Obroną przed promieniami antyprotonowymi było silne pole magnetyczne, którego „Korona” i tak używała jako osłony przed zewnętrznym promieniowaniem. Martinez kazał włączyć pole, choć nie byłoby skuteczne przeciwko dokładnie wymierzonemu uderzeniu jednego z wrogich promieni.
Martinez poczuł, jak lekko ściągają go paski uprzęży, a potem znowu unosił się w powietrzu. Eruken zdusił resztki momentu pędu „Korony” i teraz fregata płynęła razem z pierścieniem, obracającym się przed jej dziobem.
— Pilocie, dysze manewrujące — polecił. — Lećmy prosto na południe od pierścienia.
Znów poczuł szarpnięcie uprzęży.
— Manewr w kierunku południowym, milordzie. Martinez nacisnął tastry.
— Nawigacja — powiedział. — Wysyłam wam wykresy kursu do Wormholu Cztery. Proszę je wprowadzić do swych komputerów.
— Ach… tak jest, milordzie.
Diem patrzył na displeje w lekkim oszołomieniu i Martinez wspomniał, że to tylko praktykant, bez dyplomu drugiego nawigatora.
Jeśli uwzględnić mnie, mamy w sterowni dwóch niedoświadczonych nawigatorów, pomyślał Martinez. Nie za dobrze jak na te okoliczności.
Z tyłu rozległ się głos Vonderheydte’a i Martinez podskoczył — zapomniał, że tam ktoś siedzi.
— Słyszę skargi kapitańskiego kucharza, milordzie — oznajmił.
— Niska grawitacja rujnuje mu obiad. Mówi, że jego sos angielski znajduje się teraz na suficie.
— Łączność, każ kucharzowi wszystko zapakować i iść na fotel akceleracyjny. Rozwiniemy kilka g. — Zwrócił się do Erukena: — Pilocie, daj sygnał załodze, by się przygotowała na ostre przyśpieszenie.
Rozległo się przeraźliwe wycie syren, wędrujące w górę i w dół po skali częstotliwości. Załoganci czasami ginęli, dlatego że na czas nie dostali się do foteli akceleracyjnych, i Martinez chciał, by ostrzeżenie do wszystkich na pewno dotarło.
Syreny umilkły, pozostawiając po sobie ziejącą ciszę. Diem z coraz bardziej rozpaczliwą miną spoglądał na diagram nawigacyjny. Eruken gapił się na kontrolki i przygryzał wargę. Mabumba zerkał przez ramię, chyba koncentrując wzrok na pistolecie, który prawie pozbawiony wagi spoczywał przy udzie porucznika.
Martinez uświadomił sobie, że nikt z nich nie wie, co się dzieje. Inni na statku też nie wiedzą.
— Łączność: ogłoszenie ogólne — powiedział, a kiedy znowu się odezwał, słyszał swój głos nadlatujący echem z publicznego systemu komunikacyjnego statku.
— Mówi porucznik Martinez ze sterowni — oznajmił. — Z przykrością was zawiadamiam, że kilka minut temu dokonano rewolty na pierścieniu Magarii. Buntownicy wykorzystali nieobecność wielu oficerów i członków załogi z powodu Festiwalu Sportu i zajęli większość okrętów na stacji. — Martinez oblizał wargi. — Prawdopodobnie wszystkie statki, prócz naszego. Teraz jest naszym obowiązkiem doprowadzenie „Korony” na Zanshaa, by ostrzec flotę i rząd przed niebezpieczeństwem ze strony buntowników, a także pomóc flocie w odzyskiwaniu utraconych okrętów.
Takie są gołe fakty, pomyślał Martinez. Jednak jakoś czuł, że jego słowa nie brzmią odpowiednio. Prawdziwie wielki przywódca w tym momencie wygłosiłby inspirującą mowę, wzniecając w załodze zapał do wielkich czynów; dzięki swej elokwencji zdobyłby ich trwałą lojalność. Zastanawiał się, czy on, Gareth Martinez, mógłby kiedykolwiek stać się takim przywódcą.
Cóż u diabła, myślał. Warto się o tym przekonać.
— Jeszcze jedno — dodał. — Jako że buntownicy przejęli kontrolę nad pierścieniem Magarii, mają teraz dominującą władzę nad planetą. Dlatego musimy przyjąć, że kapitan Tarafah i reszta załogi są straceni, i mieć nadzieję, że jeńcy będą traktowani przyzwoicie…
To dopiero radosne wieści, pomyślał w głębokiej ciszy, która zapanowała po jego słowach. Lepiej posiać odrobinę nadziei, zanim wszyscy popełnią samobójstwo lub obiecają sobie w duchu, że przyłączą się do buntu.
— Na statku została nas tylko garstka — ciągnął Martinez. — Wyruszamy na spotkanie ogromnego niebezpieczeństwa. W ciągu miesięcy, które nam zajmie droga na Zanshaa, będziemy musieli odbywać dodatkowe wachty i pracować jeszcze ciężej, ale chciałbym, żebyście rozumieli, że kapitan i pozostali więźniowie będą trzymać za nas kciuki i życzyć nam sukcesu. Ponieważ to my jesteśmy teraz drużyną „Korony” — koroniarze to my. Teraz nasza kolej, by grać ostro i wbić decydującego gola. Koniec przekazu.
Kiedy zakończył transmisję, miał ochotę skulić się w fotelu i czuł, że skóra płonie mu ze wstydu i upokorzenia. Co go opętało, by zamknąć mowę tymi okropnymi metaforami sportowymi? To nie była elokwencja, to był rodzaj obrzydliwego, fałszywego żargonu, na który przygięci odpowiedzą jedynie drwiną. Powinien tylko wygłosić komunikat o buncie i milczeć.
Ale kiedy rozejrzał się po sterowni, zobaczył, że chyba poszło mu dobrze. Mabumba patrzył na swe displeje z wyrazem dość szczerego zdecydowania i nie rzucał już ukradkowych spojrzeń na pistolet Martineza. Eruken wyprostował się w fotelu i mocno trzymał kontrolki dysz. Nawet Tracy i Clarke — które poza patrzeniem na wykresy radarowe miały naprawdę mało do roboty — wyglądały na bardziej skupione na pracy; a Kelly, która jako oficer zbrojeniowy miała do roboty jeszcze mniej, wyglądała zdecydowanie radośnie.
Tylko Diem był nieszczęśliwy, ale Diem nie słyszał przemowy, sparaliżowany strachem z powodu diagramu nawigacyjnego Martineza.
Może załoga miała mniejsze wymagania co do przemówień niż mistrz retoryki w starej akademii Martineza.
Displej narękawny zagrał i Martinez przyjął rozmowę.
— Alikhan, milordzie. Zakończyłem tę małą misję, którą mi pan zlecił.
Displej nie pokazywał twarzy Alikhana, lecz ziejącą fasadę sejfu Koslowskiego ze zdjętymi przednimi drzwiami.
— Tak, Alikhanie? — spytał Martinez.
— Nic, milordzie. Wynik negatywny.
Martinez poczuł, że trwoga gra mu na nerwach palcami z puchu. Flota przezornie odcięła młodszym porucznikom, takim jak on, swobodny dostęp do przerażającego arsenału „Korony”. Kapitan i każdy z poruczników nosili klucze z kodami, odblokowujące broń, ale by ją uruchomić, co najmniej trzy z tych kluczy musiały być obrócone jednocześnie.
Nawet uzbrojenie obronne, lasery obrony bezpośredniej, bez trzech kluczy były bezużyteczne. A istniało duże prawdopodobieństwo, że okręty naksydzkie wkrótce zaczną go ostrzeliwać.
— Czy sprawdziłeś we wszystkich innych miejscach? — spytał Martinez. — W szufladach? Pod materacem?
— Tak, milordzie. W dalszym ciągu wynik ujemny. Mogę pójść do gabinetu kapitana i powtórzyć tę samą procedurę.
— Nie, muszę przyśpieszać.
— Może da mi pan dwie minuty? Przynajmniej zaniosę tam sprzęt. Kiedy zacznie się przyśpieszanie, mogę wskoczyć w stelaż kapitana. Nie będzie tak wygodny jak własna kanapa akceleracyjna, ale ujdzie.
Na te parę godzin życia, które nam zostały, pomyślał Martinez.
— Doskonale, masz dwie minuty. — Martinez przerwał transmisję.
— Oddaliliśmy się od pierścienia — zameldował Eruken.
— Pilocie, wyzeruj nasz moment pędu.
— Wyzerować moment pędu, milordzie.
— Dwie minuty do przyśpieszenia. Znacznik.
— Znacznik dwie minuty do przyśpieszenia — powiedział Mabumba, ale Diem uniósł rękę, jak uczeń w szkole, proszący o pozwolenie na wyjście do toalety.
— Milordzie? — powiedział. — Patrzyłem na pański diagram i… ach.. — Przesadny grymas wykrzywił szczupłą, bladą twarz, jak gdyby Diem oczekiwał, że dostanie po głowie za swoje przypuszczenia. — On jest nielegalny — oznajmił. — Pan… my… przelatujemy tak blisko pierścienia, że jest to niebezpieczne.
Читать дальше