— Życzę szczęścia, Maheshwari.
— Panu również, lordzie poruczniku — odparł uprzejmie Maheshwari.
Inżynier przyjął pozycję zasadniczą, zasalutował i wrócił do sterowni silników.
Martinez zamknął zbrojownię i poszedł do centralnej windy taśmowej, która miała go zabrać do sterowni, a potem się zawahał. Dłoń trzymał na szerokim pasie z bronią ręczną i paralizatorem.
Jeśli wejdzie do sterowni w takim rynsztunku, wszyscy uznają go za szaleńca. Gdyby Naksydzi nie podjęli żadnej akcji, albo gdyby ich działania miały racjonalne wyjaśnienie, cała załoga wiedziałaby przed końcem dnia o jego zachowaniu. Wystawiłby się na pośmiewisko.
Stał w luku i już słyszał w duchu śmiech, śmiech rozbrzmiewający przez wszystkie lata jego służby. Co najmniej to go czekało, jeśli się mylił. Zachowanie Fanaghee i Kulukrafa mogło mieć wyjaśnienie całkiem niewinne albo przynajmniej racjonalne. Jeśli go nie dostrzegł, jeśli Naksydzi nie przygotowują buntu, już nigdy nie zazna spokoju. Cała historia stanie się jedną z tych legend floty, które się ciągną za daną osobą. Jak historia dowódcy eskadry Raffiego, który rozkazał kadetom, by go związali i zbili.
Niekończąca się taśma windy centralnej przesuwała się z szelestem obok. Nagle bardzo zapragnął powrócić do magazynu broni, zostawić pistolet, pójść do kajuty ogólnej, oglądać mecz w wideo i wiwatować na cześć drużyny „Korony”.
Do diabła z tym, pomyślał. I tak już jestem pośmiewiskiem prawie całej załogi.
Postawił stopę na najbliższym szczeblu sunącym w dół, złapał się za szczebel powyżej i wszedł do korytarza centralnego. Wyszedł dwa pokłady poniżej i natychmiast zobaczył, że Zhou, awanturnik, którego przed dwoma dniami uwolnił z aresztu, czyści srebra w mesie oficerskiej, naprzeciwko sterowni.
Wspaniale, pomyślał Martinez. Miał w załodze Zhou, Ahmeta, Knadjiana i inne podejrzane typy, które kapitan skazał na harówę w czasie meczu.
Zhou, zajęty polerowaniem, spojrzał niepewnie na Martineza podbitymi oczyma, które rozszerzyły się, gdy zobaczył pas z pistoletem. Martinez skinął mu krótko głową i wmaszerował do sterowni.
— Jestem w sterowni — ogłosił.
— Oficer wachtowy jest w sterowni — powtórzył kadet Vonderheydte od swego stanowiska przy konsoli komunikacyjnej. W pomieszczeniu roznosił się kuszący zapach kawy z jego kubka.
Martinez wszedł do zamkniętej klatki kapitana.
— Stan? — zapytał.
Vonderheydte, siedzący w klatce bezpośrednio z tyłu, zobaczył pas z pistoletem i jemu również rozszerzyły się oczy.
— Uhm… Systemy statkowe w normie — zameldował. — I… tak. Zmywarka w kuchni dla załogi wysadziła bezpiecznik automatyczny. Właśnie badają dlaczego.
— Dziękuję, Vonderheydte. — Odwrócił się od kadeta i usiadł w fotelu kapitana. Poduszki pod nim westchnęły. Poprawił pistolet, a potem ściągał znad głowy kapitańskie displeje, aż ze szczęknięciem ustawiły się na właściwym miejscu przed nim.
Przełączył jeden z displejów na kamerę ochrony. Załoganci nadal sunęli obok śluzy ku przystankowi kolejki na brzegu pierścienia. Nie zauważył nic nadzwyczajnego, ale tego właśnie oczekiwał. Coś zacznie się dopiero za kilka godzin, gdy załogi zjadą na powierzchnię planety, a wszyscy pozostali będą oglądać zawody…
Usadowił się wygodniej.
— Wkrótce rozpoczniemy ćwiczenia z rozruchu silników — oznajmił i wsłuchał się w głęboką, pełną zdumienia ciszę, która nastąpiła po tych słowach.
* * *
Sorensen do Villi, Villa do Yamany, Yamana do Sorensena, Sorensen do Digby’ego — i gol. Martinez słyszał okrzyk Vonderheydte’a, gdy piłka przeleciała obok bramkarza „Pekinu” i utkwiła w siatce.
Chorąży drugiej klasy Mabumba walił pięścią powietrze. Siedział przy konsoli inżynieryjnej i podekscytowany drugą bramką „Korony” chwilowo zapomniał o urazie do Martineza za ćwiczenia, podczas których musiał tkwić w sterowni, zamiast, wygodnie popijając piwo, oglądać mecz w kajucie chorążych.
Maheshwari w sterowni silników miał zacząć odliczanie za pięć minut. Martinez bez wątpienia zyskał sobie dozgonną miłość całego oddziału inżynierii za zarządzenie ćwiczeń i trzymanie ludzi przy konsolach podczas turnieju.
Wyszedł ze sterowni jedynie raz, by wraz z Alikhanem zanieść jedzenie, kawę i pociechę Dietrichowi i Hongowi, pełniącym wartę przy śluzie. Zapowiedział im wyraźnie, żeby wszystkie rozkazy od Alikhana traktowali jak jego własne.
Obaj milczeli, ale ich miny sugerowały, że wszystko jest jasne: na statku znajduje się więcej niż jeden wariat.
Później Martinez sprawdzał, czy są sposoby przesłania alarmu do innych części floty, może na Zanshaa. Sprawdziwszy w kartotekach Służby Eksploracji — odpowiedzialnej za stacje wormholowe, które zapewniały spójność imperium dzięki laserom komunikacyjnym, przekazującym dane i wiadomości od układu do układu — zorientował się, że nie ma możliwości wysłania czegokolwiek z układu Magarii. W ciągu ostatnich miesięcy, systematycznie i bez pośpiechu, załogi wszystkich tych stacji zostały zastąpione przez Naksydów.
Istniała jeszcze jedna możliwość. Układ opuszczały również statki cywilne. Mógł do wszystkich wysłać wiadomość, z nadzieją, że przynajmniej niektóre informacje się wydostaną. Sprawdził nakresy nawigacyjne i odkrył, że w układzie jest szesnaście statków cywilnych. Sprawdził ich rejestry i po odrzuceniu trzech wielkich, zmierzających do wnętrza układu transportowców, należących do spółki „Pierwszy Aksjomat”, z siedzibą na Naxos, świecie macierzystym Naksydów, uzyskał listę statków, do których mógł się zwrócić.
Powiadomi je we właściwym czasie. I nadal miał naziemną linię komunikacyjną do innych statków w doku floty. Może część z nich zdoła uratować.
Na drugim displeju Martineza pojawiały się obrazy z innych kamer ochrony, zwłaszcza z naksydzkich rejonów stacji pierściennej. Enklawa floty była niemal opustoszała: wszyscy, nawet robotnicy cywilni, dostali bilety na Festiwal Sportu i mieli wolny dzień. Jedynymi żywymi istotami w obszarach floty były pary wartowników przy śluzach powietrznych.
Trzeci displej pokazywał mecz piłki nożnej między drużynami „Korony” i „Pekinu”. Ofensywna strategia Tarafaha pomogła dotychczas wbić dwa gole i nie pozwoliła przeciwnikom na zdobycie żadnych bramek. Martinez musiał podziwiać swego kapitana jako sportowego stratega, który był w tej dziedzinie naprawdę wspaniały i inspirujący.
Czwarty, mniejszy displej przełączał się powoli między innymi zawodami rozgrywanymi w tym samym czasie. Jego przyjaciel Aragon z „Deklaracji” wygrał swój mecz wushu podwójnym chwytem w drugiej rundzie, ale drużynie Aidepone’a z „Utgu” nie wiodło się zbyt dobrze w fatugui — w tej grze zawodnicy Daimongówie trzymali w chudych jak zapałki kończynach przyrządy podobne do gigantycznych łyżek i ciskali nimi jajowatą piłką. Dwóch zawodników z drużyny Aidepone’a uznano za martwych, co w fatugui było stanem tymczasowym, ale obecnie ich przeciwnicy mieli przewagę liczebną i zarobili kilka punktów, a własna drużyna „nieboszczyków” ciągle się o nich potykała.
Starszy Dowódca Floty Fanaghee siedziała na tronie z Kulukrafem i innymi swymi wyższymi oficerami na stadionie, gdzie dwie mistrzowskie drużyny Naksydów gorliwie rozgrywały lighumane, grę strategiczno-ruchową, która wyglądała jak nieprawdopodobne połączenie szachów i rugby. Gracze, niosący wielkie białe lub czarne transparenty brali udział w szatańsko subtelnych manewrach na trawiastym boisku, a co pewien czas wszystko rozpływało się w walkach i przemocy. Kamery wciąż wracały do Fanaghee, jakby chcąc wszystkim zademonstrować, że jest tu obecna i ogląda zawody, a nie, powiedzmy, szykuje bunt na pokładzie „Majestatu”.
Читать дальше