— Kto to taki?
— Kobieta nazwiskiem Bisesa Dutt. Kiedyś służyła w brytyjskiej armii. To długa historia. To ona jest powodem, dla którego jestem dzisiaj w Londynie, ona tu mieszka. Ale jej tu nie ma, ani jej, ani jej córki. Kiedy tu przybyłem, dowiedziałem się, że być może jest w hibernaculum w Stanach Zjednoczonych pod przybranym nazwiskiem. Oczywiście teraz mogła już się stamtąd wynieść. — Przyjrzał się Belli. — Za pani pozwoleniem, postaram się ją odszukać.
Wzięła głęboki oddech.
— Mam do tego prawo?
— Jeżeli pani chce. — Zawiesił glos.
— Dobrze. Proszę ją znaleźć. I przysłać mi jej akta. Ale niech to będzie legalne, admirale. I odbędzie się przyzwoicie.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— To jest wliczone w usługę.
Nagle zrozumiała, że Paxton się cieszy. Czekał na tę chwilę, czekał przez całe swoje pełne rozczarowań życie od czasu heroicznych dni spędzonych na Marsie podczas burzy słonecznej. Czekał, aż niebo znów spadnie na głowę.
Bella powstrzymała wzruszenie ramion. Jeśli o nią chodzi, miała jedynie nadzieję, że zdoła uniknąć kolejnych Jamesów Duflotów.
Myra zabrała Bisesę z hibernaculum i zawiozła ją na Florydę.
Leciały pękatym samolotem o szczątkowych skrzydłach. Był napędzany naddźwiękowym silnikiem strumieniowym.
Bisesa nadal czuła się słaba, ale w wojsku przywykła do latania helikopterami i teraz, z zaciekawieniem przyglądała się temu samolotowi nowej generacji, w każdym razie nowej dla niej. Wyprawa przez cały kontynent, z Arizony na Florydę, to było nic; ten solidny pojazd rzeczywiście doskonale dawał sobie radę podczas lotów dalekiego zasięgu, kiedy mógł wyskoczyć ponad atmosferę, niczym metalowy łosoś.
Ale środki bezpieczeństwa były obłędne. Musiały się poddać rewizji nawet podczas lotu. Ta paranoja była dziedzictwem nie tylko burzy słonecznej, lecz także incydentów, w wyniku których samoloty zostały wykorzystane jako pociski; jeden z nich zniszczył Rzym kilka lat przed burzą.
W istocie środki bezpieczeństwa od początku stanowiły problem. Bisesa opuściła zbiornik hibernaculum bez najnowszych tatuaży identyfikacyjnych. Na terenie hibernaculum znajdowała się placówka FBI, która zajmowała się takimi pacjentami, uchodźcami z nieco bardziej niewinnych czasów, oraz pilnowała, by nikt ukrywający się przed wymiarem sprawiedliwości nie próbował umknąć przez meandry czasu. Ale Myra zjawiła się w pokoju Bisesy z urządzeniem, za pomocą którego umieściła tatuaż na jej twarzy i zrobiła jej zastrzyk, który opisała jako „terapię genową”. Następnie wymknęły się z hibernaculum przez drzwi dla dostawców, omijając biuro FBI.
Potem przeszły bez problemów przez wszystkie punkty kontrolne.
Bisesa była lekko zaniepokojona. Ten, z którego pomocy Myra korzystała, najwyraźniej dysponował znacznymi możliwościami. Ale ufała jej bezgranicznie, chociaż była to dziwna nowa Myra, nagle postarzała i zgorzkniała, nowa osoba, z którą niepewnie nawiązywała stosunki na nowo. Ale naprawdę nie miała wyboru.
Opuściły samolot w Orlando i spędziły noc w tanim hotelu turystycznym w centrum.
Bisesa była lekko zaskoczona faktem, że ludzie nadal jeżdżą po świecie i zaglądają do takich miejscowości. Myra powiedziała, że głównym powodem jest nostalgia. Najnowsze systemy wirtualnej rzeczywistości połączone bezpośrednio z centralnym układem nerwowym potrafiły nawet symulować wrażenie ruchu. Jeśli ktoś chciał, mógł jeździć na kolejce górskiej wokół księżyców Jowisza. Jaki park rozrywki mógł z tym konkurować? Kiedy ostatnie pokolenie urodzone przed burzą słoneczną zrezygnowało z pogoni za marzeniami z okresu dzieciństwa i wymarło, wydawało się prawdopodobne, że większość ludzi rzadko będzie opuszczać bezpieczne schronienie swych przypominających bunkry domów.
Zjadły podany do pokoju posiłek i napiły się wina z minibaru, po czym poszły spać. Spały źle.
* * *
Następnego dnia rano przed hotelem czekał na nie samochód bez kierowcy. Był to jakiś dziwny model, którego Bisesa nie znała.
Znalazłszy się wewnątrz, ruszyły z szybkością, która Bisesie wydała się zawrotna, niemal ocierając się o inne pojazdy. Ucieszyła się, kiedy okno przesłoniła srebrzysta powłoka. Siedziały z Myrą w niemal zupełnej ciszy i tylko ledwo wyczuwalne przyspieszenie dowodziło, że opuszczają miasto.
Kiedy pojazd zatrzymał się, drzwi otworzyły się i do środka wdarło się jasne światło słoneczne, a Bisesa usłyszała krzyki mew i poczuła wyraźnie słony zapach morskiego powietrza.
— Chodź. — Myra wygramoliła się z samochodu i pomogła zesztywniałej matce wysiąść.
Był marzec, ale mimo to gorąco uderzyło w Bisesę jak młot. Stały na asfalcie, ale nie była to droga ani parking, raczej przypominało to pas startowy biegnący w dal, wzdłuż którego stały schrony. Na horyzoncie zobaczyła wieże wyrzutni rakietowych, niektóre pomarańczowe od rdzy, tak odległe, że spowijała je mgła oddalenia. Na północy — to musiała być północ, sądząc po wiejącym znad morza wietrze — ujrzała coś migocącego, jakby kreskę na tle nieba, lekko odchyloną od pionu. Trudno się było zorientować, co to jest, może była to smuga kondensacyjna.
Nie było wątpliwości, gdzie się znajdują.
— To Przylądek Canaveral, prawda?
Myra wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
— A cóżby innego? Pamiętasz, jak przywiozłaś mnie tutaj na wycieczkę, kiedy miałam sześć lat?
— Przypuszczam, że od tego czasu trochę się tutaj zmieniło. Szykuje się niezła przejażdżka, co?
— Witaj na Przylądku Canaveral. — Zbliżył się do nich młody człowiek, za którym toczyła się „inteligentna” walizka. Pocił się pod grubym, pomarańczowym kombinezonem, na którym widniało logo NASA.
— Kim pan jest, przewodnikiem?
— Cześć, Aleksiej — powiedziała Myra. — Nie zwracaj uwagi na moją mamę. Po dziewiętnastu latach snu wstała z łóżka lewą nogą.
Wyciągnął rękę.
— Aleksiej Carel. Miło mi panią poznać, pani Dutt. Przypuszczam, że istotnie będę dzisiaj kimś w rodzaju przewodnika.
Ma dwadzieścia pięć albo dwadzieścia sześć lat, przystojny chłopak, pomyślała Bisesa. Miał szczerą twarz i wygoloną głowę, choć widać było odrastające czarne włosy. Jednak sprawiał wrażenie, że czuje się dziwnie nieswojo, jak gdyby nie był przyzwyczajony do przebywania na dworze. Bisesa poczuła się jak ambasador z przeszłości i chciała zrobić dobre wrażenie na tym młodym mężczyźnie. Uścisnęła jego ciepłą dłoń.
— Mów mi Bisesa.
— Nie mamy wiele czasu. — Pstryknął palcami i jego walizka otworzyła się. Zawierała dwa starannie złożone pomarańczowe kombinezony i rozmaite inne rzeczy: koce, manierki, paczki suszonego jedzenia, zespół chemicznej toalety, zestaw do oczyszczania wody i maski tlenowe.
Bisesa patrzyła na to wszystko z lękiem.
— To wygląda jak sprzęt, który zabieraliśmy ze sobą na wyprawy terenowe w Afganistanie. Wybieramy się na przejażdżkę?
— Właśnie. — Aleksiej wyciągnął kombinezony z walizki. — Proszę to założyć. Ta część kompleksu jest słabo monitorowana, ale im szybciej się zamaskujemy, tym lepiej.
— Tutaj?
— Tak, mamo. — Myra już rozpinała bluzkę.
Kombinezon łatwo się zakładało, wydawało się, że sam układał się jak należy i Bisesa zastanawiała się, czy jest zaopatrzony we własny układ sztucznej inteligencji. Aleksiej podał jej buty, a w kieszeni kombinezonu znalazła rękawice i rodzaj hełmu.
Читать дальше