— Nie. — Michi patrzyła gniewnie. — Upadł i rozbił sobie głowę.
* * *
Martinez wrócił do swojej kabiny, a tam Alikhan i inni dwaj ordynansi już pakowali jego rzeczy. Kapitan przystanął w drzwiach.
— Milordzie, przypuszczam, że przenosimy się do kabiny kapitana — powiedział Alikhan.
— Chyba tak. — Jego dotychczasowe plany nie sięgały aż tak daleko.
Nie miało również sensu dociekanie, w jaki sposób Alikhan dowiedział się o tym, że miejsce w kapitańskiej kwaterze zostało opuszczone. Choć oficjalnie nie ogłoszono śmierci Fletchera, z pewnością wszyscy na statku już o tym wiedzieli.
— Usunęliśmy naszywki sztabowe ze wszystkich pańskich bluz, z wyjątkiem tej, którą ma pan na sobie — powiedział Alikhan. — Milordzie, czy mógłby pan dać mi swoją bluzę?
Martinez odpiął kołnierzyk i wszedł do kabiny sypialnej. Alikhan z kolegami prawie ukończyli pracę — nadzwyczaj sprawnie, zważywszy na ilość sprzętu, który oficer musi brać ze sobą, przenosząc się z jednego stanowiska na drugie.
— Czy rzeczy kapitana też są już spakowane? — spytał.
— Wszystko, poza tym, co było w jego gabinecie — odparł Alikhan. — Stoi tam na straży policjantka.
— Jasne. — Martinez, opuścił swoją kabinę, zapiął kołnierzyk i ruszył korytarzem do gabinetu Fletchera. Na jego widok policjantka stanęła na baczność.
— Proszę ze mną — powiedział i ruszył na obchód gabinetu, odwracając wzrok od biurka ze śladami krwi i skrawkami skóry Fletchera. W progu kabiny sypialnej zamarł z rozwartymi oczami.
Z wypowiedzi Chandry wnioskował, że może się tu spodziewać erotycznych obrazów na ścianach, ale Fletcher nie udekorował swego pokoju aż tak prozaicznie. W innych miejscach na statku kazał położyć jasne kafelki albo namalować klasycznie skomponowane freski, u siebie natomiast wyłożył ściany starymi, pociemniałymi i podziurawionymi belkami. Nigdy ich nie szlifowano i nie malowano, prawdopodobnie zostały tylko ogniotrwałe zabezpieczone, zgodnie z przepisami Floty; ogólnie sprawiały wrażenie, jakby pochodziły z jakiegoś zapadłego domu z dawnych wieków. Panele sufitowe były równie stare, też z ciemnego drewna, lecz wygładzone i lekko pociągnięte lakierem. Na podłodze leżały kafelki barwy błota, tworzące geometryczne wzory, a oświetlenie stanowiły proste kinkiety z ręcznie kutej miedzi. Na ścianach wisiały ciemne stare obrazy w metalowych ramach połyskujących złotem i srebrem.
Na przeciwległej ścianie dominowała naturalnej wielkości postać mężczyzny, wykonana z porcelany. Mężczyznę okrutnie torturowano, a potem rozpięto na drzewie, by umarł. Na półprzezroczystym porcelanowym ciele widoczne były rany cięte, krew, ślady po przypiekaniu rozpalonymi szczypcami — wszystko to oddane przez artystę ze znakomitą dokładnością. Mimo ran i zmaltretowanego ciała, starannie ogolona twarz mężczyzny była spokojna, nieziemska, z nienaturalnie wielkimi ciemnymi oczyma, sięgającymi aż do skroni. Jego włosy zwisały długimi puklami aż do ramion. Martinez podszedł krok bliżej — zobaczył, że postać przymocowano metalowymi taśmami do kawałka prawdziwego drzewa.
Patrzył zdumiony to na rzeźbę, to na dwóch służących, którzy stali na baczność przy otwartych skrzyniach wypełnionych rzeczami kapitana.
— Co to takiego? — nie mógł się powstrzymać od pytania.
— Należy do kolekcji kapitana Fletchera, milordzie — wyjaśnił starszy z nich, siwy mężczyzna o długim nosie i wilgotnych, ruchliwych wargach.
— Ty jesteś Narbonne? — spytał Martinez.
— Tak, milordzie.
— Poczekajcie chwilę.
Martinez przywołał Marsdena, kapitańskiego sekretarza.
— Proszę o pełną inwentaryzację dobytku kapitana Fletchera — rzekł. — Chcę, żebyś podpisał protokół przy obecnych tu świadkach, w tym… — Skinął na strażnika. — Jak się nazywasz?
— Huang, milordzie.
— W tym Huanga.
— Dobrze, milordzie. — Marsden skłonił łysą głowę.
— Spróbuję otworzyć sejf kapitana, żebyśmy mogli zinwentaryzować jego zawartość.
— Tak jest, milordzie.
Dostanie się do sejfu okazało się trudniejsze niż Martinez oczekiwał. Szyfr był zapisany w bazie dostępnej dla kapitana, ale Fletcher zmienił go przynajmniej raz, odkąd objął dowództwo, i stara kombinacja nie działała. Martinez dostał od Michi kapitański klucz Fletchera, ale to też się nie przydało. W końcu musiał wezwać głównego mechanika Gawbyana. Mechanik — mężczyzna o imponujących wąsach, zawiniętych tak wysoko, że sięgały niemal brwi — przybył ze swoim pomocnikiem i torbą z narzędziami. Po kilku próbach otworzyli wreszcie sejf, który ujawnił nieciekawą zawartość: trochę pieniędzy, piękny, wykonany na zamówienie pistolet z pudełkiem amunicji, trochę wyciągów bankowych, akcji giełdowych i dwa małe pudełka. W jednym z nich leżała mała, krucha ze starości książka, zapisana niezrozumiałym starożytnym alfabetem. Drugie zawierało posążek z białego jadeitu, przedstawiający prawie nagą sześcioramienną kobietę, tańczącą na czaszce. Martineza to nie zaszokowało — przecież przed chwilą widział zamęczonego mężczyznę przywiązanego do drzewa.
Przypuszczał, że książka i posążek są wartościowe, postanowił więc je przechować we własnym sejfie, dopóki Gawbyan nie skończy naprawiać zniszczonego zamka.
— Zanotuj — polecił Marsdenowi — że zabrałem na przechowanie książeczkę i posążek kobiety.
— Tak jest, milordzie. — Marsden zapisał to w kompnotesie. Martinez zaniósł przedmioty do swego gabinetu, a w drodze powrotnej spotkał, wchodzącego schodnią doktora Xi, pachnącego lekko środkiem dezynfekującym. Xi wyprężył się.
— Właśnie szedłem złożyć raport lady Michi — wyjaśnił.
— Tak?
Patrzył przez chwilę smutnymi oczyma na Martineza, ale potem wzrok mu stwardniał.
— Jeśli pan chce, proszę ze mną — powiedział.
Gdy weszli do gabinetu Michi, doktor w nietypowy sposób zasalutował.
— Przeprowadziłem sekcję — oznajmił. — Właściwie nie była potrzebna. Od początku było oczywiste, że to morderstwo.
Michi zacisnęła wargi w wąską linię.
— Oczywiste? Jak to? — spytała.
— Założyłem siatkę czujników wokół głowy kapitana i otrzymałem trójwymiarowy obraz. Kapitan Fletcher otrzymał trzy oddzielne uderzenia w skroń. Poranny powierzchowny ogląd nie ujawnił tych trzech uderzeń, ale na trójwymiarowym obrazie są widoczne.
— Trzykrotnie uderzono jego głową o biurko? — spytała Michi.
— Albo dwa razy uderzono tępym narzędziem, a potem ciśnięto go na biurko, żeby wyglądało to na wypadek.
— Przywołać sprzętowca pierwszej klasy, Garcię, do gabinetu dowódcy eskadry — powiedziała Michi do swojego biurka. Spojrzała na Martineza. — Kto jest oficerem żandarmerii?
— Corbigny, milady.
Michi ponownie zwróciła się do biurka:
— Przywołać również porucznika Corbigny.
— Wątpię, by ciało porucznika Kosinica było nadal na statku — zwrócił się Martinez do doktora Xi.
— Nie, ciało znajduje się w zamrażarce. Nie kremujemy ciał.
— Może powinien je pan obejrzeć.
Xi odwrócił wzrok i spojrzał na ścianę nad głową Michi. Wydął usta, potem je przygryzł.
— Powinienem — oznajmił. — Szkoda, że tego nie zrobiłem, gdy umarł.
— Dlaczego pan tego nie zrobił?
— Przyczyna śmierci wydawała się oczywista. Podczas walk pod Harzapid Kosinic doznał złamania kości i ran głowy. Gdy przyszedł na statek, twierdził, że czuje się dobrze, ale dokumentacja szpitalna mówiła o nieznośnych bólach głowy, zawrotach i omdleniach. Gdy znaleziono go martwego, wydawało się oczywiste, że zasłabł i uderzył się w głowę.
Читать дальше