Nikt nie rozpoznawał lady Suli w rzeczowej, ciemnowłosej i ciemnookiej kobiecie. Nawet gdy włożyła mundur, zdjęła soczewki kontaktowe, schowała czarne włosy pod czapką mundurową i poszła do swego banku wycofać w gotówce pozostające tam jeszcze fundusze. Urzędniczka bankowa, bez wątpienia już przyzwyczajona do wycofywania gotówki, stłumiła ziewanie, gdy wręczała Suli jej pieniądze.
I wtedy właśnie Sula wyjęła swój specjalny nakaz od wojskowego gubernatora.
— A teraz — powiedziała — chcę, byście wymazali ze swych plików zapis mojego odcisku kciuka.
Każdy z zespołu operacyjnego miał upoważnienie do nakazania wytarcia wszystkich istotnych informacji na swój temat — o pożyczkach, kontach bankowych, liniach kredytowych, a zwłaszcza odcisków kciuka, który mógł posłużyć do rozstrzygającej prawnie identyfikacji.
Urzędniczka zamrugała.
— Milady?
— Zamykam konto. Nie macie powodów zachowywać mój odcisk i chciałabym zobaczyć, jak go usuwacie. W gruncie rzeczy — pokazała swój specjalny nakaz — ten dokument żąda, byście go wymazali.
— Nie mamy takich procedur — oznajmiła kobieta. — Wszystko przechowujemy.
— Niech pani zrobi to natychmiast — powiedziała Sula, ale urzędniczka zawołała kierownika, który obejrzał rozkaz Pahn-ko i wzruszył ramionami.
Sula patrzyła, jak stary odcisk Caro Suli znika w elektrycznym zapomnieniu, i cieszyła się, że jeszcze jeden kawałek przeszłości został bezpiecznie pogrzebany.
Grupa Operacyjna przeniosła się do Zanshaa City, gdzie nadal przeprowadzała ćwiczenia. W przechowalniach w całym mieście poumieszczano zadziwiającą ilość sprzętu do zabijania i materiałów wybuchowych. Zespół 491 ulokowano w narożnym apartamencie, w dzielnicy terrańskiej klasy średniej, w okolicy zwanej Grandview. Znajdował się on na szczycie czterokondygnacyjnego budynku, miał mały taras i okna wychodzące na dwie ulice. Było to miejsce dosyć przyjemne, prosto umeblowane, i kiedy sprzęt został ułożony zgodnie z życzeniami Suli, meble przestawione, a mieszkanie wysprzątane, zaczęła odczuwać co do swojej misji wzrastający optymizm.
Naksydzi dość uparcie nie nadlatywali. Sula żałowała, że nie wiedziała o tej zwłoce — mogłaby zorganizować znacznie mniej chaotyczną ewakuację pierścienia Zanshaa.
Pewnego poranka drzwi zagrały. Sula otworzyła. Na progu stał portier, starszy mężczyzna o nazwisku Greyjean. Nie miał obu górnych siekaczy i w związku z tym źle wymawiał niektóre spółgłoski.
— Czy wszystko jest jak należy, milady?
— Wszystko gra — odpowiedziała Sula i wspomniawszy swoją fałszywą tożsamość, dodała: — Nie musisz nazywać mnie „milady”. Jestem z ludu.
Staruszek wyglądał na zaskoczonego.
— Przepraszam za pomyłkę, proszę pani. To przez policję odniosłem inne wrażenie.
W mózgu Suli ostrzeżenie zagrało wyraźną nutą.
— Policję? — zapytała. — Jaką policję?
— Żandarmerię, która wygnała poprzednich lokatorów — wyjaśnił portier. — Powiedzieli, że potrzebują mieszkania dla jakiegoś VIP-a z floty.
Zmierzyła staruszka spojrzeniem.
— Aha — odrzekła.
Cholera, mamy pieprzone kłopoty, pomyślała.
Wspomagany przez sprzętowca, który podał mu ramię, Martinez wygramolił się z rury dokującej do śluzy, a potem przelotnie wyprężył w odpowiedzi na pozdrowienie stojącej przed nim porucznik. Niemal dorównywała wzrostem Martinezowi, miała sercowatą twarz i brązowe włosy, uczesane w węzeł z tyłu głowy i owinięte wokół pary pozłacanych pałeczek.
— Kapitan Martinez melduje się na pokładzie „Prześwietnego”. — Witaj na „Prześwietnym”, lordzie kapitanie — powiedziała. — Jestem tutaj pierwszym oficerem. Lady Fulvia Kazakov.
— Bardzo mi miło. — Martinez wyciągnął dłoń, a ona ją uścisnęła.
Alikhan wywlókł się z rury za Martinezem, umieścił stopy na pokładzie i wyprężył w pozdrowieniu.
— Milady — powiedział.
— To Alikhan — przedstawił go Martinez. — Mój ordynans. Kazakov przelotnie odpowiedziała na pozdrowienie i skinęła głową sprzętowcowi.
— Polecę temu tutaj Turnbullowi, by zaprowadził pańskich służących do ich kwater, a także do pańskiej — powiedziała. — Ale wiem, że dowódca eskadry chciałby się z panem zobaczyć teraz, jeśli to panu odpowiada.
Naturalnie — odrzekł Martinez. Gdyby nie miesiąc przyśpieszeń, przejazd do „Prześwietnego” na pokładzie „Żonkila” byłby prawie przyjemny. „Żonkil” został zbudowany tak, by zadowolić wysokich oficjeli spółki; miał prysznice, pralnię, prywatne kabiny, całą gamę rozrywek i kuchnię pełną delikatesów — o zaopatrzenie zadbał Perry, rekrut zmuszony do opuszczenia służby u Ari Abachy. Perry dołączył do Martineza pomimo złowieszczej perspektywy służenia na statku. To on kucharzył i sądząc po okrzykach innych, robił to wyjątkowo dobrze.
„Inni” stanowili pełny przydział służących Martineza. Trzeci, Espinosa był sprzętowcem, a ostatni, Ayutano, mechanikiem. Martinez w ogóle nie zamierzał wykorzystywać tych dwóch w roli służących i przywiózł ich jako swoisty prezent dla kapitana „Prześwietnego”, gdyż zauważył, że statkom, które dłuższy czas nie zawijają do doków, zawsze się przydadzą dodatkowi mechanicy i sprzętowcy.
Po opuszczeniu śluzy Martinez poszedł za Kazakov w górę zejściówki, ku krainie oficerów. Ciężki krążownik „Prześwietny” miał sześciokrotną objętość starej „Korony” Martineza i prawie czterokrotnie liczniejszą załogę. Kwatery były przestronniejsze, a korytarze dostatecznie szerokie, by czterech ludzi mogło się w nich pomieścić, stojąc ramię przy ramieniu.
Od pierwszej chwili, kiedy „Prześwietny” zarysował się w iluminatorach „Żonkila”, dla Martineza stało się jasne, że kapitan nie szczędził wydatków, by zmienić okręt w stylowe arcydzieło. Zewnętrze kadłuba pomalowano w skomplikowany wzór geometryczny w kolorach różu, zieleni i bieli jak lukier. Wewnątrz ściany wyłożono płytkami w charakterystyczny, złożony wzór żółtozłoty i ciemnoczerwony z białymi i czarnymi akcentami. Gdzieniegdzie wzór się rozstępował i – złudzenie optyczne — ukazywała się wnęka lub okno z wymalowaną sceną z natury, gąszcz zieleni, gdzie dokazywały fantastyczne zwierzęta i ptaki.
Każdy z pokojów, mijanych przez Martineza po drodze do kwatery lady Michi, miał charakterystyczny wystrój w abstrakcyjne wzory, z dominującymi kolorami turkusowym, czerwonym i żółtą ochrą; niektóre kabiny, pomalowane również z wykorzystaniem złudzenia optycznego, zdawały się otwierać na jakiś fantastyczny krajobraz albo na amfiladę pokojów o wyszukanej dekoracji. Wobec stylu i skali tego wszystkiego, estetyka kapitana Tarafaha z jego motywem piłki nożnej wyglądała na amatorszczyznę.
To wszystko stworzył, nadzorował i opłacił lord Gomberg Fletcher, kapitan „Prześwietnego”. Martinez nigdy nie spotkał Fletchera, ale wiedział, że ten potomek wysoko postawionych klanów Gombergów i Fletcherów jest uważany nie tylko za wiodącego estetę floty, ale także, że posiada największy w imperium zbiór dzieł sztuki, którego niektóre eksponaty zostały wystawione w bardziej publicznych przestrzeniach „Prześwietnego”.
Co więcej, wszystko było tu nieskazitelne. Wytrenowane oczy Martineza nie znalazły kurzu, brudu, zadrapań. Załoganci, których spotykał, nienagannie ubrani i czujni, zeskakiwali mu z drogi, gdy go tylko dostrzegli, i stawali przy ścianach wyprężeni z zadartymi brodami.
— Skoro przechodzimy obok mojego biura — powiedziała Kazakov — pan pozwoli, że się zajmę pańską kartą kapitańską.
Читать дальше