Dietrich spojrzał na coś poza polem widzenia kamery, a potem z powrotem na Martineza.
— W tej chwili nie, milordzie.
Martinez powstrzymał się od westchnienia.
— Będę tam za minutę i pokwituję ich odbiór. Oto radości Oficera Służb Porządkowych.
Ukrył znowu raporty z mesy w chronionym hasłem pliku i wstał. „Korona” cumowała dziobem do stacji pierściennej, co znaczyło, że przednia śluza znajdowała się „na górze” w stosunku do mostka, gdzie pełnił wachtę Martinez. W doku, w centralnym tunelu zamontowano dźwig pasowy, rodzaj ruchomej drabiny i Martinez skorzystał z niego w drodze do przedniej śluzy „Korony”.
Pierwszy sprzętowiec Dietrich czekał w śluzie, w pełnym rynsztunku. Przy szerokim, purpurowym pasie miał broń, paralizator i kajdanki, a na ramieniu czerwoną elastyczną opaskę żandarma.
— Zhou, Ahmet i Knadjian, pijaństwo i awantury. Aresztowani w barze, gdy dostawali łupnia od gangu z „Wściekłej Burzy”.
Zhou, Ahmet i Knadjian. Martinez nie służył długo na statku, ale już wiedział, że ta trójka nie zasługuje na współczucie.
Kiedy przeszedł długą pępowiną na stację, zobaczył trzech skutych rekrutów w porwanych ubraniach. Mieli podbite oczy i porozbijane wargi. Knadjianowi wyrwano chyba z czaszki garść włosów. Kiedy rekruci z „Wściekłej Burzy” z nimi skończyli, interweniujący żandarmi naksydzcy też chyba oberwali. Trzej nicponie spędzili noc w lokalnym areszcie i teraz ich zapach mniej więcej odpowiadał ich wyglądowi.
O poborowych we flocie mówiono, z różnym zabarwieniem uczuciowym: twardogłowi, tranzytowcy, lub też — od dużych przyśpieszeń, które znosili — przygięci, pulpa lub naleśniki. Jak zwał, tak zwał, wszyscy mieli skłonność do wpadania w doskonale zdefiniowane wojskowe kategorie. Zhou, Ahmet i Knadjian należeli do kategorii, z którą wiązały się bijatyki, gry w kości, łupienie dostaw wojskowych i incydenty z kobietami o nikczemnym charakterze. Grali tradycyjne role i gdyby nie to, Martinez prawdopodobnie byłby bardziej zirytowany na całą trójkę. Zamiast tego czuł dystans i rozbawienie.
Przeczytał listę zarzutów przekazaną przez pierwszego żandarma, który stał na baczność, cofnięty tak bardzo, jak to możliwe u Naksyda. Podpisał protokół, przedstawiony w formie elektronicznej na zbyt wielkim kompnotesie żandarma, oraz następny dokument, przekazujący odpowiedzialność za więźniów. Nagle spostrzegł niepokój Naksydów, reagowali na obecność kogoś za nim. Obrócił się.
Dowódca eskadry Kulukraf, kapitan okrętu flagowego Fanaghee, maszerował po pierścieniu z grupą około dwudziestu oficerów. Martinez zorientował się, że naksydzcy żandarmi wiercą się, usiłując pokonać instynkt płaszczenia się w obecności kogoś o aż tak wysokiej randze.
Martinez wysłał kopie elektroniczne dokumentów do swego stanowiska na „Koronie”, a następnie zwrócił kompnotes żandarmowi.
— Może pan im zdjąć kajdanki — powiedział do żandarma.
— Tak jest, milordzie.
Przygięci swobodnymi teraz rękami tarli nadgarstki. Zerkali z ukosa na żandarmów, jakby kusił ich pomysł, by dać im łupnia. Martinez postanowił przeciąć ten niebezpieczny tok myśli.
— Macie dwadzieścia minut na prysznic i zameldowanie się u sprzętowca Chavesa po mundury. Kapitan wysłucha waszych wykrętów i wymierzy kary jutro rano. Ruszać się.
Rekruci posłuchali. Które toalety trzeba wyczyścić, które mosiężne okucia wypolerować? — zastanawiał się Martinez z uśmiechem. Wszystkie, zdecydował.
Zwrócił się znowu do szefa żandarmów.
— Dziękuję, konstablu. Może pan…
Zobaczył, że funkcjonariusz patrzący w stronę pierścienia stoi na baczność i salutuje, a inni żandarmi go naśladują. Martinez obrócił się na pięcie i też stanął na baczność.
Dowódca eskadry Kulukraf podszedł bliżej i czarną, łuskowatą dłonią wskazywał luk „Korony”. Naksydzcy oficerowie spojrzeli w tamtą stronę, potem na displeje na rękawach, i znowu na Kulukrafa. Błyskali do siebie skomplikowanymi czerwonymi wzorami na piersiach. Ich kameleonowe bluzy przekazywały zmiany koloru paciorkowatych łusek. Milczeli. Kulukraf zignorował stojących na baczność przy rurze dokującej i poszedł dalej. Szybko poruszające się stopy uderzały w gumowany główny chodnik stacji pierściennej. Martinez przez chwilę patrzył za nimi, a potem zmienił postawę na „spocznij”.
— Dziękuję, konstablu — powtórzył. — Może pan odejść. — Tak jest, milordzie. — Żandarm zasalutował, odwrócił się i ruszył za Kulukrafem, tłukąc stopami w pokład.
To dziwne, myślał Martinez, patrząc na odchodzącego Kulukrafa. Naksydzki dowódca eskadry i jego oficerowie zatrzymali się przy następnym rękawie dokującym stacji, prowadzącym do lekkiego krążownika „Perigeum”. Powtórzyli całą procedurę: stali, patrzyli, robili notatki.
— Dowódca eskadry był już tu wczoraj z inną paczką — wtrącił Dietrich.
— Tak? — Martinez popatrzył na niego. — Czy wiesz, po co?
— Nie mam pojęcia, lordzie poruczniku. Po prostu błyskali do siebie, tak jak dzisiaj.
Martinez zastanawiał się, czy nie zaplanowano dużej niespodziewanej inspekcji. Ale we flocie tylko jakaś okropna świnia szykowałaby inspekcję na dwa dni przed Festiwalem Sportu.
Właśnie. A nie można powiedzieć, żeby Fanaghee była znana z litości dla podwładnych.
Martinez uznał, że na wszelki wypadek po cichu zawiadomi bosmanów, odpowiedzialnych za wydziały statku. Postanowił sprawdzić własny sprzęt komunikacyjny, zarówno podstawowy, jak i pomocniczy, i zagwarantować, by działał bez zarzutu, a podwładni prezentowali się wzorowo.
* * *
— Czy mogę zamienić z panią kilka słów na osobności? Lord Richard Li był na przyjęciu jedyną prócz Suli osobą w mundurze w żałobnej bieli. Sula nosiła mundur tylko dlatego, że nie miała nic dostatecznie wykwintnego na tę okazję. Przypuszczała, że motywy lorda Richarda są inne.
— Na osobności? — Sula popatrzyła na niego zaskoczona. — Tak, oczywiście.
To Terza Chen, narzeczona lorda Richarda zaprosiła ją na tę imprezę w ich bogato dekorowanym pałacu, ale Terza w swój elegancki sposób gdzieś odpłynęła i zostawiła Sulę sam na sam z lordem Richardem.
Lord Richard wziął Sulę pod rękę i zaprowadził do biblioteki, z dala od głównego holu. Pomieszczenie wyłożono ciemnym drewnem rzeźbionym w liście ostrokrzewu, za szkłem stały starodawne, oprawione w skórę księgi. Ich delikatną zawartość chroniła mieszanka gazów szlachetnych. Sula miała ochotę rzucić się ku półkom, rozewrzeć zamki i pogrążyć się w orgii czytania.
Na biurku znajdowała się mała fontanna. Woda ciurkała po kamykach i nadawała powietrzu lekki zapach morza. Lord Richard przez chwilę spoglądał na fontannę, a potem zwrócił się do Suli:
— Słyszałem o postanowieniu sądu w sprawie „Północnego Zbiega”. Izba Dochodzeniowa Floty właśnie ogłosiła, że śmierć Blitshartsa to wypadek, wynik wadliwego złącza wodnego.
— Niestety, to tylko pierwszy werdykt w sprawie „Północnego Zbiega” — odpowiedziała Sula. — Zanim firma ubezpieczeniowa wypłaci jakieś pieniądze, odwoła się. Powiedzą, że Blitsharts uszkodził złącze umyślnie. Tak więc utknę i będę przez lata składała zeznania, chyba że dostanę służbę na statku.
Przez rzeźbioną twarz lorda Richarda przemknął uśmiech.
— Właśnie wróciłem z Dowództwa. Dlatego jestem w mundurze. Nie ogłoszą tego przez kilka najbliższych dni, ale poinformowano mnie, że będę dowodził „Nieustraszonym”, kiedy opuści stocznię remontową. Mamy dołączyć do Drugiej Dywizji Krążowników we Flocie Macierzystej.
Читать дальше