Wysadź wszystko, pomyślał. Na statkach i stacji pierściennej były tysiące wojskowych i miliony cywilów, wszyscy by zostali rozerwani na strzępy lub spaleni na popiół — ale jedynie wówczas, gdyby nie mylił się co do zamiarów Naksydów. Jeśli jego obawy były usprawiedliwione, wszystko już przepadło.
Może z wyjątkiem „Korony”. Może przynajmniej ocali swój okręt.
Włożył klucz Garcii do kieszeni, a potem odwrócił się do śluzy. Stali tam Dietrich i Hong, nadal wyprostowani w obecności oficerów, chorąży pierwszej klasy Saavedra — mężczyzna w średnim wieku, z wąsikiem, obciążony podwójnymi obowiązkami: sekretarza „Korony” i zaopatrzeniowca — oraz kadet Kelly, chuda, wysoka, niezręczna pilotka szalupy, która podczas nieobecności pijanego głównego zbrojeniowca kierowała działem uzbrojenia.
— Kelly, Saavedra. Idę za wami. — Martinez ponaglał ich gestem. Dwójka posłusznie obróciła się i skierowała do śluzy. Martinez ruszył za nimi, a potem na chwilę zatrzymał się przy obu żandarmach. Dietrich i Hong stanęli na baczność, kiedy wykryli, że ich lustruje.
— Chciałbym, abyście dobrze zrozumieli, że nikt nie może wejść na statek bez mego pozwolenia — oznajmił.
— Tak jest, lordzie poruczniku — odpowiedzieli chórem, ze wzrokiem skierowanym w przód.
— I mam na myśli naprawdę wszystkich — dodał z naciskiem. Miał nadzieje, że nie wygląda w tym momencie na fanatyka ani szaleńca. — Gdyby sam Antycypacja Zwycięstwa powstał z martwych i zażądał wpuszczenia na pokład, nie wpuszczajcie go bez mojego wyraźnego zezwolenia.
Żandarmi zamrugali, zdziwieni.
— Tak jest, lordzie poruczniku — powiedział Dietrich. Martinez powiódł po nich wzrokiem. Miał sucho w ustach, żywił nadzieję, że głos mu się nie załamie.
— Co więcej — kontynuował — użyjecie całej niezbędnej siły, by zapobiec wejściu na pokład osoby, która nie uzyska mego pozwolenia. Zrozumieliście?
— Tak, lordzie poruczniku. — Znowu odpowiedzieli chórem, choć Martinez zobaczył prawie całe białka ich oczu — widomy znak, że myślą, iż trzeci porucznik zwariował.
— Chciałbym wydać wam również rozkaz specjalny — oznajmił Martinez. — Jeśli uznam, że musicie wycofać się ze stanowiska przez śluzę na statek, przekażę słowa „Buena Vista”. — Spojrzał na nich, a potem jeszcze raz powiedział ze specjalnym naciskiem. — „Buena”. „Vista”. Proszę, powtórzcie te słowa.
— Buena Vista — odpowiedzieli chórem.
— Buena Vista — powtórzył znowu Martinez. Nazwa domu na Laredo, gdzie się urodził, nazwa nadana przez jego romantyczną matkę, w starożytnym terrańskim języku, którym już nikt nie mówił, a teksty pisane rozumieli jedynie uczeni.
W eterze między obydwoma żandarmami widział zawieszony niewidzialny napis, wyrażający przekonanie, że Martinez postradał zmysły.
— Bardzo dobrze — zakończył Martinez. — Co pewien czas będę tu przysyłał Alikhana z kanapkami. Pamiętajcie, co powiedziałem.
Od wnętrza „Korony” dzieliło Martineza czworo drzwi: dwoje przy śluzie pierściennej, gdzie stali na warcie Dietrich i Hong, i dwoje przy dziobowym luku fregaty. Między nimi przebiegała rura dokująca. Martinez pokonał te bariery i wszedł do swego królestwa.
Królestwa z dziewiętnastu poddanymi, obecnymi tylko dlatego, że regulamin floty wymagał, żeby każdy okręt na służbie, nawet w doku, miał na pokładzie dostatecznie liczną załogę do manewrowania statkiem w razie nagłej potrzeby. Tuzin ludzi na pokładzie w założeniu utrzymywało okręt w gotowości. Resztę stanowili dwaj żandarmi i pełny personel kuchni, który w oczekiwaniu na niechybne zwycięstwo „Korony” przygotowywał suty uroczysty posiłek.
Martinez wszedł do małej zbrojowni, posługując się swoim porucznikowskim kluczem. Potem wezwał Alikhana i Maheshwariego. Czekając, pobrał za pokwitowaniem broń ręczną i przypiął ją do swego czerwonego żandarmskiego pasa. Wziął również broń dla Alikhana i Maheshwariego, a kiedy Alikhan przybył, wręczył mu pistolet, czerwoną żandarmską opaskę i hełm.
— Chcę cię posłać do śluzy — powiedział. — Może trzeba chłopcom przypomnieć o dyscyplinie.
— Tak jest, milordzie. — Alikhan spojrzał na arsenałowy komp-notes, podpisał pobranie broni i przycisnął kciuk do jej skanera identyfikacyjnego.
— I jeszcze jedno — dodał Martinez. — Weź z szafki sprzętowców wszystko, co potrzebne do wiercenia w sejfie pierwszego porucznika.
Alikhan skinął głową.
— Mam to zrobić natychmiast, milordzie?
— Nie.
Włamanie się do sejfu pierwszego oficera w poszukiwaniu jego klucza było, obok innych przestępstw, zbrodnią główną i gdyby je wykryto, Oddział Spraw Kryminalnych i Legion Prawomyślności ścigałyby się, kto pierwszy zabije sprawcę. Martinez jeszcze nie zamierzał wkładać szyi w garotę kata.
— Po prostu trzymaj gotowy sprzęt w kajucie lorda porucznika. Jeśli będziemy musieli wyrywać stąd z dużym przyśpieszeniem, lepiej będzie mieć potrzebne rzeczy pod ręką, a nie wlec je do kajuty Koslowskiego przy trzech i pół g.
— Tak jest, milordzie.
Przybył Maheshwari, stanął na baczność i zasalutował. Był małym człowieczkiem o mahoniowej skórze i posiwiałych skręconych włosach. Szpicbródkę i wąsy miał ufarbowane szczególnym odcieniem czerwieni. Martinez wręczył mu broń ręczną.
— Mam nadzieję, że się na nic nie przyda — powiedział.
— W moim oddziale nie będzie żadnych kłopotów — oznajmił Maheshwari, kiedy podpisał pobranie broni i zeskanował odcisk kciuka. — Ale nie mogę ręczyć za niektórych na statku.
— Niedługo zarządzę ćwiczenia rozruchu silnika. Przygotowanie silników do zimnego startu trwa czterdzieści minut, prawda?
Maheshwari błysnął olśniewającymi zębami wielkości kamyków.
— Można to zrobić znacznie szybciej, milordzie.
— Lepiej nie. Chciałbym, żeby ćwiczenia wyglądały jak najnormalniej.
„Jak najnormalniej” było tu określeniem kluczowym. Żadne ćwiczenia nie będą normalne podczas Festiwalu Sportu.
— Podłączenia elektryczne i transmisji danych są przerywane po trzech minutach i czterdziestu sekundach, o ile dobrze pamiętam — powiedział Martinez. — Zaczniemy ćwiczenia i zatrzymamy je po czterech minutach.
— Proszę wybaczyć, milordzie — przypomniał Maheshwari — ale odłączanie wody i powietrza trwa cztery minuty dwadzieścia sekund.
— Ach, słusznie. Więc zatrzymamy je po pięciu minutach.
— Tak jest, milordzie.
Przerwanie połączeń wodnych, powietrznych, elektrycznych i transmisji danych ze stacją pierścienną byłoby dla stacji pierwszym ostrzeżeniem, że „Korona” niespodziewanie opuszcza swe stanowisko. Martinez chciał jak najbardziej opóźnić to ostrzeżenie.
Przynajmniej miał pewność, że w razie potrzeby zdoła wyjść z doku bez względu na to, czy silniki są gotowe, czy nie. Sześćset czterdzieści jeden lat temu, w Dowództwie Pierścienia na stacji pierściennej Zanshaa, wybuchł groźny pożar, który rozszerzył się na siedem przycumowanych okrętów i zniszczył je razem z załogami. Statki nie mogły odcumować ani nawet zamknąć swych śluz bez pozwolenia Dowództwa Pierścienia, które zostało wypatroszone przez ogień.
Od tego czasu regulaminy określały, że zagrożony okręt może odcumować bez pozwolenia i ma pełną kontrolę nad wrotami swoich śluz. Martinez mógł wyprowadzić „Koronę” z doku, pozostawało jedynie pytanie, czy potem inne okręty pozwolą jej na dalsze istnienie.
Martinez starał się jak najlepiej udawać, że zachowuje niewzruszoną twarz wszechmocnego oficera, i nawet obdarzył głównego inżyniera pewnym siebie uśmiechem.
Читать дальше