— Przykro mi — rzekł. Próbował wyjść z tej zdumiewająco niezręcznej sytuacji z godnością. — Nie sądzę jednak…
Kobieta rzuciła mu groźne, przenikliwe spojrzenie. Wprost przeszywała go swymi oczami, tak że zadygotał.
— Ty wiesz, że można mu pomóc — oznajmiła. — Albo przynajmniej tak myślisz, prawda? Widzę to po twojej minie.
Tobą uświadomił sobie, że jego usta otwierają się i zamykają niczym wylot pierdzącej świni powietrznej.
— Nie. Do licha… Może. Dobrze, może i wiem. Pod warunkiem, że uda nam się dostarczyć go do Parz. Ale nawet wówczas nie będzie żadnej gwarancji… — Roześmiał się. — A w ogóle, to jak zamierzasz zapłacić za kurację? Kim ty jesteś, zagubioną siostrzenicą Horka? Jeśli myślisz, że mam fundusze na pokrycie…
— Pomóż nam — odparła, patrząc mu prosto w oczy.
Uświadomił sobie, że teraz już go nie prosiła, ani nie zaklinała. Ona mu rozkazywała.
Zamknął oczy. Do licha. Dlaczego to wszystko musiało się przytrafić właśnie jemu? Czy nie miał wystarczająco dużo problemów? Niemal żałował, że po prostu nie wystrzelał tej zgrai za pomocą kusz, zanim zdążyli otworzyć usta i wprawić go w zakłopotanie.
Nie chciał dłużej zaprzątać sobie tym głowy. Wyciągnął spod siedzenia zbiornik powietrzny i otworzył drzwiczki samochodu.
* * *
W jednej z gładkich ścian drewnianego pudła Toby Mixxaxa — jego samochodu — powstało koliste pęknięcie. Ta niespodzianka skłoniła Durę do gwałtownego odskoczenia w tył. Zamierzyła się włócznią na drewniane wieko, które zaczęło się zapadać do wewnątrz.
Drzwiczki otworzyły się całkowicie, czemu towarzyszył cichy dźwięk wyrównującego się ciśnienia. Dziewczynę owionęło Powietrze samochodu. Było tak bogate, że omal nie zaniosła się kaszlem. Wzięła głęboki oddech i przez kilka uderzeń serca czuła znaczne orzeźwienie, przypływ energii. Po chwili Powietrze umknęło do stęchłej, lepkiej, rozrzedzonej atmosfery lasu i nie został po nim żaden ślad, jakby było snem. Najwyraźniej w aucie było więcej Powietrza niż na zewnątrz, ale to miało sens. Skoro mężczyzna jeździł w tym drewnianym więzieniu, uzależniony od świń powietrznych, to przynajmniej zapewniał sobie komfort odpowiednio dużą ilością Powietrza.
Tobą Mixxax wynurzył się z samochodu. Dura obserwowała go ostrożnie, wytrzeszczywszy oczy. Mężczyzna nie pozostał dłużny i przez długie sekundy tkwili w miejscu, przypatrując się sobie nawzajem.
Mixxax miał na sobie ubranie. Nie był to jedynie pas czy podróżna sakwa, lecz kombinezon ze skóry, osłaniający całe ciało. Dura nie widziała nigdy w życiu czegoś tak krępującego ruchy. I czegoś równie bezsensownego. Strój nie miał nawet dużej liczby kieszeni. Na głowie Tobą nosił kapelusz, z którego zwisała zasłona z przezroczystego, lekkiego materiału. Rurki łączyły zasłonę z torbą na plecach. Na szyi tego dziwnego człowieka zawisł łańcuch z medalionem w kształcie koła.
Mixxax był starszy od Dury o co najmniej pięć lat i może zaledwie o piętnaście lat młodszy od jej ojca w dniu jego śmierci. Zauważyła, że włosy mężczyzny w znacznej części pożółkły, a wokół płytkich oczodołów widniała siateczka zmarszczek. Pomimo że miał kapelusz z zasłoną, wydawało się, że ledwie dyszy w rozrzedzonym Powietrzu lasu. Był niski — o głowę niższy od Dury — i chyba dobrze odżywiony: miał pełne policzki, a pod ubraniem sterczał mu brzuch. Jednak mimo nadmiaru tkanki tłuszczowej Tobą nie był dobrze umięśniony. Szyja, ręce i nogi wydawały się cienkie, a warstwy skórzanej odzieży zupełnie uniemożliwiały ujrzenie mięśni. W dodatku osadzona na chuderlawej szyi głowa nieco się kiwała.
Powoli Dura uświadomiła sobie, że w uczciwym pojedynku Mixxax nie stanowiłby dla niej żadnego zagrożenia. Mało tego, z trudem obroniłby się przed Farrem. Czyżby wszyscy mieszkańcy tej dziwnej posiadłości — Parz — nabawiali się takiej atrofii, jeżdżąc zaprzężonymi w świnie autami?
Dura odzyskała poczucie pewności siebie. Tobą Mixxax był dziwny, ale bez wątpienia niegroźny.
Uświadomiła sobie, że znowu gapi się na wiszący na jego szyi medalion. Był duży jak ludzka dłoń i misternie wykonany; składał się z koła, do którego przytwierdzono rzeźbę człowieka z rękami i nogami rozpiętymi napięciu szprychach. Twarz wyrzeźbionego człowieczka wyrażała ból, a zarazem cierpliwą godność.
Jednak nie kształt wisiora, a materiał, z którego został wykonany, przykuwał spojrzenie Dury. Nigdy dotąd nie widziała tego rodzaju substancji. Z pewnością nie było to drewno, medalion wydawał się zbyt gładki i ciężki. Zatem co? Rzeźbiona kość? Albo…
Mixxax chyba spostrzegł, z jaką uwagą przyglądała się jego medalionowi. Nagle, nie wiedzieć czemu, zakrył go dłonią i schował pod kurtkę gestem winowajcy.
Dura uznała, że przemyśli to wszystko później. Jeszcze jedna z wielu tajemnic…
— Dura — odezwał się Tobą. Jego głos brzmiał znacznie lepiej niż zniekształcone krakanie, które słyszała przez ściany samochodu.
— Dziękuję, że nam pomagasz.
Zmarszczył czoło. Jego grube policzki obwisły.
— Nie dziękuj, dopóki nie nabierzemy pewności, że można cokolwiek zdziałać. Nawet jeśli on przeżyje drogę do Parz, nie mogę zagwarantować, że znajdę lekarza, który zechce się zająć takim nadpływowcem.
Nadpływowcem? — powtórzyła w myślach nieznane określenie.
— A jeśli nawet uda mi się go znaleźć, nie wiem, w jaki sposób zapłacicie…
Machnęła ręką lekceważąco.
— Tobą Mixxax, wolę rozważyć te tajemnicze problemy, gdy nadejdą. Na razie powinniśmy się skoncentrować na wsadzeniu Addy do twojego pudła… twojego samochodu.
Kiwnął głową i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Rzeczywiście. A to nie będzie takie łatwe. Kilkoma energicznymi ruchami Dura zbliżyła się do grupki Istot Ludzkich. Za jej plecami niezdarnie sunął Mixxax. Farr spoglądał to na twarz siostry, to na kapelusz Toby. Rozdziawił usta tak szeroko, że wyglądały jak trzeci, wielki oczodół. Dziewczyna z nadpływu starała się powstrzymywać uśmiech.
— W porządku, Farr. Nie gap się tak. Philas tuliła okaleczoną głowę Addy. Starzec zwrócił ku przybyłym oblicze ślepca.
— Wynoś się, człowieku z Parz — rzekł ochryple. Mixxax nie zwracał uwagi na słowa starego. Pochylił się nad mm. Dura odnosiła wrażenie, że ogląda rany myśliwego oczami nieznajomego; patrzyła na wywichnięte prawe ramię, zmiażdżone stopy, zapadniętą klatkę piersiową i czuła, że jej serce krwawi.
Tobą wyprostował się. Wyraz jego zasłoniętej twarzy pozostawał zagadką.
— Miałem rację. Nawet doniesienie go do auta nie będzie łatwe — rzekł cicho.
— W takim razie nie zadawaj sobie trudu — syknął Adda. — Dura, ty przeklęta kretynko…
— Zamknij się — odparła dziewczyna. Usiłowała wymyślić jakieś rozwiązanie. — Może — powiedziała powoli — jeśli zdołamy go unieruchomić, mocno przywiązać do łubek, które zrobimy z naszych włóczni, to nie będzie tak źle.
— Rzeczywiście. — Mixxax rozejrzał się dookoła. — Ale sznury i siatki, którymi dysponujecie, będą mu się wrzynać w ciało.
— Wiem. — Uważnie przyjrzała się strojowi Toby.
— No, to może…
Po chwili zrozumiał, o co go prosiła. Westchnął z rezygnacją i zaczął zdejmować spodnie i kurtkę.
— Dlaczego ja? — mruknął tak cicho, że Dura chyba go nie usłyszała.
* * *
Pod ubraniem miał jeszcze jedno ubranie. Na piersiach, rękach i nogach nie nosił nic, ale krocze i podbrzusze były zakryte grubymi szortami ze skóry. Nie zdjął kapelusza.
Читать дальше