Macnamara stał w swym mundurze wysoki i wyprostowany. Światło wpadające przez okno gabinetu Suli zmieniło jego kędzierzawe włosy w aureolę.
— Naturalnie pójdę z tobą, milady — powiedział.
— Nic tu po mnie — oznajmiła Spence. Na jej twarzy malował się łagodny uśmiech, który pozwalał zapomnieć o tym, że ta kobieta wysadziła w powietrze hotel „Wielkie Przeznaczenie”.
Ciepło rozlało się w sercu Suli. Chciała ich objąć, ale niestety, była lady Sulą, a oni jej służącymi, przynajmniej w jej biurze.
Awansowała każdego z nich do podoficera pierwszej klasy i dała po pięć tysięcy zenitów.
Spence opadła szczęka.
— To… dość dużo — powiedziała.
— Nie chcę fałszywej skromności — oznajmiła Sula. — Żadnego udawania, że na to nie zasługujecie.
Spence zamknęła usta.
— Tak jest, milady — powiedziała.
Sula uśmiechnęła się szeroko.
— Nie ma powodu — powiedziała — żeby jedynymi ludźmi mającymi z tego zyski byli klikmeni. Teraz idźcie i znajdźcie mi kucharza — powiedziała. — Zdaje się, że będę potrzebowała kucharza.
* * *
Prom lorda Eldeya wylądował na lotnisku Wi-hun w jasny, słoneczny dzień. Złote błyski goniły po wypolerowanej powierzchni pojazdu, który rozciągnął swe wielkie skrzydła i ustawił się do lądowania na długim pasie. Rakiety chemiczne zasyczały, gdy zawrócił i ruszył obok rzędu promów, które przywiozły na Zanshaa naksydzką administrację wraz z poplecznikami. Skonfigurowane dla Naksydów, teraz były tylko pamiątkami wojennymi, dopóki ktośnie weźmie się za ich przebudowę.
Rakiety zapłonęły i zgasły. Chór Daimongów zaśpiewał „Przybycie pełne chwały” — pieśń z „Antymonowego nieba” An-tara. Główne drzwi otworzyły się. Wielkie podium do przeglądu wojsk, udrapowane czerwonymi i złotymi chorągiewkami, podjechało do promu i zacumowało przy drzwiach. Sula stała na podium, na jej mundurze galowym połyskiwał srebrny szamerunek. Spence i Macnamara stali obok.
Lord Eldey w czerwonej tunice lordów konwokatów wyszedł z promu i rozejrzał się po swej domenie ogromnymi, przystosowanymi do nocnego widzenia oczyma. Ostatni śnieg stopniał, pozostały tylko pojedyncze plamy bieli w najgłębszych cieniach; okolica lotniska była brązowa i martwa, zwłaszcza tam, gdzie Naksydzi zniszczyli zagajniki, przygotowując pole pod instalacje obronne. Powietrze pachniało zgnilizną, wilgotną roślinnością i paliwem rakietowym.
Sula zasalutowała.
— Witamy na Zanshaa, lordzie gubernatorze.
— Dziękuję, lady Sula. Jak to dobrze widzieć jakiś… znowu zobaczyć jakiś prawdziwy świat. — Odetchnął głęboko i najwidoczniej nie miał nic przeciwko zapachowi paliwa rakietowego, gdyż jego nos poruszył się z zadowoleniem. — Proszę, spocznij. Pozwoli pani, że zaznajomię panią ze swoim sztabem?
Nastąpiła prezentacja. Sula przedstawiła lordowi gubernatorowi Spence i Macnamarę, a ten zaskoczył ich, ściskając ich dłonie.
— Więc kontynuujemy? — spytał lord Eldey. — Nie jestem już młody, a chyba w planach na dziś mamy sporo zajęć.
— Tak jest, milordzie — powiedziała Sula.
Wszyscy zwrócili się w stronę frontu podestu. Sula wydała rozkaz przez swój komunikator mankietowy.
Odbył się pierwszy, ostatni i jedyny przegląd wojsk Suli.
Grupy operacyjne przemaszerowały w szeregach po pasie startowym, niosąc proporce, oznaczone dumnymi nazwami, które dla siebie wybrały: Bogo Boys, Obrońcy Praxis, Tornada, Akademia Projektowania Lorda Dowódcy Eshruga, Dzika Siedemnastka, Mściciele Lorda Pahn-ko…
Sidney i Fer Tuga, snajper z Axtattle, maszerowali obok siebie z karabinami na ramieniu. Stary Daimong nadal kulał.
Nikt nie miał munduru, ale niektórzy założyli pancerze — policyjne lub Floty. Wszyscy natomiast mieli złote opaski na ramieniu. Wszystkich jednoczył duch bojowy; kapelusze i czapki wsadzili zawadiacko na bakier, dumnie nosili broń. Nawet lord Tork musiałby przyznać, że armia nauczyła się naprawdę dobrze maszerować.
Po przeglądzie armia zawróciła ku podium i stanęła nieruchomo w szeregach przed nowym gubernatorem. Lord Eldey, Sula i ich otoczenie opuścili podium i wkroczyli na pas startowy. Sula zaktywowała listę na displeju mankietowym i zawołała ponad nieruchomymi szeregami.
— Fer Tuga!
Snajper pokuśtykał naprzód, a lord Eldey odznaczył go Medalem za Waleczność Pierwszej Klasy. Daimong zasalutował i powrócił w tłum. Potem Sula wywołała Sidneya, który otrzymał także samo odznaczenie.
Julien i Patel mieli na sobie połyskujące stroje, które z pewnością projektowała Chesko i które spektakularnie uwydatniały ich medale. Sagas, Sergius Bakshi i Tan-dau, ubrani bardziej konserwatywnie, odbierali swoje medale w uprzejmym milczeniu.
Większość medali przyznano za odwagę — przynależność do armii podziemnej, zwłaszcza w dniu bitwy o Górne Miasto, wymagała wielkiej osobistej odwagi. Z dwunastu kierowców ciężarówek, które Sula wysłała w szarży na umocnione pozycje Naksydów, ośmiu przeżyło, choć połowa z nich odniosła rany. Jeden nadal przebywał w szpitalu i miał otrzymać medal później. Pozostałą siódemkę udekorował osobiście nowy lord gubernator.
Ceremonia wręczania nagród ciągnęła się przez całe popołudnie. Zimny wiatr rozwiewał futro lorda Eldeya. Członkowie sztabu gubernatora wiercili się już nerwowo, wyjmując odznaczenia z pudeł, które Sula umieściła w tyle podium. Cienie bojowników wydłużały się. Włączono reflektory, by oświetlić podium łagodnym blaskiem.
Sula zastanawiała się, ile medali wręczono w tej wojnie i czy te przyznane armii podziemnej nie są liczniejsze od orderów wręczonych dotychczas we wszystkich innych bitwach. Poza tym przeważnie dekorowano oficerów Floty, a tak naprawdę niewielu z nich rzeczywiście uczestniczyło w bitwach.
Spence i Macnamara otrzymali Medal za Waleczność i Medal Zasługi, oba Pierwszej Klasy. Zaczerwienieni z radości, wrócili za Eldeyem i Sulą na platformę, gdzie Sula odczytała głośno listę odznaczonych pośmiertnie.
Listę zamykał P.J. Ngeni. Pozwoliła, by po odczytaniu nazwiska zapadła cisza; przez chwilę stanęła jej przed oczami postać P.J.: łysiejąca czaszka, miły uśmiech, modne ubranie i nieobecny wyraz twarzy…
Słowa Eldeya przywołały ją do rzeczywistości.
— A teraz lady Sula — powiedział — mam zaszczyt wręczyć pani odznaczenia.
Sula była zaskoczona, odbierając Order Mgławicy — stanowiący parę z odznaczeniem zdobytym za dokonania przy Magarii — tym razem z Diamentami i Piorunami, i Wielką Komandorię Orderu za Waleczność. Potem lord Eldey odwrócił się do żołnierzy pomachał ręką i zawołał:
— Trzy razy hurrra dla Białego Ducha!
Sula stała na podium oszołomiona, bez tchu i patrzyła bezradnie na morze krzyczących twarzy, na las broni, którą wywijali nad głowami wiwatujący triumfalnie bojownicy.
— Lady Sula chyba chce powiedzieć kilka słów — powiedział Eldey i poczłapał na tył platformy, zostawiając ją samą ze swą armią.
Ułożyła sobie mowę pożegnalną, ale brawa wybiły jej z głowy wszystkie przygotowane wcześniej słowa. Zrobiła jeden krok, potem drugi. Śledziły ją tysiące oczu. Patrzyła na szeregi żołnierzy, z których stworzyła armię, i myślała: „Jestem szalona, że to zostawiam”.
Całe dorosłe życie spędziła na ukrywaniu prawdziwego nazwiska i własnej osoby pod kostyczną osobowością i nieskazitelnymi mundurami lady Suli. Jednak, dziwna rzecz, ukrywanie się przed Naksydami uwolniło ją od tego. Gredel i Sula — zostały wyzwolone i posłużyły tworzeniu armii i walce z wrogiem. Armia była jej mózgiem, ścięgnami i nerwami i porzucenie jej teraz wydawało się równie złym krokiem, jak odcięcie sobie ramienia.
Читать дальше