, że obaj chcieli jejzaimponować. Ale nawet wiele lat temu, gdy była dziewczyną Kulasa, nie imponowało jej, gdy trwonił pieniądze, gdyż dobrze znała ich pochodzenie.
Większe wrażenie zrobił na niej Casimir w tańcu. Dłońmi o długich palcach obejmował ją łagodnie, choć pod tą łagodnością czuła solidne muskuły. Traktował ją z najwyższą uwagą, jego posępne ciemne oczy patrzyły w jej twarz, reagował ciałem na każdy jej ruch.
On myśli! — stwierdziła z zaskoczeniem Sula. To mogłoby wiele ułatwić. Albo przeciwnie — utrudnić. W każdym razie utrudniało przewidywanie.
— Skąd jesteś? — spytał, gdy wrócili do stolika. — Jak to się stało, że nie spotkałem cię wcześniej?
Julien i Veronika nadal tańczyli; dziewczyna wirowała z wdziękiem wokół energicznego, choć niezdarnego mężczyzny.
— Mieszkałam na pierścieniu, zanim go wysadzili.
— Co tam robiłaś?
— Uczyłam matematyki. Lekko wytrzeszczył oczy.
— Daj mi zadanie matematyczne i mnie wypróbuj — zachęciła go, ale nic nie odpowiedział. Czyżby jej fikcyjne zajęcie tak go zaszokowało?
— W szkole nie miałem takich jak ty nauczycieli matematyki.
— Nie podejrzewałeś, że nauczyciele chodzą do klubów? Widać było, że myśli. Pochylił się ku niej, mrużąc oczy.
— Nie rozumiem tylko dlaczego — jeśli jesteś z pierścienia — mówisz z takim akcentem, jakbyś całe życie spędziła na Nabrzeżu.
Nerwy Suli napięły się ostrzegawczo. Zaśmiała się.
— Przecież nie twierdziłam, że całe życie spędziłam na pierścieniu.
— Mogę sprawdzić twoje dokumenty. — Patrzył na nią uważnie. — Ale to nic nie da, bo przecież sprzedajesz fałszywe papiery.
Teraz zapanowało między nimi wielkie napięcie — rzekłbyś, że zwinięty wąż szykuje się do ataku. Sula uniosła brwi.
— Nadal myślisz, że jestem prowokatorem? Przez cały wieczór ani razu nie poprosiłam cię o zrobienie czegoś nielegalnego.
Wybijał palcem wskazującym wolny rytm na matowej powierzchni stolika.
— Uważam, że jesteś niebezpieczna.
Sula wytrzymała jego wzrok.
— Masz rację.
Westchnął i opadł na poduszki pokryte skórą aesa.
— Dlaczego nie pijesz?
— Wychowałam się wśród pijaków i nie chcę taka być. Nigdy. Powiedziała prawdę i chyba Casimir to wyczuł, gdyż skinął głową.
— I mieszkałaś na Nabrzeżu?
— Do czasu egzekucji moich rodziców mieszkałam w Zanshaa. Spojrzał ostro.
— Egzekucji? Za co?
Wzruszyła ramionami.
— Za wiele rzeczy, jak sądzę. Byłam mała i nie pytałam. Spojrzał niespokojnie na parkiet.
— Mój ojciec też został stracony. Uduszony.
Sula skinęła głową.
— Zorientowałam się, że rozumiałeś, co miałam na myśli, mówiąc o derivoo.
— Rozumiałem. — Nadal obserwował tańczących. — Uważam jednak, że derivoo przytłacza.
Twarz Suli rozjaśnił uśmiech.
— Musimy zatańczyć — powiedziała.
— Tak — odpowiedział jej z uśmiechem — musimy. Tańczyli tak długo, aż obojgu zabrakło tchu. Potem Casimir zabrał wszystkich do innego klubu w Hotelu Mnogich Błogosławieństw. Tam znów były tańce i szastanie pieniędzmi. Wreszcie Casimir stwierdził, że należy odpocząć; zaprosił ich do windy wyłożonej tworzywem bardzo przypominającym macicę perłową i kazał windzie jechać do penthouse'u.
Tam przyłożył kciuk i drzwi apartamentu się otworzyły. We wnętrzu udrapowanym lśniącymi tkaninami stały niskie, wygodne meble. Na stole czekały chłodne przekąski — mięsa, sery, płaski chlebek wroncho, pikle, czatni, wyszukane tarty i ciasta. Na tacy wyłożonej strużynami lodu leżały butelki. Widocznie wcześniej zaplanowano, że wieczór tutaj się zakończy.
Sula zrobiła sobie kanapkę. Piękne talerze vigo, czyste, nowoczesne wzornictwo, zauważyła. Jedząc, przygotowywała sobie słowa na pożegnanie. To oczywiście nie przypadek, że z salonu były wejścia do dwóch sypialni.
„Muszę pracować od samego rana” brzmiało bardziej wiarygodnie niż „muszę organizować ruch oporu”.
Casimir wstawił laskę do specjalnego stojaka i sięgnął po dwie małe paczuszki w lśniącym opakowaniu, obwiązane szkarłatną wstążeczką. Jedną paczuszkę podał Suli, drugą — Veronice.
Читать дальше