Oker miał około pięćdziesiątki, był siwy, a jego twarz niemal całkowicie zasłaniały grube okulary i nierówno przystrzyżone wąsy. Ściskał w dłoniach zniszczoną skórzaną teczkę. Jego garnitur był sfatygowany, miał postrzępione mankiety i klapy, a łokcie i kolana obszyte skórą.
— Mogę panią zapewnić, że moich kwalifikacji nikt nie może kwestionować. W czasie Znieruchomienia byłem studentem George’a Ellery’ego Hale’a, znanego astronoma, może pani o nim słyszała? Zamierzaliśmy założyć nowe obserwatorium w Zatoce Williamsa, które miało być wyposażone w zestaw nowoczesnych instrumentów, w tym czterdziestocalowy refraktor, byłby to największy tego rodzaju teleskop na świecie. Ale niestety miało się stać inaczej. Udało nam się kontynuować program obserwacji przy użyciu teleskopów, które ocalały w tym „plastrze czasu”, jak to pani określa, pani Dutt, z konieczności mniejszych i słabszych. Przeprowadziliśmy także pewne badania spektroskopowe, których wyniki są, no, zaskakujące.
Abdi pochylił się do przodu.
— Panie profesorze, ja sam uprawiam astronomię w Babilonie. Uzyskaliśmy wyniki, które częściowo potwierdzają przewidywania Bisesy. Musimy się wymienić informacjami.
— Oczywiście.
Rice zerknął na list Emeline. Powoli przeczytał:
— „Ucieczka odległych gwiazd”. O tym właśnie mówicie.
— Tak jest — powiedział Abdi. — Mówiąc po prostu, wygląda to tak, jak gdyby gwiazdy oddalały się od Słońca we wszystkich kierunkach.
Rice skinął głową.
— OK. Rozumiem. I co z tego?
Oker westchnął. Zdjął okulary, ukazując głęboko osadzone zmęczone oczy, i krawatem przetarł szkła.
— Widzi pan, panie burmistrzu, problem jest następujący. Dlaczego Słońce miałoby stanowić centrum takiej ekspansji? To narusza podstawowe zasady jednorodności i izotropowości przestrzeni. Mimo że przetrwaliśmy Znieruchomienie, najbardziej niezwykłe zdarzenie w udokumentowanej historii, zasady te oczywiście nadal muszą obowiązywać.
Bisesa przyglądała się temu profesorowi astronomii, zastanawiając się, jak wiele jest w stanie zrozumieć. Najwyraźniej miał wystarczająco bystry umysł i udało mu się zrobić karierę naukową w najbardziej niezwykłych warunkach.
— Więc jak pan to interpretuje?
Założył z powrotem okulary i popatrzył na nią.
— Tak, że nie jesteśmy wyróżnionymi obserwatorami. Że gdybyśmy żyli w świecie Alfy Centauri, obserwowalibyśmy dokładnie to samo, to znaczy widzielibyśmy, że dalekie mgławice stale się od nas oddalają. Może to tylko oznaczać, że rozszerza się sam eter, czyli niewidzialne medium, w którym poruszają się wszystkie gwiazdy. Wszechświat się rozszerza jak ciasto rosnące w piekarniku, a gwiazdy, niczym rodzynki tkwiące w tym cieście, oddalają się od siebie. Ale każdej takiej rodzynce wydawałoby się, że ona sama jest nieruchoma, stanowiąc centrum tej ekspansji…
Znajomość teorii względności, jaką posiadała Bisesa, ograniczała się do jednego kursu na uczelni przed wieloma laty oraz rozmaitych książek science fiction, a temu przecież nie można ufać. Ale ten plaster czasu pochodził z okresu, gdy Einstein miał tylko piętnaście lat. Oker nie mógł nic wiedzieć o teorii względności. A teoria ta opierała się na odkryciu, że w rzeczywistości żaden eter nie istnieje.
Ale pomyślała, że Oker jest bliski zrozumienia całej sytuacji.
Powiedziała:
— Panie burmistrzu, on ma rację. Wszechświat się rozszerza. Jego nieustanna ekspansja powoduje, że gwiazdy i galaktyki oddalają się od siebie. Ale ta ekspansja dotyczy także mniejszej skali.
Abdi powiedział:
— Ona rozerwie świat, zostaniemy rozrzuceni we wszystkich kierunkach. Potem rozpadną się nasze ciała. A jeszcze później rozpadną się same atomy, z których składają się nasze ciała. — Uśmiechnął się. — W taki sposób świat dobiegnie końca. Ekspansja, którą obecnie można wykryć tylko przy pomocy teleskopów, w końcu rozerwie wszystko na kawałki.
Rice patrzył na niego.
— Taki mały, pozbawiony uczuć, typek, co? — Popatrzył ponownie na list Emeline. — No dobrze, obudziła pani moje zainteresowanie. Pani Dutt, mówi pani, że rozmawiała pani o tym z ludźmi u siebie. Tak? Więc kiedy ta wielka bańka ma pęknąć? Ile czasu nam jeszcze zostało?
— Około pięciuset lat — powiedziała Bisesa. — Obliczenia są niełatwe, trudno mieć pewność.
Rice patrzył na nią.
— Pięć pieprzonych stuleci, bardzo przepraszam. A my nie mamy zapasów żywności nawet na pięć tygodni. No cóż, myślę, że na razie potraktuję to jako „sprawę do załatwienia”. Potarł oczy, pełen energii, lecz wyraźnie zestresowany. — Pięć stuleci. Jezu Chryste! Dobrze, co teraz?
Teraz przyszła kolej na układ słoneczny. Gifford Oker szepnął:
— Czytałem pani list, pani Dutt. Odbyła pani podróż statkiem kosmicznym na Marsa. Jakże cudowne musi być pani stulecie! — Otrząsnął się. — Wie pani, kiedy byłem małym chłopcem, spotkałem Juliusza Verne’a. Wielki człowiek. On by wiedział, jak się dostać na Marsa!
— Możemy się trzymać tematu? — warknął Rice. — Juliusz Verne, Jezu Chryste! Po prostu pokaż pani swoje rysunki, profesorze, widzę, że nie możesz się tego doczekać.
— Tak. Oto wyniki naszych badań układu słonecznego, pani Dutt. — Oker otworzył teczkę i rozłożył swoje materiały na biurku burmistrza. Były tam zdjęcia planet, kilka zamazanych czarno-białych fotografii, ale głównie kolorowe obrazy pracowicie naszkicowane ołówkiem. I coś, co wyglądało jak spektrogram, jak rozmazane kody kreskowe.
Bisesa pochyliła się do przodu. Prawie niedosłyszalnie mruknęła:
— Widzisz?
Jej telefon szepnął w odpowiedzi:
— Całkiem dobrze, Biseso.
Oker pchnął w jej stronę zestaw obrazów.
— To jest Wenus — powiedział.
W świecie Bisesy Wenus była kulą pokrytą oponą chmur. Sondy kosmiczne wykryły na niej atmosferę grubą jak ocean i ląd tak gorący, że topił się na nim ołów. Ale ta Wenus była inna. Na pierwszy rzut oka przypominała obraz Ziemi widzianej z przestrzeni kosmicznej: pasma chmur, szaroniebieski ocean, małe czapy lodowe na biegunach.
Oker powiedział:
— Całą planetę pokrywa ocean. Ocean i lód. Nie wykryliśmy ani śladu lądu. Ocean zawiera wodę. — Po omacku odszukał spektrogram. — Powietrze zawiera azot, trochę tlenu — ale mniej niż na Ziemi — i sporo dwutlenku węgla, który musi przenikać do wody. Oceany Wenus muszą musować jak coca cola! — Był to oklepany żart profesora. Ale teraz pochylił się do przodu. — I tam jest życie, na Wenus jest życie.
— Skąd pan to wie?
Wskazał zielone plamy widoczne na niektórych rysunkach.
— Nie widać żadnych szczegółów, ale w tych bezkresnych morzach muszą żyć zwierzęta, może ryby, ogromne wieloryby, które żywią się planktonem. Spodziewamy się, że występują tam jakieś ziemskie odpowiedniki, na skutek konwergencji — powiedział śmiało.
Oker przedstawił dalsze wyniki. Na nagiej tarczy Księżyca można było dostrzec nietrwałą atmosferę, a w głębi kraterów i bruzd migotała woda; miejscowi astronomowie uważali, że i tam dostrzegają ślady życia.
Było też kilka niezwykłych obrazów Merkurego. Zamazane szkice przedstawiały kształty przypominające utkaną ze światła sieć ciśniętą w sam środek ciemnej strony planety, na samej granicy widoczności. Oker powiedział, że kiedyś nastąpiło częściowe zaćmienie Słońca i niektórzy jego studenci donieśli, że widzieli podobne „pajęczyny plazmy” czy „plazmoidy” w atmosferze Słońca. Może to także była jakaś forma życia, znacznie dziwniejsza, istniejąca w niezwykle gorących gazach, które uchodziły ze Słońca w kierunku tarczy jego najbliższego dziecka.
Читать дальше