Martinez uśmiechnął się, ale tylko na chwilę, bo zaraz uświadomił sobie, dlaczego ustało zagłuszanie. Przejmowanie eskadr nienaksydzkich zakończono i dalsze przeszkadzanie atakowanym statkom w wysyłaniu komunikatów o rebelii nie miało już sensu.
„Korona” była teraz naprawdę sama, we wrogim układzie.
Odczekał dwie minuty — dwie dalsze minuty odwlekania nieuniknionego — i polecił Vonderheydte’owi przełączyć Dowództwo Pierścienia na jego displeje. Poczekał, aż mrugające światełko na konsoli poinformuje go, że jest odbierany.
— Mówi Martinez — zameldował.
Displej pokazywał, że rozmówcą jest Naksyd w mundurze starszego kapitana. Jego słowa były opóźniane tylko nieznacznie przez dzielącą ich odległość.
— Lordzie poruczniku Martinez — powiedział Naksyd. — Tu starszy kapitan Deghbal, dowodzący Pierścieniem Magarii. Opuścił pan pierścień bez pozwolenia i rozpoczął beztroskie manewry, które naraziły na niebezpieczeństwo pański statek i stację. Ma pan rozkaz natychmiastowego powrotu.
— Myślałem, że stacją pierścienną dowodzi kapitan An-Char — odparł Martinez.
— Kapitan An-Char jest nieosiągalny. — Słowa te wypowiedziano po nieznacznym wahaniu. — Ja dowodzę pierścieniem. Rozkazuję panu wracać.
— Czy może mnie pan zapewnić, że lord porucznik Ondakaal jest aresztowany? — spytał Martinez. — Otworzył ogień do moich wartowników przy śluzie i jednego zranił. Powiedział, że statek ma zostać zajęty, a my wszyscy zabici.
Deghbal wzdrygnął się nieco na te słowa i Martinez wiedział, że to bezczelne kłamstwo całkowicie zaskoczyło Naksyda.
Każdy wybieg jest dobry, by zdezorientować Naksydów i wpakować Ondakaala w kłopoty. I co ważniejsze, zyskać na czasie. Opóźniać. Opóźnianie to w tej chwili mój główny cel, myślał Martinez.
— Obecnie wszystko jest pod kontrolą — powiedział w końcu Deghbal. — Nie ma powodów do niepokoju. Może pan skierować „Koronę” na powrót do jej doku.
Martinez wziął głęboki oddech, walcząc z ciążeniem uciskającym mu pierś.
— Lordzie starkapie, miałem polecenie od swojego kapitana, żebym nie wpuszczał nikogo na statek bez jego wyraźnego rozkazu. Czy może mi pan dostarczyć taki rozkaz?
Gniew wzmocnił odpowiedź Deghbala.
— Pozwolenie pańskiego kapitana nie jest potrzebne! Sam mój rozkaz powinien wystarczyć!
Martinez usiłował sprawiać wrażenie, że poważnie rozważa tę argumentację. Zrobił do kamery bardzo zasmuconą minę.
— Wie pan, lordzie starkapie, naprawdę chciałbym dostać w tej sprawie rozkaz swego kapitana.
— Jestem pana zwierzchnikiem! Musi pan słuchać moich rozkazów! Jeśli nie zostanę usłuchany, pociągnie to za sobą nieprzyjemne konsekwencje zarówno dla pana, jak i dla pańskiego statku!
Martinez zastanawiał się, czy ktoś wcześniej naprawdę odmówił wykonania jakiegoś rozkazu Deghbala. Chyba nie. Miał nadzieję, że niesubordynacja to dla Deghbala zaskoczenie, a on, Martinez, zdoła to wykorzystać, i znowu usiłował sprawić wrażenie, że głęboko rozważa słowa starkapa. Potem nadał twarzy wyraz tępego, upartego zdecydowania.
— Chcę mieć rozkaz kapitana Tarafaha — oświadczył. — Ufam, że on wie, co się naprawdę dzieje. — Skrzywił się do kamery. — Koniec przekazu.
Za dobrze się bawię, pomyślał Martinez; wyobrażał sobie, jak Deghbal klnie na pomarańczowe „Koniec przekazu” na swoich displejach. A może jednak przesadziłem i zbyt go rozgniewałem? — zastanawiał się. I teraz Deghbal po prostu rozkaże wysłać za „Koroną” kanonadę pocisków sterowanych, by ją dopaść i zniszczyć.
Spojrzał na Tracy i Clarke, które śledziły ekrany czujników.
— Ekrany, jeśli zobaczycie ślady pocisków, dajcie mi znać natychmiast.
Przyszpilone do swych foteli przez przyśpieszenie, Tracy i Clarke obróciły ku niemu twarze, a potem szybko skierowały wzrok z powrotem na displeje. Choć, o ile Martinez wiedział, kobiety nie były spokrewnione, wyglądały bardzo podobnie — ciemnowłose, młode, o szerokich ramionach.
Martinez wywołał Alikhana, tym razem korzystając z systemu statku, a nie z displeju narękawnego. Używał więc mikrofonu w nagłowniku, zamiast mówić do guzika na rękawie. Guzik na rękawie Alikhana ukazywał jedynie sufit w kabinie Tarafaha. Była to jedyna dostępna perspektywa, gdyż Alikhan leżał w łóżku kapitana pod ciężarem sześciu g.
— Udało się?
W głosie Alikhana słyszało się wysiłek osoby pokonującej duże ciążenie:
— Doniosłem sprzęt do kabiny kapitana, milordzie. Ale zdążyłem tylko przeszukać biurko kapitana. Bezskutecznie.
— Zmniejszę przyśpieszenie do dwóch g. Czy myślisz, że będziesz mógł posłużyć się tym… sprzętem?
— Będę mógł, milordzie.
— Dobrze. Koniec przekazu. — Podniósł głos, by usłyszał go Eruken. — Silniki. Zredukować przyśpieszenie do dwóch g.
— Tak jest, milordzie. — W słowach Erukena zabrzmiała szczera ulga. Wściekłe przyśpieszenie zelżało, przy zmianie naprężeń konstrukcja „Korony” jęknęła.
— Milordzie? — W nagłowniku Martineza rozległ się głos Vonderheydte’a. — Czy udzieli mi pan pozwolenia na użycie toalety? Piłem kawę podczas cenzurowania poczty i…
Martinez wyszczerzył zęby w uśmiechu. Powszedniość zawsze prześwitywała pod dramatem.
— Pozwolenia udzielono — oświadczył. — Na czas swojej nieobecności przekaż displeje komunikacyjne na moją konsolę. Bądź ostrożny.
Poruszać się przy podwójnym ciążeniu to jak chodzić z kimś siedzącym na karku — rzecz możliwa, ale trzeba uważać. Zwichnięcia i złamania były powszechne, a Martinez nie mógł sobie pozwolić na choroby personelu. Statkowy „doktor” — w rzeczywistości farmaceuta drugiej klasy — pełnił także rolę lekarza drużyny i pozostawiono go na Magarii.
Martinez nie chciał jednak mieć w sterowni zasikanej załogi.
— Kto jeszcze potrzebuje toalety?
Większość rąk uniosła się w górę. Wysokie przyśpieszenie było ciężką próbą dla pęcherzy.
Skoro już o tym mowa, pomyślał Martinez, sam mógłbym skorzystać z toalety. Ogłosił załodze, że będzie miała trochę czasu na ablucje, ale przypomniał o niezbędnej ostrożności.
Jeśli „Korona” przetrwa następnych kilka godzin, zapakuję załogę w skafandry próżniowe z utensyliami.
Toaletę zdążyło odwiedzić czterech załogantów, kiedy Alikhan zameldował:
— Otworzyłem sejf, milordzie. Bez rezultatów.
Martineza ogarnęła ponura wściekłość. To niepowodzenie już w tej chwili mogło przesądzić o zagładzie całego statku.
— Przeszukaj pomieszczenie — polecił. — A potem jego gabinet.
— Tak jest, milordzie. Czy w gabinecie jest sejf?
— Nie wiem. Jeśli jest, wiesz, co masz robić.
Martinez poszedł do toalety jako ostatni. Pochylony pod ciężarem przyśpieszenia, właśnie przywlókł się z powrotem do sterowni, kiedy z Dowództwa Pierścienia nadeszła następna wiadomość.
— To kapor, milordzie — ogłosił Vonderheydte radośnie, jakby wierzył, że sama elektroniczna obecność Tarafaha usunie nieporozumienia i rozwiąże wszystkie problemy „Korony”.
— Czekać — polecił Martinez. Opuścił się łagodnie w fotel, zwolnił klatkę, by wahnęła się do wygodniejszej pozycji, potem obniżył sobie displeje.
Zastanawiał się, czy gdyby w jakimś momencie rozmowy wrzasnął: „Gdzie jest twój klucz kapitański?!”, Tarafah miałby szanse odpowiedzieć, zanim buntownicy stłamsiliby go lub odłączyli. I czy Tarafah w ogóle by zechciał udzielić mu odpowiedzi na takie pytanie.
Читать дальше