Głos Michi nabrał stanowczości, niemal srogości.
— Eskadra jest samotna, leci w głąb terytorium wroga. Jesteśmy narażeni na wrogie akcje i nie możemy sobie pozwolić na nieład i bezprawie w naszych szeregach. Każda nasza słabość umacnia wroga. Jestem zdecydowana… — niemal to wykrzyczała — zdecydowana znaleźć zabójcę lub zabójców kapitana Fletchera i ukarać ich.
Następnie kontynuowała spokojniejszym tonem:
— Ponawiam prośbę do wszystkich, którzy mają jakieś informacje, by je ujawnili, nim zostaną popełnione kolejne zbrodnie. Mówiła dowódca eskadry, Chen, w imieniu Praxis.
Martinez był pod wrażeniem. Drinki dobrze jej zrobiły — pomyślał.
Przed chwilą zazdrościł Michi, że mogła się napić. Jeśli badanie daktyloskopijne, porównywanie włosów, analiza włókien mają cokolwiek wyjaśnić, będzie to długa i żmudna praca, a on nie miał na to czasu.
Musiał dowodzić okrętem.
Skończył na razie swoje zadanie, wstał i rozejrzał się po gabinecie: ładne kafelki, elegancka boazeria, rzeźby wojowników w zbrojach, serwantki z pięknymi przedmiotami — wszystko to poplamione proszkiem. Gdyby celowo zamierzał popsuć wdzięk i doskonałość, którymi Fletcher wypełniał swe życie, na pewno rezultat nie byłby lepszy.
— Lordzie kapitanie, czy mógłbym dostać kody do bazy odcisków palców załogi? — spytał Xi.
— Tak, jak tylko je znajdę.
— Wrócę do siebie i postaram się jak najlepiej to rozpracować — powiedział Xi.
Martinez przypomniał sobie koktajle Michi.
— Chciałbym najpierw zaprosić pana na drinka.
Xi przyjął zaproszenie. Martinez przywołał Alikhana i polecił podać doktorowi drinka w swoim starym gabinecie.
— Muszę coś szybko załatwić — rzekł. — Przyjdę do pana za kilka minut.
Martinez wziął od Marsdena podpisany egzemplarz spisu rzeczy Fletchera, a potem kazał je przenieść do szafy, którą zamykał jego klucz i hasło. Odprawił służących Fletchera i kazał im posprzątać jego gabinet. Nie zazdrościł im tej pracy. Potem poszedł do swojej kabiny. Tam wśród pulchnych chłopiąt siedział wygodnie Xi ze szklaneczką whisky w dłoni. Próbki z miejsca zbrodni leżały przed nim na biurku.
Alikhan zapobiegliwie zostawił tacę z dodatkową kryształową szklanką, whisky w karafce i chłodną wodą w szklanicy, na której brzegu osiadły klejnoty pary wodnej. Martinez nalał sobie drinka i usiadł na krześle.
— Dobra whisky, milordzie — powiedział Xi. — Mocno dymna.
— Z Laredo — wyjaśnił Martinez. — Stamtąd pochodzę. — Ojciec przesłał mi skrzynki najlepszych trunków z Laredo w nadziei, że szersza degustacja zwiększy eksport.
— Brak subtelności z nawiązką nadrabia wigorem — stwierdził Xi.
Martinez z czułością powąchał bukiet.
— Za wigor! — Wzniósł szklankę i wypił.
Whisky wypaliła w jego gardle ognistą ścieżkę. Patrzył przez graniastosłupy rżniętego szkła na dymny płyn i wspomniał długi, osobliwy dzień.
— Milordzie, czy ma pan jakiś pomysł? Jakąś sugestię? — spytał.
— Chodzi panu o to, kto jest odpowiedzialny? Nie, nie mam pojęcia.
— Albo dlaczego?
— Też nie.
Martinez zamieszał whisky.
— Znał pan kapitana Fletchera od dawna.
— Tak, od dzieciństwa.
Kapitan odstawił szklankę i spojrzał na białobrodego mężczyznę, siedzącego po przeciwnej stronie biurka.
— Proszę mi o nim opowiedzieć.
Xi nie od razu zaczął. Mocno ściskał kciukami szklankę, aż palce mu pobielały. Po chwili nieco się odprężyły.
— Lord Gomberg Fletcher był wyjątkowo dobrze urodzony i nadzwyczaj bogaty. Większość ludzi bogatych, o wysokim statusie, zakłada, że ich pozycja nie jest zwykłym szczęśliwym trafem losu, lecz skutkiem jakiejś kosmicznej sprawiedliwości, czyli że każda osoba równie świetna i prawa jak oni zajmie takie samo miejsce w społeczeństwie. — Xi zmarszczył brwi. — Według mnie kapitan Fletcher traktował swoją pozycję bardziej jako brzemię niż źródło przyjemności.
Martineza zaskoczyły jego słowa.
— Nie… nie odniosłem takiego wrażenia.
— Spełnianie oczekiwań świata to trudne zadanie — zauważył Xi. — Myślę, że bardzo się starał. Świetnie mu się udało, ale sądzę, że nie był z tego powodu szczęśliwy.
Martinez spojrzał na ściany, na dzieci o różowych policzkach.
— A kolekcja dzieł sztuki? — Wskazał trzepoczące skrzydłami bobasy. — Czy to nie dawało mu szczęścia?
— Dla osoby o jego statusie niewiele zostaje ról społecznych — podpowiedział Xi. — Rola estety chyba była z tego najciekawsza. — Zmarszczył brwi, na czole pojawiła się zmarszczka w kształcie litery X. — Estetyzm zajął tę część jego życia, której nie zagarnęło wojsko. Nie pozostało mu wiele czasu na zajmowanie się swoim szczęściem. — Spojrzał na Martineza.
— Czy nie dziwiły pana te ciągłe inspekcje, te musztry? — kontynuował Xi. — Te rytuały: galowe stroje do każdego posiłku, wysyłanie bilecików, choć mógł z łatwością kontaktować się przez komunikator? Moim zdaniem to wszystko było po to, by odegnać myśli.
„Tępy jak zardzewiały nóż”. Martinez przypomniał sobie słowa Chandry.
Pociągnął whisky, analizując słowa Xi.
— Chce pan powiedzieć, że kapitan Fletcher był czymś w rodzaju imitacji człowieka? — spytał ostrożnie.
— Ludzie realizują się w walce z przeciwnościami losu, w konfrontacji z oponentami albo wtedy, gdy stoją wobec negatywnych konsekwencji swych decyzji — powiedział doktor. — W przypadku Fletchera nie było oponentów, przeciwności losu ani negatywnych konsekwencji. Dostał rolę i grał ją bardziej czy mniej przekonująco. — Xi opuścił głowę i przyglądał się szklance, którą oparł na wypukłym brzuchu. — On nigdy nie kwestionował swojej roli. Często żałowałem, że tego nie robił.
Martinez tak głośno postawił szklankę na stole, że aż Xi drgnął.
— Fletcher nie odczuł żadnych ujemnych konsekwencji swych decyzji, dopóki nie zabił Thuca — rzekł.
Xi milczał.
— Czy w ten sposób wypełnił pustkę życia? Podcinając człowiekowi gardło?
Ciemne błyszczące oczy Xi spojrzały badawczo na Martineza spod białych brwi.
— Rozmawiałem z nim tego dnia, gdy to się stało. Lady Michi tego zażądała. Chyba miała nadzieję, że stwierdzę niepoczytalność kapitana Fletchera, i będzie mogła usunąć go ze stanowiska. — Wydął wargi. — Musiałem ją, niestety, rozczarować: kapitan był absolutnie poczytalny.
— Więc dlaczego zabił Thuca?! — Martinez niemal krzyczał. Xi szybko oblizał wargi.
— Powiedział, że zabił inżyniera Thuca, bo wymagał tego honor „Prześwietnego”.
Martinez wpatrywał się w doktora, słowa uwięzły mu w gardle. Pociągnął whisky.
— Co pan ma na myśli? — spytał w końcu.
Xi tylko wzruszył ramionami.
— Był pan jego przyjacielem?
Xi pokręcił głową.
— Gomberg nie miał na statku przyjaciół. Bardzo pedantycznie przestrzegał tego, by obracać się w swoich sferach społecznych, i tego samego wymagał od innych.
— Ale pan z nim podróżował?
Xi uśmiechnął się lekko i potarł dłonią udo.
— Zawód lekarza ma swoje zalety. Miałem praktykę na Sandamie, opłacalną, lecz nudną. Sam stałem się tak nudny, że żona opuściła mnie dla innego mężczyzny. Dzieci dorosły.. Gdy Gomberg jako młody człowiek został dowódcą statku i zaproponował mi posadę, uzmysłowiłem sobie, że nigdy nie widziałem Zanshaa ani Paszczy, ani Wielkiego Rynku na Harzapid. Dzięki niemu zwiedziłem te wszystkie miejsca oraz wiele innych.
Читать дальше