Wiadomość się skończyła. Martinez długo wypuszczał z płuc powietrze, które wstrzymywał do tej pory. Odtworzył wiadomość ponownie. Uczucie wezbrało w jego krwi; czuł ciepło na skórze.
Zostanie ojcem. Świadomość tego była tak oszałamiająca, że Perry musiał dzwonić trzy razy, zanim Martinez go usłyszał i kazał stewardowi wejść. Perry zjawił się w pełnym umundurowaniu, w białych rękawiczkach, z filiżanką kawy na tacy. Martinez spojrzał na niego zaskoczony.
— Czy ktoś ci kazał włożyć najlepszy mundur? — zapytał. Perry postawił filiżankę i spodek przed Martinezem i nalał mu kawy.
— Milordzie, inni służący powiedzieli mi, że strój galowy na pokładzie „Prześwietnego” nosi się zwyczajowo.
— Rozumiem.
Perry postawił dzbanek z kawą na tacy i odstąpił.
— Przepraszam, że kawa się opóźniła, milordzie. Powinienem pana zawiadomić, że mogą pojawić się problemy z naszymi posiłkami.
Martinez, głęboko pogrążony w myślach, nie zauważył, że jego kawa pojawiła się później niż powinna.
— Tak? — spytał. — Dlaczego?
— Dlatego że jest pan w kabinie pierwszego, milordzie. Kabina dowódcy eskadry ma oczywiście kuchnię, kabina kapitana też. Przy mesie jest kuchnia dla poruczników i oczywiście żołnierze mają swoją mesę. Ale kabina pierwszego porucznika nie ma urządzeń kuchennych.
— Ach. Rozumiem.
Martinez powinien był to przewidzieć. Lady Michi miała oczywiście swego własnego kucharza, kapitan też. Mesa była rodzajem klubu dla poruczników i oficer taktyczny, zazwyczaj porucznik, w normalnych okolicznościach tam by się stołował. Ale pełny kapitan Martinez nie mógł się narzucać ze swymi posiłkami oficerom młodszym rangą, a żeby jadać z Fletcherem lub Michi Chen, musiałby zostać zaproszony.
Na całym „Prześwietnym” nie było miejsca, w którym Perry mógłby przygotowywać posiłki. Skinięciem głowy wskazał filiżankę.
— Skąd to wziąłeś?
— Steward mesy oficerskiej bardzo uprzejmie mi pożyczył. — Twarz Perryego pociemniała. — Przedtem steward kapitana odmówił mi wstępu do swojej kuchni.
— Cóż, był w prawie. — Przez chwilę Martinez wyobraził sobie, jak żyje na kartonach i puszkach przez cały czas swego obecnego przydziału, a potem się zaśmiał. — Porozmawiaj z kucharzem lady Michi i jeszcze raz ze stewardem mesy. Może coś się da zrobić.
— Tak jest, milordzie.
— A jeśli wszystko zawiedzie, zawsze pozostaje „Żonkil” — zauważył Martinez.
Ponieważ flota nie dała pilota, który by odprowadził zarekwirowany jacht, łódź z kompletną kuchnią cały czas miała być przypięta do „Prześwietnego”.
Perry’ego ucieszyła ta sugestia.
— To prawda, milordzie.
— Na dzisiejszy wieczór zostałem zaproszony na kolację do dowódcy eskadry, więc sytuacja nie jest pilna — poinformował Martinez.
Perry wyszedł, a Martinez znowu patrzył na displej wideo, gdzie wizerunek Terzy pozostawał zamrożony, jej wargi rozchylone w łagodnym uśmiechu, a dłoń dotykała brzucha, jakby ochraniając dziecko.
Dziecko… Nieznany dreszcz przebiegł przez Martineza i ku swemu ogromnemu zdziwieniu Martinez odkrył, że traktuje to jak uczucie szczęścia.
Musiał natychmiast odpowiedzieć na tę wiadomość. Oby tylko zdołał się powstrzymać od paplaniny!
Kazał displejowi zarejestrować odpowiedź i natychmiast zaczął paplać.
* * *
— To nie jest siatka szpiegowska — oznajmiła Sula lordowi Octaviusowi Hongowi. — To cholerne towarzystwo wczasowe. Wyśnione przez tych samych ludzi, którzy wstępują do floty dlatego, że wydaje im się, że to jachtklub. — Warknęła. — Wszyscy w okolicy wiedzą już, że w naszym apartamencie mieszka personel floty. Gdy przyjdą Naksydzi, w ciągu trzech minut spadną nam na karki.
— Spokojnie, Cztery-Dziewięć-Jeden — powiedział cicho jej szef. — Według mnie nie jest aż tak źle.
Przy łagodnej wczesnoletniej pogodzie, rozmawiali w kawiarnianym ogródku; przedtem Sula przylepiła pasek taśmy na latarni na Starym Placu, co było sygnałem natychmiastowego spotkania. Hong powiesił marynarkę na oparciu krzesła i siedział przy stole w koszulce z krótkimi rękawami. Rozdzielał kruche ciasto na kawałki, a na przystojnej twarzy miał wyraz spokojnej pewności siebie.
Wykazał szacunek dla procedury, nazywając Sulę imieniem kodowym, choć przecież szkolili się razem i doskonale znał jej prawdziwe nazwisko. Ona też znała jego nazwisko, ale jako do Szefa Grupy Operacyjnej Blanche powinna się do niego zwracać „Blanche”. Nadawanie imion kodowych nastąpiło podczas szkolenia dość późno i do tego czasu wszyscy przyzwyczaili się do swoich prawdziwych tożsamości. Sula uświadomiła sobie, że to jeszcze jeden aspekt amatorszczyzny, z jaką zmajstrowano całą operację.
— Masz bazę w dzielnicy terrańskiej — powiedział lord Octavius. — Gdybyś mieszkała z Naksydami, mogłabyś się martwić, ale tutaj twoi sąsiedzi nie będą mieli powodów, by cię wydać.
— A pieniądze? A specjalne względy? — spytała Sula, wlewając więcej miodu do herbaty. — Co, jeśli Naksydzi zaoferują nagrodę za wydanie nas?
Hong spojrzał na nią surowo — Lojalni obywatele… — zaczął.
— Chcę zapasowych tożsamości dla całego swojego zespołu — powiedziała, mieszając miód. — Wszyscy inni w twojej grupie powinni też je dostać.
Podniosła łyżeczkę i oblizała ją. Na koniuszku języka wybuchł posmak ciepłego miodu koniczynowego.
Po raz pierwszy od czasu ich znajomości, na twarzy Honga przez chwilę pojawiło się zwątpienie.
— Nie jestem pewien, czy są na to środki — powiedział ostrożnie. Sula uniosła filiżankę do warg.
— Och, na litość, Blanche — powiedziała. — Nasza strona drukuje pieniądze.
Na twarz Honga powróciła stanowczość.
— Pchnę memoriał do wyższych władz, dobrze?
— Sama to zrobię — odparła Sula. To była oferta, ale także decyzja.
Nadal miała specjalny nakaz od lorda gubernatora. Suk wykorzystała jedną z kamer, w które Sekcja Wywiadu wyposażyła Zespół 491, do zrobienia zdjęć siebie i swojej grupy, a potem włożyła mundur i pojechała kolejką linową do Górnego Miasta. Mignęła nakazem w Biurze Akt i wykorzystała drobną niejasność w sformułowaniu „wymaga się współpracy w sprawach rejestracji”, by dostać biurko i hasła, niezbędne do wykonania tego, co zamierzała.
Hasła, łańcuchy długich liczb, zapamiętała swą kamerą mankietową, kiedy nikt nie patrzył.
Przy tak zapewnionym dostępie do systemu jej zadanie było dość proste, więc gdy dostała swoje trzy tożsamości rezerwowe, nie widziała powodów, żeby przestać. Kiedy biuro zamykano na koniec dnia, każdy członek Zespołu Operacyjnego 491 miał, łącznie z początkową, cztery fałszywe tożsamości.
Sula wzięła ostatnią z nich, ciężką plastikową kartę, nadal ciepłą od drukarki termicznej, z wytłoczoną na powierzchni pieczęcią rządową.
Tego wieczoru nauczyła się na pamięć wydrukowanych kodów i zniszczyła wydruk. Będę korzystać z takiej władzy tylko dla dobrej sprawy, pomyślała.
Następnego ranka opowiedziała ten dowcip Hongowi. Nachmurzył się, marszcząc brwi.
— Lepiej sobie zapamiętaj, Cztery-Dziewięć-Jeden, że w wojsku ironia idzie z góry.
Sula wyprostowała się.
— Tak jest, milordzie.
— Nie nazywaj mnie tutaj w ten sposób.
— Wszystko w porządku, to była ironia.
Hong chrząknął ze wzrokiem utkwionym w talerzu. Jak miał w zwyczaju, rozrąbał swe ciastko na kilka kawałków i zaczął je jeść z wojskową skutecznością, na końcu zgarniając i pożerając również okruchy.
Читать дальше