— Farr, wystąp. Nie bój się.
Młodzieniec odwrócił się do Dury z rozdziawionymi ustami. Zamknęła oczy. Nagle ogarnął ją wstyd, że może zrobić tak niewiele, by ochronić własnego brata.
— Idź, Farr. Oni nie zrobią ci krzywdy.
Chłopiec prześlizgnął się między drewnianymi deskami i opuścił kabinę.
Kobieta mogła być rówieśniczką Dury, ale odznaczała się znacznie większą tuszą. Jej rurki włosowe były wymyślnie upięte w złotobiały kok, a na kościach policzkowych zalegały fałdy tłuszczu.
Z miną zawodowca zajrzała do oczodołów Farra, a także do uszu i nozdrzy. Następnie poleciła mu otworzyć usta i przebiegła palcami po jego dziąsłach, wyskrobując i oglądając znalezione tam resztki. Potem wepchnęła mu palce pod pachy, w odbyt i schowek z penisem.
Dura odwróciła się, nie chcąc patrzeć na upokorzenie brata.
Kobieta odezwała się do Toby:
— Jest całkiem zdrowy, chociaż niedożywiony. Jednak nie wydaje się wystarczająco silny. Mixxax zmarszczył brwi.
— Myśli pani, że nadawałby się do Poławiania?
— Tak… Przecież jest szczupły i lekki. Ale…
— On jest nadpływowcem, proszę pani — rzekł Tobą z zadowoleniem.
— Naprawdę? — Kobieta spojrzała na Farra z większym zaciekawieniem. Nawet odsunęła się od niego i wytarła ręce o swoją odzież.
— A to oznacza, że jak na swój wzrost i masę, jest ogromnie silny tu, w pobliżu Bieguna. Znakomicie nadaje się do Dzwonów. — Tobą zwrócił się do Dury. — Widzisz, Dura, tu, na Biegunie, nasze ciała ulegają przemianie, ponieważ Magpole jest silniejsze — wyjaśnił, jakby recytował wyuczoną lekcję. Wydawało się, że mówi tylko po to, żeby mówić — żeby zapełnić ciszę, podczas gdy tamta kobieta decydowała o losie Farra. — Związki między jądrami stają się mocniejsze. Właśnie dlatego jest ci cieplej, a twoje mięśnie…
— Jestem pewna, że masz rację — przerwała mu kobieta. — Ale… — Zawahała się. — Czy on jest…
— Tresowany? — wtrąciła gniewnie Dura.
— Dura! — ostrzegł ją Tobą.
— On jest Istotą Ludzką, a nie dzikim knurem, szanowna pani. I może mówić za siebie.
— Proszę pani, ręczę za poczciwą naturę tego chłopca — szybko odezwał się Tobą. — Mieszka pod moim dachem. Jada z moją rodziną. A poza tym warto go kupić za… — nadął policzki i wydawało się, że pośpiesznie robi obliczenia — za pięćdziesiąt skór.
Kobieta zmarszczyła czoło, ale na jej otyłej, szerokiej twarzy malowało się zainteresowanie.
— Za ile? Standardowe dziesięć lat? — zagadnęła.
— Oczywiście, plus zwyczajowe klauzule dotyczące grzywien — dorzucił Mixxax.
Kobieta zawahała się.
Przy Kole na środku Rynku zaczął się gromadzić tłum. Panował coraz większy hałas i podniecenie… Niebezpieczny rodzaj podniecenia. Nagle Dura poczuła żal, że kabina jest tak kiepskim schronieniem.
— Posłuchaj, nie mam czasu się targować. Chcę obejrzeć egzekucję. Czterdzieści pięć, to go wykupię. Tobą wahał się najwyżej chwilę.
— Zgoda.
Kobieta wmieszała się w tłum, po raz ostatni obrzuciwszy chłopca zaintrygowanym spojrzeniem.
Dura opuściła podobną do klatki kabinę i dotknęła ramienia Toby.
— Dziesięć lat?
— Takie są standardowe warunki.
— A praca?
Mixxax sprawiał wrażenie zakłopotanego.
— Jest ciężka. Nie będę próbował tego ukrywać. Każą mu obsługiwać Dzwony… Ale jest silny i wytrzyma to.
— A kiedy będzie zbyt słaby, żeby pracować? Mężczyzna zacisnął usta.
— Nie będzie w Dzwonach na zawsze. Mógłby zostać nadzorcą albo jakimś innym specjalistą. Posłuchaj, Dura, wiem, że to musi ci się wydawać dziwne, ale tu, w Parz, postępujemy właśnie w ten sposób. Ten system trwa od pokoleń… A ty zaakceptowałaś go, pośrednio, kiedy zgodziłaś się wejść do samochodu i znaleźć sposób zapłacenia za kurację Addy. Przecież cię ostrzegałem. — Okrągłe, ospałe oblicze Toby przybrało wyzywającą minę. — Zrozumiałaś to, prawda?
Westchnęła.
— Tak. Oczywiście, że zrozumiałam. Nie wszystkie szczegóły, ale… Nie znalazłam innego wyjścia.
— Rzeczywiście — rzekł twardo mężczyzna. — No cóż, teraz nie masz już żadnego wyboru.
Wahała się, co powiedzieć. Nie znosiła błagania. Jednak Tobą i jego dom były jedynymi względnie znajomymi punktami oparcia w tym nowym świecie.
— Tobą Mixxax, czy t y nie mógłbyć nas kupić… naszej pracy? Masz farmę sufitową na Skorupie…
— Nie — odparł ostrym tonem. — Przykro mi, Dura — dorzucił z większą życzliwością — ale nie jestem zamożnym człowiekiem. Po prostu nie mógłbym sobie na was pozwolić. A raczej, nie byłoby mnie stać na ustalenie godziwej ceny za was. Nie bylibyście w stanie spłacić rachunków Addy. Rozumiesz? Posłuchaj, czterdzieści pięć skór za dziesięć najlepszych lat życia Farra, mimo iż jest niewykwalifikowany, może ci się wydawać fortuną, ale uwierz mi, ta kobieta dokonała korzystnej transakcji i dobrze o tym wiedziała. Poza tym…
Jego słowa zagłuszył nagły ryk publiczności zgromadzonej wokół ogromnego Koła. Ludzie przepychali się i wchodzili jeden na drugiego, tłocząc się na linach i poręczach.
Dura nie była szczególnie zaciekawiona, lecz mimo to apatycznie spojrzała na tłum, usiłując odkryć przyczynę ogólnego poruszenia.
Zobaczyła, że przez tłum jest wleczony jakiś mężczyzna. Dwaj eskortujący go, energicznie falujący ludzie byli ubrani w mundury podobne do noszonych przez strażników w szpitalu Muuba, a ich zasłonięte skórzanymi maskami twarze wyglądały niesamowicie groźnie. Więzień był starszy od Dury o co najmniej dziesięć lat. Miał gęstą, żółknącą czuprynę i wychudzoną, cierpliwą twarz. Był rozebrany do pasa i wydawało się, że jego ręce są związane z tyłu.
Ludzie cofali się przed nim, chociaż jednocześnie wykrzykiwali słowa zachęty pod adresem strażników.
Dziewczyna potarła nos, przygnębiona i zdezorientowana.
— Nie pojmuję, o czym mówisz. Dlaczego czterdzieści pięć skór to fortuna? Skóry czego?
Mixxax musiał krzyczeć, żeby go usłyszała.
— To oznacza czterdzieści pięć skór świń powietrznych. Teraz zaczęła coś rozumieć.
— A zatem twierdzisz, że praca Farra jest warta czterdzieści pięć świń powietrznych?
— Nie, oczywiście, że nie.
Obok kabiny przeszedł kolejny nabywca, który krótko pytał o Farra. Tobą musiał mu odmówić, ale powiedział, że ma na sprzedąż Durę. Nabywca — prymitywnie wyglądający, otyły mężczyzna w obcisłej szacie — pobieżnie obejrzał dziewczynę i poszedł dalej.
Dura zadygotała. W spojrzeniu mężczyzny nie było niczego groźnego, a już na pewno nie patrzył na nią pożądliwie. Właściwie — i to było naj straszniejsze, najbardziej przygnębiające — w jego wzroku nie było ani odrobiny uczucia. Spoglądał na nią — na nią, Durę, córkę Logue'a i przywódczynię Istot Ludzkich — tak jak ona sama mogłaby patrzeć na włócznię lub nóż albo rzeźbiony kawałek drewna.
Jak na narzędzie, me człowieka.
Tobą wciąż usiłował jej wytłumaczyć pojęcie skór.
— Widzisz, nie mówimy o prawdziwych świniach. — Uśmiechnął się pobłażliwie. — To byłoby niedorzeczne. Potrafisz sobie wyobrazić ludzi wożących pięćdziesiąt bądź sto świń z miejsca na miejsce po to, by uprawiać handel wymienny? Widzisz, wszystko opiera się na kredycie. Skóra jest warta tyle, co jedna świnia. Możesz zatem wymieniać skóry — a raczej ilości kredytu w skórach — i jest to równoznaczne z handlem świniami. — Pokiwał radośnie głową. — Teraz rozumiesz?
Читать дальше