Muub odwzajemnił uśmiech.
— Masz bardzo bystry umysł, panie, lubię dyskutować z tobą na tego rodzaju tematy. Jednak wolę ograniczać swoją uwagę do spraw praktycznych. Do tego, co można osiągnąć.
Hork spojrzał na niego spode łba. Plecione rurki włosowe władcy zafalowały elegancko, przypominając medykowi o jego własnej łysinie.
— Może. Ale nie zapominajmy, że taki był argument Reformatorów przed dziesięcioma pokoleniami. A ich czystki i zsyłki sprawiły, iż żyjemy w takiej ignorancji, że nawet nie jesteśmy w stanie oszacować, jakie spustoszenia poczynili… Tak czy owak, nie rewolty się obawiam, lekarzu. Chodzi mi raczej o sprawność samego rządu — to znaczy, o zdolność przetrwania naszego państwa, bez względu na to, kto zasiądzie na tronie mojego ojca. — Mężczyzna zwrócił ku medykowi szeroką, nalaną twarz, wyrażającą rzadkie u niego wątpliwości. — Rozumiesz mnie, Muub? Mogę cię zapewnić, że niewiele osób mnie rozumie i na tym przeklętym dworze, i poza nim.
Lekarz był, nie pierwszy raz, pod wrażeniem przenikliwości młodszego Horka.
— Być może obawiasz się, że Zaburzenia uniemożliwią istnienie zorganizowanego społeczeństwa, jakie żyje w Parz. Rewolty nie będą miały znaczenia. Cywilizacja upadnie sama.
— Dokładnie tak — odparł Wiceprzewodniczący, niemal z wdzięcznością. — Nie będzie Miasta — nie będzie poborców dziesięcin, parków z kwiatami ze Skorupy, ani artystów i naukowców. Ani lekarzy. Zostaniemy zmuszeni, by udać się do nadpływu i polować na dzikie świnie.
Muub wybuchnął śmiechem.
— Jest paru takich, którzy chętnie zrezygnowaliby z płacenia dziesięcin.
— Tylko głupcy, którzy nie są w stanie dostrzec korzyści. Kiedy wszyscy ludzie będą musieli nie tylko utrzymać swoje karłowate stado świń, ale także wykonać ręcznie każde narzędzie, niczym najbiedniejszy nadpływowiec… wtedy, być może, pomyślą o systemie podatkowym z nostalgią.
Medyk zmarszczył czoło i podrapał jeden z oczodołów.
— Sądzisz, że przełom jest blisko?
— Jeszcze nie — odparł Hork. Chyba że Zaburzenia rzeczywiście nas zniszczą. Taka możliwość staje się coraz bardziej realna. A tylko głupiec zamyka oczy, żeby nie oglądać tego, co może się zdarzyć.
Lekarz uświadamiał sobie, jakie pułapki kryje ta ostatnia uwaga, toteż odwrócił się i zaczął obserwować pełne kurzu, rozświetlone Powietrze Pali Mali.
— Widzę, że wprawiłem cię w zakłopotanie — burknął Hork.
— Daj spokój, Muub, nie zachowuj się jak ci cholerni, przypominający prosięta dworzanie. Doceniam rozmowę z tobą. Nie zamierzałem sugerować, że mój ojciec jest takim głupcem.
— …Ale on raczej nie podziela twojego poglądu.
— Nie. Do licha. — Wiceprzewodniczący potrząsnął głową.
— I nie chce dać mi władzy, żebym mógł coś z tym zrobić. To jest frustrujące. — Hork spojrzał na lekarza. — Słyszałem, że widziałeś go niedawno. Gdzie on przebywa?
Chyba sam powinieneś wiedzieć, pomyślał Muub.
— Jest w swoim ogrodzie na Skorupie. Oczywiście nie może oddychać rozrzedzonym Powietrzem, więc zazwyczaj przebywa w samochodzie i patrzy na pracujących kulisów.
— Zatem jest zdrowy? Medyk westchnął.
— Twój ojciec jest starym człowiekiem, panie. Jest słaby. Ale rzeczywiście czuje się dobrze. Hork skinął głową.
— Cieszę się. — Zerknął na lekarza, usiłując rozpoznać jego reakcję. — Mówię szczerze, Muub. Jego działania niepokoją mnie, gdyż nie zawsze jestem pewien, czy zajmuje się najważniejszymi dla nas wszystkich sprawami, lecz jest przecież moim ojcem. A poza tym — dodał rzeczowym tonem — kryzys związany z przejęciem rządów to doprawdy ostatnia rzecz, jakiej byśmy teraz chcieli. Z Galerii dobiegały odgłosy rozmowy. Wiceprzewodniczący pochylił się w swym kokonie.
— Co się dzieje? Muub wyciągnął rękę.
— Kobziarze ustawiają się w szyku.
Stu kobziarzy, ubranych w jaskrawe stroje, właśnie wychodziło z drzwi rozmieszczonych na całej długości Pali Mali i zajmowało pozycje, wyznaczając trasę parady. Najbliżej ustawieni muzycy — czterech, z których każdy znajdował się w pobliżu jednej ze ścian o złożonej zabudowie — byli jeszcze młodzi. Sprawnie podsycali ogień w małych piecykach, przymocowanych do pasów. Od piecyków odchodziły zwoje cienkich, zwężających się ku końcom rurek, które wiodły do szerokich, przypominających kwiaty rogów z gładzonego drewna. Rogi sterczały nad głowami muzyków niczym rozdziawione paszcze lśniących drapieżników.
— Tam! — krzyknął Hork, pokazując aleję. Na jego rozpromienionej twarzy malowało się podniecenie, a jednocześnie zachłanność.
Medyk stłumił westchnienie, wychylił się do przodu i zmrużywszy oczy, usiłował wypatrzeć w oddali paradę świętującą Hołd: gorliwych, nieco otyłych obywateli, niosących wielkie snopy pszenicy, a także groteskowo utuczone świnie powietrzne.
Kobziarze naciskali klapy na piecykach. W każdym rogu Powietrze wirowało w skomplikowany sposób, powodując cieplne drgania, które wydostawały się z rogów w postaci donośnych dźwięków. Muub był całkowicie pozbawiony słuchu, toteż cały ten proces wydawał mu się dziełem magii.
W dole, na Rynku, tłum głośno ryknął.
* * *
Tobą Mixxax szarpnął lejce i wyjrzał przez okno auta.
— Mam zamiar zabrać go od razu do szpitala o nazwie „Wspólne Dobro". To przyzwoity zakład. Prowadzi go osobisty lekarz Horka.
Obok nich nieprzerwanym, chaotycznym strumieniem przelatywały szybkie samochody o różnych rozmiarach. Zaprzęgi świń wydzielały obłoki zielonego gazu. Głośniki ryczały. Tobą pokrzykiwał coś w odpowiedzi, ale przepuszczane przez wzmacniacze głosy były tak zniekształcone, że Dura nic nie rozumiała.
Wszystko wydawało jej się przerażające. Krążąc z Farrem za siedzeniem Mixxaxa i obserwując bezładny pęd uderzających o siebie drewnianych pudeł, przygryzała rękę, żeby nie krzyczeć.
Jednakże Tobą Mixxax nie tylko skutecznie unikał kolizji, ale nawet posuwał się naprzód — powoli, ale naprzód — ku zapierającej dech w piersiach sylwecie Miasta.
— Oczywiście nie jest najtańszy. Mam na myśli „Wspólne Dobro". — Tobą zaśmiał się głucho. — No, ale bądźmy szczerzy:
nie będziecie mogli sobie pozwolić nawet na najtańszy, zatem równie dobrze możecie nie mieć pieniędzy na najdroższy.
— To co mówisz, niewiele znaczy — zauważyła Dura. — Może powinieneś się skupić na prowadzeniu samochodu.
Farmer pokręcił głową.
— Trzeba mieć moje szczęście, żeby wjechać do miasta z trzema nadpływowcami w dniu Wielkiego Hołdu. Że też musiało się to zdarzyć właśnie dzisiaj. I…
Dziewczyna przestała go słuchać. Usiłowała nie zwracać uwagi na chmarę rozpędzonych samochodów; chciała zobaczyć przede wszystkim Parz.
Już sam widok Południowego Bieguna Magnetycznego był interesujący. Ten potężny twór był gigantyczną rzeźbą składającą się z linii spinowych i Magpola. Linie wirowe niemal dokładnie odtwarzały kształt Magpola, toteż nietrudno było prześledzić krzywiznę pływu magnetycznego. W niczym nie przypominała łagodnej, opasującej Gwiazdę krzywizny ojczystych stron Dury, w dalekim nadpływie. Tutaj, w najbardziej wysuniętej części podpływu, zbiegały się linie wirowe z całego Płaszcza. Potem zanurzały się w masie Gwiazdy wokół samego Bieguna, tworząc lej Magpola i obrysowując je lśniącym, rozedrganym konturem.
Parz wisiało w Powietrzu tuż nad wlotem tego ogromnego leja, jakby kwestionując prawo do istnienia Bieguna.
Читать дальше