No cóż, Dura błogosławiła ten krótki okres spokoju. Wkrótce znowu miały osaczyć ją problemy świata zewnętrznego — obowiązki związane z chorobą Addy, wrażliwość Farra, który potrzebował opieki, niewyobrażalna obcość miejsca, do którego zmierzali. Niebawem będzie wspominać to bezpieczne interiudium w ciasnych ścianach auta z nostalgią.
Powoli się wyprostowała i przeciągnęła, żeby rozluźnić zdrętwiałe mięśnie. Opuściwszy swój kącik, poszybowała przez małą kabinę do fotela Mixxaxa, uczepiła się oparcia i wyjrzała przez okno.
Tobą Mixxax nerwowo podskoczył i odsunął się od niej. Dura musiała zdusić uśmiech, widząc przerażenie na jego szerokiej twarzy.
— Przepraszam — powiedział cicho. — Myślałem, że śpisz.
— Reszta chyba jeszcze śpi. Jak długo drzemałam? Wzruszył ramionami.
— Jakiś czas.
Zerknęła przez okno, trochę mrużąc oczy, gdyż złociste Powietrze było bardzo jasne. Skórzane liny na przedzie auta prowadziły do lekkiej, drewnianej konstrukcji krępującej silne, młode świnie powietrzne, które Tobą nazywał swoim „zaprzęgiem". Świnie emitowały gęste zielone obłoczki wiatroodrzutów, tak że nie było prawie ich widać. Dzięki wysiłkowi zwierząt auto sunęło wzdłuż linii wirowych. Cienkie skórzane rzemienie — lejce — były przywiązane do przekłutych płetw świń i kończyły się, przechodząc przez napiętą membranę w przedniej ściance kabiny, w rękach Mixxaxa. Ten trzymał lejce prawie niedbale, jakby panował nad autem i świniami bezwiednie, automatycznie. Dura snuła przez moment miłe fantazje na temat życia w takim miejscu jak magiczne miasto Parz, gdzie umiejętność kierowania autem była czymś równie naturalnym jak falowanie.
Śledziła korytarz z linii wirowych przed autem aż do wyraźnego punktu, w którym łączyły się ze sobą, zaciemniając nieskończoność. Tuż za owym czerwono-białym punktem w pobliżu nieskończoności dostrzegała pastelowy blask Bieguna Południowego… a może, zastanawiała się, jest to również łuna samego Parz.
Skorupa żeglowała nad nimi niby potężny sufit; poszczególne elementy krajobrazu umykały Durze z zawrotną szybkością. Drzewa, wśród których kiedyś polowała, nadal tu rosły; zwisały z przezroczystego budulca Skorupy i układały się zgodnie z kierunkiem linii Magpola jak rurki włosowe. Ich neutrinowe liście w kształcie filiżanek intensywnie błyszczały, przesuwając się przed jej oczami. Jednak córka Logue'a odniosła wrażenie, że drzewa rosną coraz rzadziej, a ich małe, regularne zagajniki rozdzielają płaty Skorupy.
…A odsłonięta Skorupa nie była naga: pokrywały ją prostokątne plamy, każda liczyła jakieś sto ludzi szerokości. Prostokąty różniły się nieco kolorem i rodzajem powierzchni. Na niektórych było widać ścieżki, przebiegające zgodnie z kierunkiem Magpola niczym uwięzione linie wirowe, ale w innych prostokątach układały się one ukośnie, czasem wręcz prostopadle do kierunku Pola. Część prostokątów nie zawierała żadnych charakterystycznych elementów z wyjątkiem przypadkowo rozmieszczonych punktów o ciemniejszej barwie.
Dura powiodła spojrzeniem ku Biegunowi Południowemu. Prostokąty pokrywały Skorupę od miejsca, w którym się znajdowali, tworząc jakby szachownicę, która zanikała we mgle za końcem linii wirowych. Na polach poruszali się ludzie, którzy z tej odległości wydawali się strasznie mali. Tu i ówdzie dziewczyna dostrzegała klockowate pudła aut powietrznych, nadzorujących ich pracę.
Poczuła się mała i bezradna. Powierzchnia Skorupy wokół Bieguna była uprawiana, i to na wielką skalę.
Największym sztucznym wytworem, jaki widziała przed tą podróżą, była Sieć należąca do Istot Ludzkich. Niewiarygodnie skomplikowany samochód Toby Mixxaxa zrobił na niej spore wrażenie, ale plamy na Skorupie były czymś zupełnie wyjątkowym — przedsięwzięciem o skali wytrzymującej porównanie z krzywizną samej Gwiazdy.
I były dziełem ludzi, takich jak ona.
Usiłowała nie myśleć o dławiącym ją strachu. Szukała w pamięci słowa, którego użył Mixxax.
— Farma sufitowa — przypomniała sobie wreszcie. — Tobą Mixxax, to jest twoja… farma sufitowa.
Wybuchnął śmiechem, w którym zabrzmiała nuta rozgoryczenia.
— Niezupełnie. Te pola są zbyt żyzne, żeby mogli je posiadać tacy biedacy jak ja. Minęliśmy granice mojej farmy sufitowej dawno temu, kiedy jeszcze spałaś… Wygląda tak skromnie, że prawdopodobnie nie odróżniłabyś jej od lasu. Kiedy was zabierałem, byliśmy około trzydziestu metrów od Bieguna. Teraz od Parz dzieli nas mniej więcej pięć metrów; Powietrze jest tutaj gęstsze, cieplejsze — struktura Gwiazdy jest inna tuż nad samym Biegunem — toteż ludzie mogą żyć i pracować na większej wysokości, w pobliżu Skorupy. — Pomachał ręką, niedbale ściskając lejce. — Wjeżdżamy na najżyźniejsze tereny uprawne. Farmy Skorupy, które będziemy mijali, są własnością ludzi znacznie bogatszych ode mnie. Albo lepiej ustosunkowanych. Pomyślałabyś, że to niemożliwe, by jeden człowiek miał tylu szwagrów, ilu ma Hork IV. Jest jeszcze gorszy niż jego ojciec. A…
— Co oni robią?
— Kto? Pokazała pola.
— Tamci ludzie.
Zmarszczył brwi, najwyraźniej zaskoczony jej pytaniem.
— To kulisi — odparł. — Uprawiają pola. Właśnie was wziąłem za kulisów.
— Hodują papkę dla Miasta — burknął ktoś za ich plecami. Dura odwróciła się zaskoczona. Adda obudził się. Wprawdzie nadal nic nie widział z powodu zaropiałych oczu, ale nie leżał już tak bezwładnie w kokonie z ubrań i sznurów, a kiedy mówił, w kącikach ust pękały bąbelki śliny.
Dura natychmiast znalazła się przy jego boku.
— Przepraszam, że cię obudziliśmy — szepnęła. — Jak się czujesz?
Starzec wykrzywił wargi, a gardłowy bulgot zabrzmiał jak upiorna parodia śmiechu.
— Och, wspaniale. A jak myślisz? Gdybyś wyglądała choć trochę lepiej, zaprosiłbym cię tutaj, żebyś mnie ogrzała. Prychnęła.
— Nie marnuj swojego Powietrza na głupie dowcipy, ty stary głupcze. — Wygładziła fałdy zrolowanego sukna, usiłując zmienić pozycję szyi Addy.
Za każdym razem, gdy go dotykała, mrużył oczy z bólu.
Tobą Mixxax odwrócił się.
— W tamtej szafce jest jedzenie — powiedział, wyciągając rękę. — Przed nami jeszcze szmat drogi.
W miejscu, które wskazał, znajdowały się małe drzwi, wycięte w ścianie i przymocowane krótkim skórzanym rzemieniem. Dura otworzyła je i zobaczyła szereg miseczek, z których każda była ciasno owinięta skórą. Obdarłszy jedną z nich, znalazła płaty jakiejś różowej mięsistej substancji, wielkie jak dłoń ludzka. Wzięła jeden z nich do ust i zaczęła jeść.
Płat przypominał mięso, ale był znacznie bardziej miękki, i smakował wybornie — jak liście drzewa. Zjadłszy małą porcję, Dura doszła do wniosku, że żaden liść nie jest tak zbity i pożywny.
Kiedy jadła ostatni raz? Musiała się powstrzymywać, żeby nie napchać sobie buzi dziwnym pokarmem.
Wyciągnęła z miseczki jeszcze trzy płaty, a potem przykryła naczynie i odstawiła je do szafki. Nie chciała, żeby intensywnie pachnące fotony, które emitowała żywność, przebudziły Farra.
Przytknęła płat do ust Addy.
— Jedz — nakazała.
— Papka miastowych — burknął, ale odgryzł kawałek i apatycznie zaczął go przeżuwać.
— Nie ma w niej nic złego — szepnęła, karmiąc starca. — To tylko jedzenie.
— I to jedzenie odpowiednie dla ciebie — wtrącił nieco głośniej, odwróciwszy się do Addy, Tobą Mixxax. — W gruncie rzeczy, jest zdrowsze niż mięso. I…
Читать дальше