— Vonderheydte — powiedział Martinez.
— Milordzie?
— Kontaktuj się ze mną, jeśli zajdzie coś niezwykłego lub ważnego. Zwłaszcza jeśli ktoś zażąda pozwolenia na wejścia na pokład. Będę w sterowni pomocniczej.
Kadet zamrugał, zdziwiony.
— Tak jest, milordzie.
Martinez zjechał główną windą taśmową do sterowni pomocniczej, opancerzonej stacji bojowej przy rufie, mającej przejąć funkcje głównej sterowni, gdyby ta została zniszczona przez nieprzyjaciela lub wpadła w ręce buntowników. Zatrzymał się na chwilę przy luku, a potem poszedł trochę w bok, by sprawdzić sześć długich, niskich pomieszczeń, zwanych oficjalnie „izbami odnowy biologicznej”. Teraz nikt tam nie baraszkował, co nie dziwiło, gdyż cała pozostała na „Koronie” załoga zajmowała się czyszczeniem wszystkiego na złotawy połysk. Z pewnością gwarantowało to Martinezowi pozycję ulubieńca pulpy, gdy ludzie odkryją, że to jego pomysł.
Poczekał, aż przyjdzie Alikhan, a potem otworzył sterownię pomocniczą swym porucznikowskim kluczem. Opancerzone drzwi zasunęły się za nimi, światła włączyły się automatycznie. Sterownia pomocnicza była mniejsza niż sterownia główna, stanowiska bardziej tu stłoczono, a zawieszone żyroskopowo fotele ustawiono bliżej siebie. Tym niemniej metalowe klatki błyszczały, a zapach pasty polerskiej unosił się w powietrzu. Jeszcze tego ranka pucowano całe pomieszczenie.
— Chciałbym zasięgnąć twojej opinii, Alikhan — powiedział Martinez, przeciskając się między dwiema klatkami do jednego z foteli przy stanowisku łączności. — Siadaj tu z prawej strony, patrz na wideo i powiedz mi, co myślisz.
Alikhan opadł na fotel i opuszczał displeje, aż znalazły się przed nim. Martinez otworzył swoje prywatne pliki i pokazał Alikhanowi maszerujące przed okrętami grupy Naksydów — oficerów, zbrojeniowców, inżynierów i żandarmów. Pokazał komputerowe tłumaczenia, ale ich nie komentował.
— Jakie wnioski ci się nasuwają? — spytał.
Alikhan patrzył na displeje, głębokie zmarszczki na twarzy jeszcze bardziej się pogłębiły.
— Wolę nie spekulować na temat takich rzeczy, milordzie — oznajmił.
— Mów. Naprawdę chcę, byś mi pomógł.
Usta Alikhana poruszały się pod rozłożystymi wąsami. Westchnął i powoli skinął głową.
— Chcą zająć statek, milordzie. — W głosie Alikhana było słychać strach, podniecenie, rozpacz i zdumienie. — Chcą zająć wszystkie statki Terran i Daimongów. Prawdopodobnie rano, kiedy większość załóg będzie ze swymi drużynami na Magarii.
W żyły Martineza wsączyła się ulga. Nie był sam w tym szaleństwie, miał sprzymierzeńca.
— Ale dlaczego? — zapytał. — Czy to bunt? Czy też Fanaghee chce jakiś bunt powstrzymać?
Alikhan pokręcił głową.
— Nie mam pojęcia.
— Eskadry Terran i Daimongów w czasie ćwiczeń nosiły nazwę „Buntownicy”. A ćwiczenia miały na celu utrzymanie bramy wormholu przed napastnikami. Czy spodziewają się kontrataku ze strony Floty Macierzystej, kiedy już zawładną Drugą Flotą?
Alikhan obrócił się do Martineza.
— We Flocie Macierzystej też są eskadry naksydzkie, milordzie. Martinez nie uwzględnił tego czynnika. Poczuł na plecach dotyk zimnych palców.
— Tutaj Naksydzi to dwie piąte naszej siły — oznajmił i miał nadzieję, że to zabrzmiało optymistycznie. — We Flocie Macierzystej stanowią mniejszy odsetek.
Alikhan starał się nie ujawniać swoją miną całkowitego braku nadziei.
— To prawda, milordzie.
Martinez odwrócił się ku displejom, spojrzał na postacie Naksydów maszerujących między stanowiskami dokowania.
— Będę musiał powiedzieć o tym kapitanowi. Wyraz twarzy Alikhana się nie zmienił.
— Kapitan może okazać się niezbyt… otwarty — zauważył.
— Najpierw porozmawiam z Koslowskim, jeśli nadarzy się okazja.
— A jeśli lord pierwszy oficer też będzie zaprzątnięty czym innym?
Martinez miał ochotę gniewnie poderwać się z fotela i spacerować w kółko. Planowanie wychodziło mu najlepiej podczas ruchu. Ale w pokoju nie było dość miejsca między klatkami akceleracyjnymi, więc Martinez tylko wściekle oczyścił ekran z Naksydów.
— Próbuję sobie przypomnieć, jakich oficerów znam na tej stacji — rzekł. — Salzman na „Sędzim Di”. Aragon i Mong na „Deklaracji”. Mukerji Młodszy na „Niezłomnym”. — Z frustracją uderzył pięścią w oparcie fotela. — To wszyscy, cholera — powiedział bardziej do siebie niż do Alikhana. — Byłem na kursie szyfrowania z Aideponem z „Bombardowania Utgu”, ale nie znam go zbyt dobrze. I w ogóle nie znam żadnego kapitana. Co gorsza…
Alikhan przeciął ten potok słów spokojnym głosem.
— Jak pan planuje skomunikować się z tymi oficerami, milordzie? Naksydzi mogą przechwytywać wiadomości.
Martineza ogarnęła rozpacz. Rozejrzał się po małym opancerzonym pomieszczeniu. Nie mógł nawet wykorzystać łączności kodowanej: cała Druga Flota używała wspólnych kodów i Fanaghee lub jej pachołkowie zdołają przeczytać wszystko, co wyśle.
Westchnął, potem wyprostował się w fotelu i położył dłonie na konsoli przed sobą, jak gdyby zamierzał wyprowadzić „Koronę” z doku. Na jego prawym rękawie skrzyła się piłka futbolowa, noszona przez mistrzów Floty Macierzystej.
— Słusznie — stwierdził. — Więc jak ocalimy nasz statek?
— Pan porozmawia z oficerami, a ja z resztą.
Martinez spojrzał na niego.
— To znaczy z kim?
— Z Maheshwarim. Jeśli musielibyśmy uciekać, chciałbym, żeby podczas wyprowadzania statku z doku właśnie on dbał o maszyny.
— Dobrze. I z…
Alikhan spojrzał niepewnie.
— Chyba powinienem wybierać jedynie spośród tych, którzy jutro, w czasie ćwiczeń sportowych, pozostaną na statku?
Martinez skinął głową.
— Chwilowo przyjmijmy, że tak. Głos Alikhana nabrał pewności.
— Czyli na tym koniec. Tylko Maheshwari jest dostatecznie… poważny, by docenić sytuację.
Palce Martineza bębniły po konsoli.
— Wysyłam ci kopię nagrań i tłumaczeń. Pokaż je Maheshwariemu.
— Tak jest, milordzie.
Martinez oczyścił ekran, odblokował displeje i odrzucił je w górę i na bok. Poczuł przypływ ogromnej ulgi: robił coś istotnego, walczył z realnym zagrożeniem.
Zerwał się na nogi jak człowiek uciekający z więzienia. Wtedy uświadomił sobie, że teraz w planie ma rozmowę z kapitanem. Upadł na duchu.
* * *
Kapitan porucznik Tarafah podniósł wzrok znad sałatki z ziaren okoby.
— Ach, porucznik Martinez. Chciałem z panem porozmawiać. W sercu Martineza zapłonęła irracjonalna nadzieja. Tarafah z resztą drużyny właśnie wrócili z treningu. Kapitan, dwaj porucznicy, Koslowski i Garcia, oraz trener, główny zbrojeniowiec Mancini, zasiedli do posiłku przy stole kapitana. Nadal mieli na sobie dresy z jaskrawym emblematem „Korony” na piersiach. Na kapitańskim stole wśród porozstawianych butelek i zimnych zakąsek walały się schematy i dokumentacje rozgrywek.
A teraz Tarafah rzeczywiście chciał z nim mówić. Martinez bał się, że zostanie zbesztany za zabieranie mu czasu, ale zdaje się, że sam kapitan trochę o nim myślał.
— Tak, lordzie kaporze?
Tarafah popatrzył na niego chłodno.
— Kiedy zamustrowałeś się przy Zanshaa, zaoferowałeś, że przyjmiesz gracza na jednego ze swych służących — powiedział. — Jeśli pozwolisz, chciałbym wykorzystać tę ofertę.
Martinez zdziwił się. Już od dawna uznał tamten swój pomysł za nieudany.
Читать дальше