Pod koniec rozmowy omówili plany Kazakov na przyszłość. Jej kariera była już zaplanowana, by minimalizować wszelki wpływ losu: w ramach kontraktu przyjaciel jej rodziny miał jej dać dowództwo fregaty „Gniew Burzy”. Tyle że pierwszego dnia buntu Naksydzi pojmali i przyjaciela, i fregatę.
— Jeśli kiedykolwiek będę w stanie coś dla pani zrobić, uczynię, co w mojej mocy.
Kazakov pojaśniała.
— Dziękuję, milordzie.
Kazakovowie wydawali się użytecznym klanem i warto było być ich wierzycielem.
Gdy pierwsza oficer wyszła, Martinez zakorkował butelkę wina i dopił to, co miał w kieliszku. Potem kluczem kapitańskim otworzył pliki osobowe, chcąc spojrzeć do akt poruczników, ale przyszło mu do głowy, że może Fletcher zapisał coś w pliku Thuca, co by wyjaśniało, dlaczego inżynier został zgładzony. Martinez od razu otworzył plik Thuca.
Niczego nie znalazł. Thuc służył we Flocie dwadzieścia dwa lata, osiem lat temu zdał egzamin na głównego inżyniera, potem pięć lat spędził na „Prześwietnym”. Opinie Fletchera o kompetencjach Thuca były krótkie, lecz pochlebne.
Martinez przeczytał kartoteki innych starszych podoficerów, potem wszedł do bazy poruczników, przeglądając wyrywkowo ich dokumenty. Opinie Kazakov w zasadzie się potwierdziły. Oczywiście nie wiedziała, co jest zawarte w raportach Fletchera, sporządzonych przez niego osobiście. Były przeważnie suche i lakoniczne, jakby Fletcher, zbyt wielkopański na wygłaszanie pochwał, skapywał je z umiarem niczym ciężki sos na deserowe danie. O Kazakov napisał: „Jest kompetentnym oficerem dowodzącym i wykazuje sprawność we wszystkich technicznych aspektach swego zawodu. Nic nie stoi na przeszkodzie dalszego awansu i otrzymania przez nią stanowiska dowódcy jakiegoś statku Floty”.
Napisał „nic nie stoi na przeszkodzie”, ale lepszą wymowę miałoby stwierdzenie, że Kazakov jest chlubą Floty i byłaby znakomitym dowódcą własnego statku. Cóż, styl Fletchera cechował starannie dozowany entuzjazm. Może kapitan uważał, że pochwały nie są konieczne, ponieważ jego oficerowie są dobrze ustosunkowani i ich kroki po szczeblach kariery zostały już wcześniej ustalone.
Na tle szorstkich uwag Fletchera o innych oficerach jego raport na temat Chandry był jak grom z jasnego nieba. „Choć kapitan nie zauważył, by oficer wykazała się technicznymi niekompetencjami, jej impulsywne zachowanie gruntownie zbrukało atmosferę na statku. Jej poziom dojrzałości emocjonalnej nie odpowiada wysokim standardom Floty. Awans nie jest wskazany”.
Dziwnie sformułowane pierwsze zdanie zawierało określenie „niekompetencja”, wsadzone tam bez widocznego uzasadnienia, a pozostała część to czysta trucizna. Martinez patrzył na to przez dłuższą chwilę, potem sprawdził w logu, kiedy Fletcher po raz ostatni wchodził do pliku. O godzinie 2721 poprzedniego wieczoru, zaledwie sześć godzin przed śmiercią.
Zaschło mu w ustach. Chandra zerwała z Fletcherem, a ten dumał dwa dni, po czym wystrzelił w nią rakietę z zamiarem zniszczenia jej kariery.
Kilka godzin później Fletchera zabito.
Martinez zanalizował tę sekwencję zdarzeń. Żeby nie traktować tego jako czysty zbieg okoliczności, należało wykazać, że Chandra wiedziała o podłożonej przez kapitana bombie w dokumentacji. Sprawdził logi komunikatora Fletchera z tego wieczoru. Okazało się, że kapitan tylko raz zadzwonił do sterowni, prawdopodobnie chcąc dostać przed snem raport o sytuacji. Potem sprawdził harmonogram wacht — to nie Chandra miała służbę w tym czasie, lecz szósty porucznik, lady Juliette Corbigny.
Zatem nie ma dowodów, że Chandra znała zawartość raportu. Chyba że Fletcher specjalnie do niej poszedł, by ją osobiście o wszystkim zawiadomić.
Albo może Chandra miała dostęp do dokumentów zamkniętych kapitańskim kluczem. Była przecież oficerem sygnałowym, i do tego sprytnym.
Martinez doszedł do wniosku, że na jego teorię, która niezbyt się klei, za duży wpływ miały whisky i wino. Poza tym nie mógł sobie wyobrazić Chandry rzucającej postawnego Fletchera na kolana i kilkakrotnie walącej jego głową o biurko.
Wstał i spojrzał na chronometr: 2721. Dokładnie o tej godzinie Fletcher z zimną krwią dokonywał ostatnich zmian w aktach personalnych Chandry.
Co za zbieg okoliczności! Przeszedł go dreszcz. Opuścił gabinet, aby przespacerować się korytarzem. Minął kajutę kapitana, zamkniętą teraz, ale mimowolnie zawrócił. Otworzył ją swoim kluczem, wszedł i wywołał światła.
Gabinetowi Fletchera przywrócono nieskazitelny wygląd, proszek daktyloskopijny usunięto. Ciemne biurko lśniło. W powietrzu unosił się zapach politury. Brązowe rzeźby stały niewzruszenie w swoich zbrojach.
Sejf srebrzył się we wnęce. Widocznie Gawbyan naprawił go po włamaniu.
Martinez wszedł do kabiny sypialnej i spojrzał na krwawiącą porcelanową postać o nienaturalnie wielkich oczach. Potem rozejrzał się po ścianach: długowłosy niebieskoskóry Terranin gra na flecie; brodaty mężczyzna, martwy lub omdlały, spoczywa w ramionach kobiety w niebieskiej szacie; wielka bestia — albo może Torminel o nienaturalnym pomarańczowym futrze — warczy z ramy, a jego wyciągnięty język przeszywa szczerbata włócznia.
Urocze widoki przed snem — pomyślał. Przerażające.
Jedyny interesujący obraz przedstawiał młodą kobietę w kąpieli, ale tę atrakcyjną scenę psuli odrażający starcy w turbanach, którzy obserwowali dziewczynę z ukrycia.
— Kom, przywołaj Montemara Jukesa do gabinetu kapitana. Ulubiony artysta Fletchera wszedł do pokoju swobodnym krokiem. Miał na sobie nieprzepisowy kombinezon. Stanął niedbale na baczność — dostałby za to ostrą naganę od każdego podoficera. Sądząc po Jukesie i Xi, Fletcher tolerował pewną dawkę niewojskowego luzu wśród swojej świty.
Jukes był postawnym mężczyzną o potarganych siwych włosach i kaprawych niebieskich oczach. Policzki miał nienaturalnie zaczerwienione, oddech — cuchnący sherry. Martinez posłał mu — tak przynajmniej zamierzał — pełen dezaprobaty grymas.
— Proszę ze mną, panie Jukes — powiedział i poprowadził go do sypialni Fletchera.
Jukes szedł w milczeniu. Zatrzymał się w drzwiach, oparł o futrynę i kontemplował wielką porcelanową postać przymocowaną do drzewa.
— Co to jest, panie Jukes?
— Narayanguru. Shaa przywiązali go do drzewa i zamęczyli na śmierć. Jest wszystkowidzący, dlatego ma oczy wokół głowy.
— Wszystkowidzący? To dziwne, że nie widział, co Shaa zamierzają z nim zrobić.
Jukes pokazał żółte zęby.
— Tak, to dziwne.
— Dlaczego on tu jest?
— Chodzi panu o to, dlaczego kapitan Fletcher powiesił Narayanguru w swojej sypialni? — Jukes wzruszył ramionami. — Nie wiem. Zbierał sztukę religijną, a nie mógł tego wystawić publicznie. Może tylko tutaj mógł to powiesić.
— Czy kapitan Fletcher był wyznawcą jakiegoś kultu? To pytanie zaskoczyło Jukesa.
— Możliwe, ale jakiego? — Wszedł do pokoju i wskazał na warczące zwierzę. — To Tranomakoi, personifikacja ducha burzy. — Potem pokazał mężczyznę o niebieskiej skórze. — To Krishna, chyba bóstwo hinduizmu. — Ręka Jukesa powędrowała dalej po okaleczonym panelu, wskazując na omdlałego mężczyznę. — To pieta. Chrześcijaństwo. Ich bóg też został zabity w malowniczy sposób przez Shaa.
— Chrześcijaństwo? — spytał Martinez, zaintrygowany. — Mamy chrześcijan na Laredo, na mojej planecie. W pewne dni roku wkładają białe suknie ze spiczastymi kapturami, przyczepiają łańcuchy i biczują się nawzajem.
— Po co to robią? — Jukes był przestraszony.
Читать дальше