— A więc gdybym miała kredyt w postaci jednej skóry, mogłabym wymienić ją na jedną świnię.
Już otwierał usta, żeby wyrazić zgodę, ale zaraz zrzedła mu mina.
— Och, niezupełnie. Jedna świnia — zdrowa, zdolna do rozrodu dorosła sztuka-kosztowałaby cię obecnie mniej więcej cztery i pół skóry. Jednak cena rzeczywistej świni nie jest istotna. Nie o to tu chodzi. Nie rozumiesz? To wszystko ma związek z inflacją. Świnia powietrzna jest podstawowym środkiem wymiennym, ale…
Dura odwróciła głowę. Wiedziała, że jeśli chce wydostać siebie samą i swoich podopiecznych z tej matni, musi zrozumieć obyczaje tutejszych mieszkańców, ale zniechęcała ją liczba linii pływowych, przez które musiałaby falować w tym celu.
Podszedł do nich kolejny mężczyzna. Był niski, miał na sobie luźny kombinezon, przeładowany ozdobami. Jego rurki włosowe były pomalowane na różowo. Uścisnął rękę Tobie. Chyba się znali. Mężczyzna wywołał Durę z kabiny i — ku jej zawstydzeniu — zaczął ją poddawać takim samym intymnym oględzinom, jakie przeżył Farr.
Dziewczyna usiłowała nie myśleć o obmacujących ją palcach dziwnego człowieczka. Obserwowała skazańca, który został doprowadzony do drewnianego Koła. Strażnicy brutalnie rozpostarli jego kończyny i przywiązali je do czterech szprych, a wokół szyi zaciśnięto mu rzemień, tak że ofiara nie mogła oderwać głowy od piątej szprychy. Mimo że Dura sama doświadczała upokorzenia, skrzywiła się, gdy rzemień zaczął ranić ciało mężczyzny.
Tłum głośno ryknął i w gorączkowym podnieceniu zbliżył się do Koła. Pomimo że ludzie mieli na sobie piękne, zbytkowne stroje, Durze nasunęło się skojarzenie z karmieniem świń powietrznych.
Tobą Mixxax dotknął jej ramienia.
— Dura, przedstawiam ci Qosa Frenka. Jest zainteresowany twoją pracą… Niestety, tylko pięcioletnim okresem.
Qos Frenk, różowowłosy nabywca, zakończył oględziny.
— Wszyscy się starzejemy — powiedział z melancholijną życzliwością. — Ale piętnaście skór to uczciwa cena.
— Tobą Mixxax, czy to pokryje koszt kuracji Addy, razem z zapłatą za Farra? Toba skinął głową.
— Mniej więcej. Oczywiście Adda też będzie musiał znaleźć sobie pracę, gdy tylko dojdzie do zdrowia. A… i — Przyjmę tę ofertę — przerwała mu posępnym głosem. — Powiedz mu to.
Koło zaczęło się kręcić wokół osi. Tłum zawył. Z początku obroty Koła były wolne i wydawało |się, że przywiązany mężczyzna uśmiecha się. Jednak wkrótce nabrało rozpędu i Dura zauważyła, że głowa ofiary uderza o szprychę.
— Dura, znam Qosa — odezwał się Mixxax. — Będzie cię dobrze traktował.
Qos Frenk uprzejmie kiwnął głową w jej kierunku. — Jak daleko będę od Farra?
Toba zawahał się, patrząc na nią dziwnie, a przyszły pracodawca dziewczyny wydawał się nieco zmieszany.
Torturowany mężczyzna tymczasem zamknął oczy i zacisnął pięści, żeby wytrzymać ból. Dura przypomniała sobie, jak locha atakowała Addę. W miarę wzrostu prędkości obrotów. Powietrze w naczyniach włosowatych więźnia traciło nadciekłość, zaczynało się ścinać i przepływać coraz wolniej. Wiedziała, że wkrótce straszliwy ból rozpełznie się z żołądka na całe ciało skazańca i obejmie sparaliżowaną powłokę. A potem…
— Dura, nic nie rozumiesz. Qos posiada farmę sufitową, która graniczy z moją. Będziesz pracowała na Skorupie jako kulis. Wytłumaczyłem Qosowi, jak dobrze wy, nadpływowcy, jesteście przystosowani do tego rodzaju pracy. Przecież znalazłem was w okolicach Skorupy…
— A co z Farrem?
— Zamieszka w Porcie. Będzie Poławiaczem. Myślałem, że to zrozumiałaś… Dura…
Mężczyzna wirował tak szybko, że jego kończyny tworzyły rozmazaną plamę. Dura doszła do wniosku, że już stracił przytomność. Na szczęście nie widziała jego twarzy.
— Gdzie jest ten Port, Tobą? Zmarszczył brwi.
— Przepraszam — rzekł tonem autentycznej skruchy. — Czasami zapominam, jakie to wszystko jest dla ciebie nowe. Port mieści się u podnóża Miasta, na szczycie Grzbietu… drewnianej kolumny, która wyrasta u podnóża Miasta. Dzwony Portu poruszają się wzdłuż Grzbietu, nurkując głęboko w Podpłaszcz. I…
— I to jest nie do przyjęcia — warknęła dziewczyna. Frenk odskoczył od niej i wytrzeszczył oczy. — Muszę być razem z Farrem.
— Nie. Posłuchaj mnie, Dura. To nie wchodzi w rachubę. Farr idealnie nadaje się do pracy w Porcie. Jest młody i lekki, a jednocześnie bardzo silny. Ty jesteś zbyt stara do tej pracy. Przykro mi, ale taki jest stan rzeczy.
— Nie chcemy się rozstawać.
Twarz Toby Mixxaxa przybrała surowy wyraz.
— Słuchaj, Dura — powiedział, wypychając wątły podbródek. — Dołożyłem wszelkich starań, żeby wam pomóc. Widzę, że Ito i Cris polubili was. Muszę jednak prowadzić własne życie.
Musisz się z tym pogodzić, bo inaczej odejdę stąd i zostawię ciebie i twojego ukochanego brata na łasce strażników. Nie minie pół dnia, a dołączycie do tego mężczyzny na Kole — kolejnych dwoje niezdolnych do pracy włóczęgów.
Koło było teraz zamazaną plamą. Podniecony tłum wrzeszczał.
Po chwili rozległ się cichy, ohydny trzask. Koło gwałtownie zwolniło. Ręce, nogi i głowa mężczyzny zawisły bezwładnie podczas ostatnich obrotów.
Trzask wywołało pęknięcie jamy brzusznej więźnia; naczynia powietrzne spoczywały pośród fałd ciała niczym grube, zakrwawione rurki włosowe. Przejęty grozą tłum umilkł.
Tobą nie zwracał uwagi na tę scenę. Nadal patrzył córce Logue'a w twarz.
— Więc jak będzie, Dura? — syknął.
Strażnicy odcięli połamane ciało od Koła. Ludzie w tłumie zaczęli się rozchodzić, rozmawiając coraz głośniej.
* * *
Durze i Farrowi pozwolono odwiedzić Addę w jego pokoju szpitalnym — na jego oddziale, jak zapamiętała dziewczyna.
Potężny wiatrak obracał się powoli na jednej ze ścian. Na oddziale panował przyjemny chłód — prawie jak na otwartym Powietrzu. Szpital mieścił się blisko zewnętrznej ściany Miasta, a oddział wydawał się stosunkowo dobrze oświetlony; łączył go ze światem poza Skórą krótki korytarz. Wchodząc do środka, Dura odniosła wrażenie, że pracują tu życzliwi i kompetentni ludzie.
Widok Addy natychmiast rozwiał jej optymistyczne przypuszczenia. Starzec wisiał na środku sali w plątaninie linek, taśm i bandaży; jego sponiewierane ciało prawie w całości pokrywał jakiś | cienki materiał. Lekarka — doktor Deni Maxx, pulchna, z wyglądu pedantyczna kobieta, której pas i kieszenie były wypchane tajemniczymi przedmiotami — gorliwie krzątała się przy chorym.
Adda zerknął na rodzeństwo zza warstwy gazy. Prawe ramię, złamane podczas polowania, zabandażowano, a dolne partie nóg unieruchomiono łubkami. Ktoś wyczyścił mu oko z ropy i zaaplikował maść, żeby odstraszyć organizmy symbiotyczne.
Dura była teraz bardziej przerażona ranami starego myśliwego niż w trakcie polowania w lesie Skorupy, kiedy próbowała opatrzyć je gołymi rękami. Niepokojąco przypomniały się jej martwe zwierzęta z wystawy w Muzeum.
— Wyglądasz dobrze — powiedziała.
— Kłamliwa locha — burknął Adda. — Na kości Xeelee, co ja tu robię? Dlaczego nie wydostałaś się stąd, póki jeszcze możesz? Pani doktor cmoknęła językiem i skubnęła bandaż.
— Wiesz, dlaczego tu jesteś — przemówiła głośno, jakby Adda był głuchym dzieckiem. — Masz się tutaj leczyć.
— Tak czy owak, niedługo nas tu nie będzie — odezwał się Farr.
Читать дальше